Выбрать главу

Nie papież jest tu jednak winien, ale archaiczna, głupia doktryna, czyniąca go wielkim czarownikiem we własnym plemieniu. Swoją drogą „zaklinanie” przez księży uciążliwych zjawisk pogodowych czyli tzw. modlitwy o słońce lub deszcz, przypominają do złudzenia czasy plemienne w historii ludzkości, kiedy funkcję tę pełnili właśnie czarownicy. Wierzcie mi, że Pan Bóg też ma co innego do roboty niż topienie niewinnych ludzi albo nękanie ich gradem, suszą czy wichurą. Niemal dwa tysiące lat po Zmartwychwstaniu Tego, Który uciszał burze i wiatry – ludzie ciągle żądają „znaku”, a duchowni jak zwykle skwapliwie wychodzą naprzeciw zapotrzebowaniu klientów. Zawsze przecież można powiedzieć, że Msza albo modlitwa nie poskutkowała, ponieważ: „Pan Bóg ciągle się gniewa”; „daje znak swojej opatrzności”; „napomina i ostrzega!”

„Macie oczy, a nie widzicie; macie uszy, a nie słyszycie? [25] – światem po prostu rządzi PRZYPADEK!!! Bóg puścił sprawy na ŻYWIOŁ! Tylko On mógł to zrobić, bo tylko On wie, jakie będą nasze losy. Za cenę doczesnej przypadkowości czeka nas pocieszenie i wieczna nagroda po śmierci. To jedyne rozsądne wytłumaczenie tego, co dzieje się wokół nas; tego całego niezawinionego zła, pozbawionego jakiegokolwiek sensu.

Całe Pismo Święte potwierdza tę prawdę. Weźmy na przykład uzdrowienia, które dokonał Jezus. Iluż było na ulicach miast i wsi Izraela – niewidomych, epileptyków, trędowatych, chromych i opętanych? Były ich tysiące! Dlaczego Jezus uzdrowił tych, a nie innych? Czy ci inni byli mniej warci? Nic podobnego – na nich po prostu trafił Zbawiciel. Ta przypadkowość ingerencji Boga świadczy o zupełnej przypadkowości powodów tejże ingerencji. Nie znaczy to wcale, że Boga nie obchodzi co się z nami teraz dzieje, wręcz przeciwnie! Dał nam przecież najlepszy przykład Swojego Syna. Poświecił go dla nas. Cierpienie i śmierć Jezusa Chrystusa mają nas nauczyć mężnego i wytrwałego znoszenia własnych cierpień, które posiadają moc oczyszczającą. Ofiara z Syna Bożego złączyła się z ofiarami wszystkich ludzi wszystkich czasów i tak jak one, ale w sposób najdoskonalszy (bo Boski), stała się zadośćuczynieniem za nasze złe wykorzystanie wolnej woli. Była także największym wyrazem miłości i solidarności w cierpieniach pomiędzy Bogiem Ojcem, a nami – Jego dziećmi. Kto twierdzi, iż po takiej Ofierze z samego Boga, człowiek może jeszcze cierpieć wieczne męki w piekle – podważa wartość Ofiary Chrystusa; neguje miłość Stworzyciela i Odkupiciela człowieka. To właśnie ono, tzw. Święte Officjum Kościoła popełnia bluźnierstwo, a przy okazji sieje demagogię i fałsz.

Słowa, które napisałem nie pochodzą wprost ode mnie. Wyczytałem je w oczach cierpiących niewinnie ludzi – załamanych surowością życia, powalonych ciężką chorobą, stojących w obliczu śmierci. Widziałem w nich niemoc i strach przed czymś nieodgadnionym. Bezsilność doprowadzała ich do rozpaczy albo krańcowego przygnębienia. Wszyscy zagubieni, przybici swoim losem ludzie wołają z całej duszy do Boga: „dlaczego!!?”, „za co!!?”. W ich wołaniu ukryta jest już odpowiedź – to wszystko nie ma najmniejszego sensu; jest tylko dziełem przypadku.

Co odpowiadają tym ludziom księża? – „…Cierpisz za grzechy swoje i całego świata”, „Wytrwaj do końca to będziesz zbawiony”, „Ofiaruj swoje cierpienia w intencji zatwardziałych grzeszników”, „Bóg tak chce…ma w tym swój zbawczy plan…”

Kompletne bzdury!!! Obarczać winą Boga za cierpienia ludzi!!! Z tych biedaków robi się jeszcze na siłę ofiary. Przypomina to trochę rytualne mordy na niewinnych ludziach w kulturach pierwotnych. Oni też (np. palone żywcem dziewice) mieli być przebłagalną ofiarą dla różnych pogańskich bożków. Jak można dzisiaj wciskać ludziom takie bzdety!? Zresztą taka argumentacja wcale do nich nie przemawia. Wiem o tym doskonale, bo kilka lat wstecz sam próbowałem karmić ich takim „sianem”. Oni chcą żyć, cieszyć się życiem – do tego zostali stworzeni. Trzeba mówić im prawdę – o bezgranicznej miłości Boga, Który czeka na nich z utęsknieniem, aby oddać im stokroć więcej niż stracili przez zły los. Otumanieni kościelną demagogią nieszczęśnicy, tracą ostatnią nadzieję i gubią zupełnie sens tego, co ich spotkało. Tymczasem sami nie wiedzą, jak bardzo blisko Boga się znajdują, przez sam fakt cierpienia. Pozornie są jeszcze daleko – często zbuntowani, a nawet złorzeczący. Jednak wokół nich czuje się już Ducha Bożego, wszechogarniającą miłość Zbawiciela. On już tęskni za nimi i czeka na drodze, aby rzucić się na szyję swojemu zbłąkanemu dziecku, ubrać go w dostojne szaty i wyprawić na jego cześć wielką ucztę.

Stworzyciel patrzy na ubywający ciągle piasek w klepsydrach naszego życia. Wie, że na ziemi jesteśmy tylko prochem skazanym na poniewierkę, w zależności od tego jaki zawieje wiatr: dobry lub zły. Nie chce w to wszystko ingerować, pomagać, wspierać – bo wie, że wszystko co nas spotyka jest przejściowe.

ROZDZIAŁ VII PIEKŁO DLA BIEDAKÓW

Piekło, jako miejsce czy też stan w jakim znajduje się po śmierci dusza, NIE ISTNIEJE!!! Zostało wykoncypowane przez służalczych wobec papieży teologów, którzy zręcznie manipulując biblijnymi fragmentami, wymalowali w świadomości ludzi wierzących dantejskie obrazy wiecznej pomsty Chrystusa nad grzesznikami. Innymi słowy Jezus – Najlepszy Pasterz, jako Sędzia na końcu czasów, miałby skazywać swoje zabłąkane owieczki (o które zawsze najbardziej się troszczył) na: „wieczne potępienie”, „nieugaszony ogień”, „płacz i zgrzytanie zębów…”. Te określenia piekła były zawsze i są z lubością przytaczane przez tomistycznych teologów, biblistów i kaznodziejów. Kiedyś jeden z nich w rozmowie ze mną powiedział:

„…Trzeba, proszę księdza, jak najczęściej przypominać ludziom o śmierci i karze. Trzeba straszyć ich ogniem piekielnym, bo to ostatni ratunek przed zupełnym upadkiem moralnym i rozwiązłością…”

Takie jest stanowisko całego Kościoła; tak też rozumuje i głosi swoje poglądy większość księży. W rzeczywistości chodzi o przywiązanie zastraszanych ludzi do Kościoła, a więc – co za tym idzie – do: opłat za sakramenty, niedzielnej tacy, corocznej zbiórki (pardon – „wizyty duszpasterskiej) i okazjonalnych „zrzutek”, intencji mszalnych; „frycowego” za place, pomniki na cmentarzach itp.

Jeden z biskupów włocławskich chwalił się kiedyś w gronie tamtejszych księży, jak to – będąc jeszcze proboszczem – wciskał ludziom na kazaniach wyssane z palca tzw. przykłady. Sprytny duszpasterz (przeważnie tacy zostają biskupami) opowiadał ludziskom, a one wierzyły: jak to wyrzucił złego ducha z opętanego nim człowieka; o nieboszczyku, który straszył w swoim byłym domu, dopóki duchowny nie odprawił za niego Mszy św. itp. Wszystkie te bajery „sprzedawał” swoim owieczkom „powodowany wielką troską o ich zbawienie”. „…A ile później babki Mszy pozamawiały; jaki respekt czuły przede mną…!” – chwalił się biskup.

Jeśli już jestem przy biskupie Andrzejewskim, krajowym duszpasterzu rolników – przypomina mi się dokładnie jego konferencja do kleryków w seminarium w czasie, gdy na krótko pełnił obowiązki ordynariusza diecezji, po śmierci biskupa Zaręby. Powiedział wówczas ni mniej, ni więcej: „…Jeśli ktoś z ludzi świeckich przyjdzie do was, aby skarżyć się na jakiegoś księdza, że zrobił to czy tamto – nigdy i pod żadnym pozorem nie wolno wam przyznać mu racji, choćbyście sami wiedzieli to samo co on! Mówcie zawsze z wielkim przekonaniem i naciskiem, że to oszczerstwo, nierealne, niemożliwe! Ja zawsze tak postępuję, a ludzie – jeśli nawet nie wierzą – przynajmniej mnie samego mają za bardziej świętego niż jestem; o tamtym zaś, który im podpadł, mówią: to musi być jakiś wyjątek…”

вернуться

[25] Mk. 8, 18; Iz. 6, 9; Jr. 5, 21; Ez. 12, 2.