Выбрать главу

Czepek, w który przyodziałam się teraz, był nieco za luźny, włosy mi świeżo wyschły po umyciu, nawet dość przyzwoicie ułożone, ostatnia więc rzecz, na jaką miałabym ochotę, to zanurzenie się z głową. Woda w basenie była kryształowo czysta, dno, wyłożone kolorową mozaiką z terakoty, wydawało się tuż tuz i w ogóle nie wiem, dlaczego byłam pewna, że w tym miejscu musi być bardzo płytko. Zapewne dlatego, ze niewielka trampolina znajdowała się po przeciwległej stronie, a jak wiadomo, głęboko powinno być pod trampoliną, nie zaś naprzeciw. Wobec tego niedbale przytrzymując się ręką obramowania wskoczyłam nogami w dół.

Nie wyczułam gruntu, ręka mi się obsunęła, wrzasnęłam okropnie i poszłam pod wodę. Wrzasnęłam oczywiście na tle głowy, a nie ze strachu, że się utopię, to bowiem nie wchodziło w rachubę nawet przy moich talentach pływackich. Nie wzięłam oddechu, wrzasnąwszy napiłam się nawet nieco tej wody, w głowie miałam tylko ten luźny czepek i świeżo wysuszone włosy, czym prędzej więc wypłynęłam, wściekła na siebie i na zdradliwy basenik, miotając się jak tonący epileptyk, kaszląc i plując. Zanim jeszcze całkowicie wypłynęłam, usłyszałam plusk, coś wpadło do wody, złapałam ręką obramowanie, obejrzałam się, i osłupiałam. Wspaniałym crawlem dopadał mnie właśnie facet w wytwornym, białym garniturze.

W tym momencie postanowiłam przestać się dziwić czemukolwiek. Facet chwycił się obramowania tuż koło mnie, odrzucił w tył bujną, czarną, mokrą plerezę i spojrzał na mnie wzrokiem, w którym malowała się nieopisana ulga.

- Jak pani mogła! - wykrzyknął z wyrzutem po angielsku, uprzednio rzuciwszy kilka słów niewątpliwie portugalskich. - Pani się mogła utopić! Co za szczęście, że pani żyje!

- Przepraszam, nie umiem pływać - odparłam ze skruchą. - Myślałam, że tu jest płytko. Czy pan mi skoczył na ratunek?

- Oczywiście! To był mój obowiązek!

- Tysiączne dzięki! I najmocniej pana przepraszam, zamoczył pan sobie garnitur! Trzeba się było rozebrać!

- Nie miałem czasu. Drobnostka, garnitur zaraz wyschnie.

W czasie tej wytwornej konwersacji w wodzie pomiędzy nami pływał jak tratwa imponujący, purpurowo-zielony krawat.

- Czy ten krawat nie farbuje? - zatroskałam się uprzejmie.

Facet spojrzał niepewnie.

- Chyba nie. Na wszelki wypadek go zdejmę.

- A skąd pan skoczył? - spytałam z zaciekawieniem, bo uprzednio nie widziałam wokół żywego

ducha.

- Stamtąd - odparł krótko, machnąwszy krawatem ku górze. Spojrzałam we wskazanym kierunku. Tak ze dwie i pół kondygnacji nad basenikiem zobaczyłam małą, oszkloną galeryjkę, której jedna szyba była odsunięta. Musiało to być co najmniej dziesięć metrów. Że też w ogóle trafił z tej wysokości w tę nędzną odrobinę wody, a nie obok!

- To tu musi być bardzo głęboko! - wykrzyknęłam, patrząc na niego z podziwem.

- Dwanaście metrów - odparł uprzejmie i wylazł z wody.

Wylazłam także i pomogłam mu pięknie ułożyć krawat do wysuszenia. Usiedliśmy na plastykowych bułach, kontynuując pogawędkę, przy czym on wciąż zmieniał pozycję, susząc coraz to inne fragmenty garderoby. Poradziłam mu jeszcze, żeby zdjął marynarkę, ale kategorycznie odmówił. Schło w tempie, niezbicie wskazującym na tworzywo sztuczne.

W konwersacji nie wyszliśmy poza kwestie pływania. Szczerze opisałam mu swoje antytalenty w tej dziedzinie, nieco nawet przesadzając, żeby mu nie robić przykrości. Głupio byłoby człowiekowi pomyśleć, że niepotrzebnie skoczył.

- A jak się pani czuje na łodzi? - spytał ciekawie. - Na statku?

Już chciałam powiedzieć, że znakomicie, kiedy nagle błysnęła we mnie jakaś mglista

myśl.

- Okropnie! - zawołałam z przekonaniem. - Boję się dużej wody i nie znoszę kołysania! I nawet mam zmartwienie, bo tu panowie obiecali mi wycieczkę do tego miasta, tam. - machnęłam ręką, zdaje się, ze w odwrotnym kierunku. - I mówili, że łodzią. Wolałabym wszystkim innym, ale wstyd mi się przyznać.

- Ależ to trzeba było powiedzieć! - wykrzyknął facet z wyraźnym współczuciem - Po co pani ma cierpieć? Ja im to powiem!

- Nie!!! - wrzasnęłam gwałtownie. - Niech pan nie mówi! Ja to ukrywam - dodałam konfidencjonalnie. - Udaję, że wszystko w porządku. Proszę, niech pan o tym nikomu nie mówi!

- Dobrze, ale proszę mi obiecać, ze nie będzie pani więcej skakać do głębokiej wody. Tam jest drabinka, tam może pani schodzić i przytrzymać się czegoś. A w ogóle lepszy będzie prysznic.

Podniósł się z buły i zademonstrował mi sposób operowania rozmaitymi rodzajami wodotrysków, zainstalowanych obok basenu. Przyjęłam tę demonstrację z wdzięcznością i od razu wykorzystałam praktycznie. Facet obejrzał wysuszony już garnitur, obejrzał krawat, przyodział się weń, pożegnał mnie uprzejmie i oddalił się w przestrzeń.

Zdjęłam czepek, dosuszyłam na nowo włosy i właśnie zastanawiałam się, czy to był przypadek, czy tez pilnują mnie trwale, kiedy nagle usłyszałam dźwięk silnika. Zwyczajnego silnika samochodowego, pracującego na wysokich obrotach, który warczał i zbliżał się po przeciwnej stronie zabudowań.

Wigor we mnie wstąpił, jak na ten upał, nadludzki. Złapałam wdzianko obszyte złotą nicią, użyłam jednej z tych wind, których tak nie lubię, i już po chwili znalazłam się na dziedzińcu. Nie było nic widać, ale dźwięk silnika narastał. Niewątpliwie był to osobowy samochód i znajdował się tuż tuż, ale droga prowadząca na górę musiała być nad wyraz kręta, bo nie pojawiał się jeszcze przez długą chwilę. Wreszcie ujrzałam czarnego jaguara, wyjeżdżającego zza skały.

Stałam w cieniu i tęsknym wzrokiem patrzyłam na coś wreszcie dobrze znanego. Samochód, z którym umiałam się obchodzić, którym bez trudu mogłabym się stąd oddalić, bo skoro przyjechał, to może i odjechać, i z którego wysiadali teraz rozczochrany z jakimś małym, czarnym, tłustym, całkowicie mi obcym. Nie mógł to jednakże być szef, bo do rozczochranego odnosił się z szacunkiem.

Nie zauważyli mnie i weszli do budynku, a kierowca o bandyckiej gębie wjechał do garażu. Dopiero teraz dowiedziałam się, że część ściany stanowi drzwi garażowe. Oczywiście też fotokomórka albo urządzenie mechaniczne, bo otworzyły się same przesuwnie. Prawie wszędzie mieli tu drzwi przesuwne, bardzo rozsądnie.

Obejrzałam teren, w czym mi nikt nie przeszkadzał, i stwierdziłam istnienie urządzenia mechanicznego. Widać było miejsce, które wjeżdżający samochód musi nacisnąć oponami. Dość ponuro zastanowiłam się, skąd u diabła wezmę w razie czego dwa ciężary po 500 kilo, westchnęłam i postanowiłam obejrzeć coś więcej.

Na skały obok balkoniku można było wdrapać się z niewielkim trudem. Wdrapałam się więc i ruszyłam na spacer. Wbrew temu, co można było mniemać z dołu, nie był to grzebień ostry jak brzytwa, tylko coś jakby łagodnie zaokrąglony zwał, idący wzdłuż brzegu. Daleko w dole widać było ocean, wierzch zwału zaś stanowił coś w rodzaju ścieżki. Ruszyłam tą ścieżką, chwilami było łatwiej, chwilami trudniej, ale razem wziąwszy nic szczególnego pod warunkiem, że po większej części szło się na czworakach. Wkrótce dotarłam do miejsca nieco szerszego, stanowiącego rodzaj platforemki, posypanej piaskiem. Było tam wreszcie trochę cienia, który rzucała rozłożysta palma i kilka imponujących kaktusów. Widziałam już kaktusy, rosnące w dziwniejszych miejscach, ale palmy, moim zdaniem, nie powinno tam być. Możliwe jednak, że nie znam się na botanice.