Выбрать главу

W środku natychmiast zrobiło się chłodniej, klimatyzacja działała widocznie jak w Pałacu Kultury. Zostałam doprowadzona prosto do przeznaczonych mi apartamentów. W głowie mignęła mi mglista myśl, że coś takiego nawet na kapitalistycznych filmach z życia wyższych sfer widywałam rzadko, ale nie byłam w stanie teraz się tym zajmować. Rozebrać się!!! Rozebrać się i umyć za wszelką cenę!!!

- Won stąd! - warknęłam po polsku i od razu przetłumaczyłam na francuski: - Chcę zostać sama! Która godzina?!

- Za dziesięć piąta - odparł tłusty z niejakim zaskoczeniem.

- Gdzie za dziesięć piąta?! Tu?!!!

- Tu, oczywiście.

Spojrzał na mnie nieco spłoszony, widocznie stan mojego wnętrza dawał się zauważyć, i czym prędzej się wyniósł. Resztką przytomności umysłu spytałam go o godzinę, bo po przyjściu do siebie zamierzałam przeprowadzić sobie stosowne obliczenia i zlokalizować się bez ich pomocy.

W apartamencie było WSZYSTKO. Napiłam się dodatków do whisky, to znaczy wody sodowej z lodem, bo w chrypkę też nie wierzę, dość dużo czasu zużyłam na zapoznanie się z urządzeniami technicznymi w salonach stanowiących łazienkę, w nieprzewidzianym momencie zalałam się wodą od stóp do głów, bo ze ściany trysnęła mi nagle kurtyna wodna w poziomie, rozpyliłam po całym pomieszczeniu coś jakby lodowatą mżawkę, puściłam, na szczęście nie na siebie, a obok, bicz wodny z wrzątku i wreszcie udało mi się jakoś zapanować nad tą orgią wynalazków. Za najstosowniejszy strój uznałam duży ręcznik frotte, zjadłam banana i zabrałam się do pracy.

Entourage mnie nieco rozpraszał, ale charakter zawsze miałam odporny na luksusy, bez trudu więc pogodziłam się z poziomem finansowym wnętrza. Na oko rzecz biorąc, taniej niż za pół miliona duńskich koron nie dałoby się czegoś takiego urządzić, ale w końcu nie ja za to wszystko płaciłam, nie moja rzecz. Moją rzeczą było stwierdzić wreszcie, gdzie się znajduję.

Za pomocą kalendarzyka Domu Książki, atlasu i dużego wysiłku umysłowego wyliczyłam sobie przypuszczalną trasę, ilość przebytych kilometrów i kierunek podróży. Wyszło mi, że nie ma siły, siedzę prawie na zwrotniku Koziorożca. Szczegółowe poszukiwania na mapie pozwoliły mi nawet znaleźć szalenie krętą linię kolejową, która musiała być owym dziwem, łażącym w poprzek zboczy, bo innej linii kolejowej nigdzie w pobliżu nie było. Usytuowałam zatokę i przy niej dwa miasta. Jedno większe, nad samym brzegiem oceanu, drugie zaś małe, w głębi zatoki. Jedno według atlasu nosiło nazwę Paranagua, a drugie Antonina. Nareszcie! Nareszcie wiedziałam, gdzie jestem!

Usatysfakcjonowana sukcesem i pełna triumfu rozejrzałam się dookoła nieco szerzej.

Za oknami widać było z jednej strony ocean, z drugiej zaś wyłącznie skały. Z mieszanymi uczuciami pomyślałam sobie, że zawsze na urlopie chciałam mieć pokój z widokiem na morze i nigdy jakoś nie mogłam tego osiągnąć. Pierwszy raz mi się przytrafiło, jak ślepej kurze ziarno, przy czym nie byłam pewna, czy istotnie pobyt tutaj mogę uważać za urlop. Jeśli nawet, to w każdym razie będzie to urlop nad wyraz męczący!

Prawdę mówiąc czułam się z lekka oszołomiona, wszystko to razem było nader intrygujące, zaskakujące i niepojęte. Pojechałam sobie zwyczajnie w porządnym mieście Kopenhadze pograć w nielegalną ruletkę i ni z tego, ni z owego znalazłam się po drugiej stronie oceanu w towarzystwie całkowicie mi obcych ludzi, którzy zawlekli mnie tu nie wiadomo po co i nie wiadomo dlaczego. Na domiar złego planowali pozbawienie mnie życia z całkowitym pominięciem mojego zdania na ten temat. Zupełnie idiotyczne. Trochę mi to wyglądało na jakiś głupi dowcip i myśl, że istotnie miałoby mi grozić jakieś niebezpieczeństwo, że miałabym zostać uwięziona, nie móc powrócić do Europy, nie zobaczyć więcej własnego domu, była mi w ogóle niedostępna. Nie docierała do mnie. Prezentowana przeze mnie lekkomyślna odwaga brała się z niewiary w rzeczywistość.

Nie znany mi czarny bandzior o ponurym spojrzeniu gnąc się w ukłonach zaprosił mnie na obiad. Obecni byli tylko tłusty i rozczochrany. Łaskawie oświadczyłam, że dość dobre warunki bytowe wpływają pozytywnie na moją pamięć. Nieco już sobie przypomniałam, możliwe, że wkrótce odtworzę całą wypowiedź nieboszczyka, a teraz proszę mi się postarać o jakąś damską odzież.

- Wszystko będzie jeszcze dzisiaj - odparł rozczochrany sucho i na chwilę zapadło milczenie.

- Gdzie jest plaża? - spytałam znienacka, bo przyszło mi do głowy, że mogłabym dodatkowo wykorzystać ten pobyt tutaj i trochę się opalić.

Obaj, tłusty i rozczochrany, spojrzeli na mnie wzrokiem cokolwiek zbaraniałym. Widocznie branki w jasyrze rzadko myślały o opalaniu.

- Jak to. plaża? - powtórzył tłusty, jakby nie pojmując znaczenia słowa.

- Plaża - wyjaśniłam niecierpliwie. - Zwyczajna plaża. Takie miejsce nad wodą do opalania. Gdzie jest?

- Nie ma plaży - odparł tłusty, wciąż z wyrazem zdumienia. Rozczochrany przyglądał mi się, jakbym zwariowała. - Jest basen - dodał po chwili. - Życzy pani sobie popływać?

- Niech Bóg broni! - zaprotestowałam żywo. - Nie umiem pływać! Chcę się opalać nad wodą. Gdzie ten basen?

Jakoś przyszli do siebie po wstrząsie i tłusty zaofiarował się oprowadzić mnie po posiadłości. O zamykaniu na klucz i trzymaniu pod strażą nie było mowy, co mnie nawet nieco dziwiło. Byłam zdania, że ucieczka z tego miejsca nie będzie przedstawiała sobą żadnych trudności.

Jasne jest bowiem, że myśl o ucieczce kwitła już we mnie bujnym kwieciem. Zakiełkowała od razu w samolocie, w chwili wysłuchiwania fragmentów konwersacji za zamkniętymi drzwiami. Zdawałam sobie sprawę, że może to nie być takie zupełnie proste, ale posiadałam przeszło dwa tysiące dolarów i nie zanosiło się na to, żebym miała jakieś inne perspektywy powrotu. Faceci robili wrażenie upartych. Beznadziejne sytuacje wpływają na mnie dopingujące i byłam przekonana, że na pewno coś wymyślę. Na razie nie miałam jeszcze szczegółowego rozeznania terenu, nie snułam więc żadnych konkretnych planów, zwłaszcza że nie wydawało mi się najsłuszniejsze uciekać w ręczniku kąpielowym i boso. Za bardzo rzucałabym się w oczy wszystkim po drodze.

Po powrocie do apartamentu znalazłam dwie potwornie wielkie walizy z pełną wyprawą. Pojęcia nie miałam, jakim cudem zdążyli tak szybko, ani też kto to wybierał, ale trafili bezbłędnie nawet z numerem obuwia. Zaczynaj ąc od kostiumów kąpielowych, poprzez spodnie z frędzlami, których poprzysięgłam za skarby świata na siebie nie włożyć, aż do wytwornych, wieczorowych toalet, było wszystko. Prawdopodobnie znaleźli po prostu jakąś ekspedientkę moich rozmiarów i kazali jej skompletować garderobę na długotrwały, ekskluzywny urlop.

Wieczorem ruszyłam wreszcie na rekonesans. Nie zauważyłam, kiedy zrobiło się ciemno, bo całość budowli była oświetlona w jakiś szalenie wymyślny sposób, tak że przez długi czas nie mogłam wykryć źródeł światła. Łagodny, rozproszony blask, kolorem zbliżony do słonecznego, panował tak wewnątrz, jak i na zewnątrz. Pożałowałam, że nie mogę tego zobaczyć z daleka, bo z pewnością te przeszklone bryły, świecące w ciemnościach, wyglądały niezwykle efektownie.

Poszczególne fragmenty budynku były wzniesione na skale, połączone z nią, niektóre wtopione, niektóre zawieszone wspornikowo, wystawały mniej lub bardziej, a wszystko to razem miało kilka pięter i było niesłychanie skomplikowane komunikacyjnie. Schody znajdowały się tylko gdzieniegdzie i łączyły najwyżej dwie kondygnacje, a główne usługi pionowe opierały się na windach. Promenując z tłustym naliczyłam ich dziewięć, przy czym niektóre były całkowicie otwarte i chodziły bez przerwy w górę i w dół. Wsiadało się do nich w biegu. Okropnie nie lubię takich wind i staram się z nich nie korzystać, bo zawsze jedna noga zostaje mi nie tam, gdzie powinna. Drzwi, jeśli już istniały, otwierały się samodzielnie na zasadzie fotokomórki, fragmenty przeszklonych ścian też, klimatyzacja dmuchała, ssała, chłodziła i wachlowała, a wszystko to razem działało bezszmerowo i niepojęcie sprawnie.