Выбрать главу

Wszystko to działo się daleko. W samym rodzie trzymano się razem bardziej niż kiedykolwiek.

Pewnego wiosennego dnia w kwietniu na Elistrand wywieszona białą flagę.

Już wiele dni kobiety w innych dworach stojąc w oknach wyczekiwały znajomego sygnału. Natychmiast więc wyjechały powozy. Liv przeżyła atak strachu i zaczęła wątpić, czy będzie miała dość odwagi, by być przy porodzie, ale wiedziała, jak bardzo Gabriella by się przejęła, gdyby jej zabrakło. Zagryzła więc zęby i pojechała ze wszystkimi.

Gabrielli, tak delikatnie zbudowanej i kruchej, szło gorzej niż poprzedniczkom, mimo że rodziła już po raz drugi. Mattias sądził, że wielką rolę odgrywa tu czynnik psychiczny – po prostu bardzo się bała i zbyt mocno była spięta.

Liv pamiętała poprzedni poród: wtedy wszystko potoczyło się przerażająco szybko. Tym razem ciągnęło się znacznie dłużej i Liv widziała w tym dobry znak.

Ale pod wieczór pobladła nawet Cecylia, wszak poprzednie rozwiązanie córki nie zakończyło się pomyślnie.

Oczywiście nie wszystkie kobiety jednocześnie zajmowały się położnicą. Dotrzymywały jej towarzystwa w tych długich, trudnych chwilach oczekiwania, ale nigdy nie było ich przy niej więcej niż dwie, by jej zbytnio nie męczyć.

Około trzeciej nad ranem było już po wszystkim. Kaleb mógł wejść do żony po najtrudniejszej dobie w życiu. Gabriella, śmiertelnie zmęczona, ale szczęśliwa, urodziła żywą, kształtną córeczkę o ciemnych włosach i pięknym odcieniu skóry. Na maleńkiej buzi dziecka malowało się jednak coś czarodziejskiego, dzikiego.

– Zobacz, jakaż ona do mnie podobna – świeżo upieczona babcia Cecylia przeżywała stan uniesienia. – Nie widzicie? To szczęście dla dziecka.

Wszyscy z absolutną zgodnością potwierdzili, że podobieństwo jest uderzające.

Jedna Liv pozostała milcząca. Uśmiechała się do maleńkiej córeczki Gabrielli, ułożonej w ramionach matki, ale nic nie mówiła o żadnym podobieństwie.

Przed wyjazdem Cecylii i Jessiki do Danii odbyły się chrzciny. Najpierw uroczystość w kościele wraz z trzema dumnymi matkami chrzestnymi: Irją, Cecylią i Matyldą, a później uczta na Grastensholm. Tarald uczcił tytuł dziadka, pijąc odrobinę za dużo, i przemawiając na okoliczność chrzcin wplótł fragmenty mowy, którą wygłaszał na weselu Mattiasa i Hildy: serdecznie powitał

Hildę w rodzinie i miał nadzieję, że dobrze będzie się czuła na Grastensholm, które teraz stanie się jej domem. Irja dała mu dyskretnego kuksańca, i skutecznego, bo pomógł mu wreszcie odnaleźć właściwy wątek.

Liv i Are na chwilę opuścili tę nieustającą orgię radości i weszli do sąsiedniego pokoju, gdzie w rządku leżała trójka nakarmionych i, jak przystało na dobrze wychowane dzieci, bardzo cichych maluchów.

Długo przypatrywali się niemowlętom.

– Czy widzisz to samo co ja? – zapytała Liv cicho.

– Tak. Już dawno zauważyłem…

Nigdy dotąd tak się nie zdarzyło.

– Nie, ale chyba się nie boję – powiedział Are, jakby dokonywał odkrycia.

– Ja też nie. Uważam, że nie ma w tym zła.

– Ja też mam takie uczucie. Czy sądzisz, że rodzice coś wiedzą?

– Żadne z nich o niczym nie wspomniało. – Na chwilę umilkli, po czym Liv szepnęła: – Piękne dzieci, cała trójka. I bardzo do siebie niepodobne.

– Tak, zupełnie niepodobne. Miło by było patrzeć, jak dorastają.

Liv uśmiechnęła się.

– Może tak będzie? Mamy przecież w zwyczaju dożywać późnej starości.

– Myślę, że mnie nie jest to pisane – powiedział Are. – Żyje się do pewnej granicy. Jeśli osiągnie się cel w życiu, jest ono spełnione. A ja mam teraz jeszcze jedno, jedyne marzenie.

– Wiem o tym braciszku, wiem – pokiwała głową Liv, po czym wrócili do innych.

Hilda ułożyła już Irmelin do snu. Dziewczynka leżała w oddzielnej kołysce. Nie chcieli, żeby spała w łóżku razem z nimi. Słyszeli zbyt wiele historii o niemowlętach przygniecionych na śmierć. Kołyska stała jednak tuż obok Hildy, w zasięgu jej ręki. Wystarczyło tylko wyciągnąć dłoń, by delikatnie pohuśtać kołyską, kiedy dziewczynka zaczynała płakać.

Mattias wsunął się do łóżka i zdmuchnął świecę.

– Szczęśliwa? – zapytał.

– Jak mogłabym nie być szczęśliwa? Wszystko, o czym nawet nie śmiałam marzyć, nagle jest moje. Mąż, którego kocham, najlepszy na świecie, własne upragnione dzieciątko, dom, który nie ma sobie równego. Cudowne życie otrzymane w podarunku. Właśnie dlatego, że niczego się nie spodziewałam, nie mogę wprost pojąć, że los obdarował mnie tak szczodrze.

– Na mnie to też wywiera ogromne wrażenie. Nadal nie mogę uwierzyć, że to wszystko jest prawdą.

– Jak myślisz, chyba powinniśmy być wdzięczni wójtowi? – uśmiechnęła się.- Bo to mimo wszystko jego straszne uczynki związały nas ze sobą.

– Nie wydaje mi się, by cenił sobie naszą wdzięczność.

– Z pewnością masz rację. Nie sprawiał wrażenia, by chciał czymkolwiek ucieszyć Norwegów. – Hilda zastanawiała się nad czymś. – Nie bardzo rozumiem imię, jakie Kaleb i Gabriella nadali swojej córeczce. Villemo. Czy [Vill (norw.) – dziki; mo (norw.) pyłek, okruch (przyp.tłum.).] jest takie imię?

– Nie wiem. W każdym razie babcia Liv je zaakceptowała.

– To śliczne dziecko – stwierdziła Hilda. – Możemy chyba być wielkoduszni i to przyznać? Ma w sobie coś dzikiego, ale jej oczy są łagodne, niemal jak twoje.

– Tak myślisz? W każdym razie do naszej córki nie jest podobna! Irmelin jest taka grzeczna, okrągła i wesoła. O Boże, jakże ja kocham to dziecko!

– Tak – Hilda uszczęśliwiona westchnęła. – Wiesz, uważam, że ma najzabawne oczy, jakie widziałam.

– Ja też tak myślę. – Mattias przygarnął żonę razem z jej wymyśloną przez nią odmianą wyrazów.

– Ale znam kogoś, kto jeszcze bardziej oszalał na punkcie swego dziecka niż my. Jesper był tu wczoraj i pokazywał wszystkim małego dziedzica zagrody.

Przez godzinę słuchałem o rozlicznych cudach, jakich dokonał ten szkrab. Mówił tym swoim wielkim głosem, wiesz jak?

– O tak, mam go dosyć! Jak wygląda chłopczyk?

– Jasnowłosy jak ojciec. Ale ma żywe, bystre oczy.

– Jesper też, ale łatwo baranieją.

– To aż dziwne, jak jego rodzina związana jest z naszą. Podobno jego ojciec, Klaus, kochał naszą Sol, a potem zalecał się do przyszłej żony Arego, Mety, aż Silje ożeniła go z jedną ze służących. Jesper dorastał wraz z synami Arego, on i Brand razem walczyli na wojnie trzydziestoletniej, a teraz rodzi mu się syn w tym samym czasie, kiedy na świat przychodzi wnuk Branda. Zastanawiam się, czy dalej też tak będzie?

– Zgadzam się na to – roześmiała się Hilda. – Ale naprawdę nie wiem, czy chciałabym, by nasza córka poślubiła syna Jespera. Nie chodzi mi o społeczne przesądy, jestem chyba ostatnia, której przyszłoby to do głowy, ale ta myśl nie jest mi miła z innych względów.

– Z powodu tego, co zrobił Jesper? Podobno jego ojciec zachował się tak samo w stosunku do Mety i ona także przeżyła wstrząs. Wtedy właśnie Are oświadczył się jej, mniej więcej tak, jak ja tobie.

– Chcesz powiedzieć, że mężczyźni z tej rodziny spełniają wobec nas rolę strzał Amora?