Выбрать главу

Tak, jak już wspomniałem, nie sposób jednoznacznie ocenić wszystkich kandydatów do kapłaństwa. Każdy z nich jest innym człowiekiem. Nie wolno zapomnieć o tym, że pochodzą ze świata, a jaki jest świat i jego namiętności wszyscy dobrze wiemy. Są więc klerycy – złodzieje i klerycy – cwaniacy. Jednak ogromna większość braci kleryckiej, jestem o tym przekonany, idzie do seminarium za głosem Bożego powołania. Jeśli wychodzą po sześciu latach gorsi niż przyszli i (co często bywa) po drodze zgubili drogę, którą chcieli iść – to winien jest chory system, który ich wypaczył, a nie oni sami. Seminarium duchowne jest środowiskiem jedynym w swoim rodzaju. Ścierają się w nim dwa światy, krzyżują się dwa sposoby na życie. Ciągle walczy ze sobą to co ludzkie, ze świata z tym co boskie – i jest to naturalne. Najgorsze jest to, że to co kościelne rzadko pomaga temu co boskie, a często wręcz przeszkadza. Hermetyczność seminarium, wyizolowanie od świata zewnętrznego sprawia, że jego mieszkańcy pozbawieni trosk i problemów normalnego życia, tworzą często swoje własne prawa i obyczaje. Powszechnym zjawiskiem w seminarium jest zatem tzw. zmanierowanie. Klerycy żyjący pod kloszem, w inkubatorze ochronnym są nienaturalnie wyczułem na punkcie swego – „ego”. Przysłowiowe nadepnięcie na odcisk może czasami urosnąć do rangi wielkiej zniewagi, wręcz tragedii. Konkludując, muszę jasno i obiektywnie stwierdzić, że ci młodzi ludzie, których spotkałem na swojej drodze do kapłaństwa byli normalnymi chłopakami, żyjącymi w niezbyt normalnym środowisku. Powołanie, które otrzymali nie uczyniło ich świętymi, ale system wychowawczy – panujący w seminarium – niejednego wykoleił.

ROZDZIAŁ IV ŚWIĘCENIA I PIERWSZE KROKI W KAPŁAŃSTWIE

Sobotni poranek 12 czerwca 1993r. Dzień naszych świeceń kapłańskich wstał gorący i parny. Katedra Łódzka już od rana wypełniała się rożnami tych trzynastu wybranych i powołanych, którzy w ich obecności będą uświęceni i posłani. Pisząc te słowa oglądam film video z naszych święceń. Widzę procesję, a w niej całe seminarium – wszystkich kleryków od l-go do 6-go roku, idących w stronę ołtarza. Za nimi księża, którzy rok wcześniej otrzymali święcenia. Wreszcie nasza trzynastka w białych albach, z kapłańskimi ornatami złożonymi na wyciągniętych rękach. Następnie przechodzą jeden po drugim nasi profesorowie, przełożeni, czterech biskupów i arcypasterz w otoczeniu asysty. Nasza grupa ustawia się naprzeciwko ołtarza. Już niedługo staniemy z jego drugiej strony. Kamera przesuwa się wolno po twarzy każdego z nas. Wszyscy jesteśmy skupieni i wzruszeni – kamienne twarze, wyostrzone zmysły, patrzące gdzieś przed siebie oczy.

Kiedy widzę, jak arcybiskup nakłada ręce na moją głowę, a ja ślubuję mu posłuszeństwo. Kiedy patrzę na siebie leżącego krzyżem na katedralnej posadzce, wśród moich braci próbuję przywołać w sobie te myśli i uczucia, które wówczas przepełniały moje serce. Pamiętam, iż mocno prosiłem Boga o siły i wytrwanie. Obiecałem Mu szczerą i oddaną służbę. Wierzyłem wtedy, że udźwignę i poniosę ten krzyż, który brałem na swoje barki. Panie, Boże mój! Ty wiesz najlepiej, że miałem wielkie pragnienie służenia Tobie i Twoim wiernym! Ty Wiesz, że na dnie serca zachowałem nadzieję „która zawieść nie może” – kiedyś znowu stanę przy Twoim ołtarzu!

Po tygodniu od tamtych wydarzeń, które zakończyły się oberwaniem chmury i powodzią na ulicach Łodzi, czekała mnie ostatnia już uroczystość. Wtajemniczeni wiedzą zapewne, iż nowowyświęcony ksiądz, swoją pierwszą – uroczystą Mszę Świętą, tzw. prymicję, sprawuje w rodzinnej parafii. Na takie wydarzenie niektóre wspólnoty parafialne czekają nieraz dziesiątki lat. Nic więc dziwnego, iż skupia ono uwagę, oprócz całej rodziny i kręgu znajomych neoprezbitera [5], niemal wszystkich w okolicy. Byłem w dobrej sytuacji, ponieważ kilka tygodni wcześniej moja parafia (ok.10 tyś. mieszkańców) przeżyła już prymicję mojego kolegi. Nie będę opisywał po kolei wszystkich punktów samej uroczystości. Nie muszę także nadmieniać, że wszyscy tego dnia są wzruszeni; składają „swojemu księdzu” cudowne życzenia i obsypują go kwiatami. Dzieci mówią wierszyki, proboszcz wygłasza mowę okolicznościową, a zaproszony kaznodzieja wychwala pod niebiosa bohatera parafii. Stałym punktem każdej prymicji jest również tzw. podziękowanie prymicjanta, w którym zazwyczaj kreśli on drogę swojego powołania i dziękuje wszystkim (zwłaszcza rodzicom), którzy na tej drodze stanęli. Na koniec błogosławi wszystkich zgromadzonych, kładąc każdemu ręce na głowę. Z tym błogosławieństwem połączona jest szczególna Łaska Boża. Jako pierwsi dostępują tej Łaski kapłani; następnie siostry zakonne, klerycy, rodzice, rodzina bliższa i dalsza – aż do ostatniej głowy w świątyni. Ja osobiście odebrałem swoje prymicje jako jedno wielkie dziękczynienie. Dziękowałem przede wszystkim Bogu za to, iż mogłem sprawować Jego Ofiarę przy tym samym ołtarzu, przy którym służyłem do Mszy jako ministrant. Dziękowałem, iż Był ze mną i Prowadził mnie przez te wszystkie lata. Dla mnie prawdziwymi bohaterami tej prymicji byli moi rodzice. To im należały się wszystkie kwiaty i życzenia. Wiedziałem jednak, że dla nich – najlepszą nagrodą i podziękowaniem za 25-letnie trudy mojego wychowania – było widzieć mnie sprawującego Najświętszą Ofiarę. Nie zapomnę nigdy – Kochani Rodzice – Waszej miłości, troski i Waszego… przebaczenia.

Każde prymicje, po części liturgicznej, mają swoją kontynuację przy suto zastawionym stole. Rodzina i znajomi mogą wtedy do woli nacieszyć się swoim pupilkiem. Oczywiście nigdy nie podaje się alkoholu, ale muzyka i taniec są praktykowane – zwłaszcza w górach. Utartym zwyczajem – prymicjanta obdarowuje się prezentami i kopertkami. Święcenia kapłańskie i następujące po nich prymicje często przyrównuje się do ślubu i wesela. Biorąc pod uwagę fakt, iż wydarzenia te łączą się z dwoma równorzędnymi sakramentami – nie jest to pozbawione sensu. Biesiadowanie i zabawa prymicyjna trwają zwykle do wieczora. Kiedy pojadą już ostatni goście, a zmęczeni rodzice położą się spać, zostają sami zaślubieni – on i jego Bóg.

Po prymicjach zostało mi kilka dni odpoczynku. Pojechałem z rodzicami do Lichenia. To było i jest dla nas prawdziwe, rodzinne sanktuarium. Matka Boża Bolesna znała wszystkie nasze radości i smutki. Oddałem się w Jej matczyną opiekę.

вернуться

[5] Neoprezbiter – ksiądz w czasie I-go roku kapłaństwa.