Выбрать главу

Gdyby mi się jeszcze udało wleźć na tę palmę, osiągnęłabym swój cel, a mianowicie dokładne rozpoznanie terenu, otaczającego posiadłość. Obmacałam pień, przez chwilę wyobrażałam sobie, że zamieniam się w małpę, zrezygnowałam z tego marzenia i wlazłam na skałkę za palmą, od strony lądu. Rezultat był niezły. Szłam pod górę dość stromo i teraz ujrzałam nieco w dole część zabudowań bandyckiej rezydencji, niżej fragmenty wijącej się jak żmija drogi, a jeszcze niżej coś okropnego. 19

Zwodzony most! Droga przechodziła przez rozpadlinę, nad którą był przerzucony nieduży mostek, właśnie w tej chwili otwarty. Z pewnością zamykają go tylko wtedy, kiedy przejeżdża ich samochód, i z pewnością urządzenie zamykające mają ukryte gdzieś w domu!

Bardzo długo siedziałam w kucki na skałce, uczepiona pnia palmy, i usiłowałam coś wykombinować. Przelatywało mi przez głowę mnóstwo rozmaitych projektów, większość zupełnie godna marzenia, o zamianie w małpę, aż wreszcie utwierdziłam się w przekonaniu, że bezwględnie muszę się lepiej zapoznać z całym budynkiem. Jeśli uda mi się dokładnie zorientować, co gdzie jest i jak działa, to może coś osiągnę.

Zlazłam ze skałki i już zamierzałam wracać, kiedy zainteresował mnie płynący w pobliżu duży jacht motorowy. Na dziobie miał namalowaną wdzięczną nazwę „Stella di Mare”. Płynął wolno, cichy pomruk silników był ledwo dosłyszalny. Przypatrywałam mu się bezmyślnie i ujrzałam, jak prawie dokładnie naprzeciwko mnie zmienia kierunek i zaczyna płynąć prostopadle ku brzegowi. Był coraz bliżej i bliżej i wyglądało to tak, jakby zamierzał wejść w skałę, więc coraz bardziej zainteresowana zeszłam na nadwieszony występ kamienia, położyłam się na nim i ostrożnie wystawiłam głowę. Najwyraźniej w świecie pogrążał się w skałę niezupełnie pode mną, a kilkanaście metrów obok.

Przypomniałam sobie, że postanowiłam niczemu się już nie dziwić. Przesuwne wrota w postaci litej skały wykluczyłam, przyjęłam za to możliwość istnienia tam jakiejś jaskini. Przyjrzałam się dokładniej miejscu zetknięcia się wody z lądem, wpatrując się w to pilnie, metr po metrze i wreszcie stwierdziłam, że między skałami musi być przerwa. Jakaś zatoczka albo coś w tym rodzaju. Górna część zbocza z kolei wykluczała jaskinię.

Bez chwili namysłu ruszyłam w tamtą stronę. Nędzna imitacja ścieżki zeszła w dół, ja również, nadal po większej części na czworakach, ścieżka zakręciła, zeszłam jeszcze kawałek i znalazłam się na czymś jakby krótkiej półce w skale. Wyjrzałam w dół i zobaczyłam trzy rzeczy: jacht, obracający się właśnie majestatycznie w zatoczce niewiele od niego większej, od strony oceanu całkowicie zasłoniętej skałami, powyżej jachtu dość duży pomost, na którym czekało trzech facetów, oraz stalową drabinkę, przymocowaną do kamieni tuż obok mnie, prowadzącą pionowo wprost na ten pomost. Leżałam na swojej półeczce i przyglądałam się facetom, całkowicie spokojna, że gdyby zaczęli włazić po drabince, to ja zawsze zdążę uciec.

Nie włazili po drabince. Przycumowali jacht, pokręcili się jeszcze chwilę po pomoście, z jachtu zeszła załoga w postaci dwóch innych facetów i wszyscy razem zniknęli w ścianie pode mną. Niewątpliwie znów drzwi i niewątpliwie znów jakieś skomplikowane technicznie połączenie z budynkiem. Zwariować można było od tych ich zdobyczy cywilizacji!

Myśl o zejściu na pomost oczywiście zakwitła we mnie natychmiast, ale nie wprowadzałam jej w czyn wyłącznie dlatego, że okropnie nie lubię takich idiotycznych, stalowych drabinek. Postanowiłam wykonać to dopiero wtedy, kiedy uznam za absolutnie niezbędne. Na razie zaś podniosłam się i bez zbytnich trudności, tą samą drogą, dotarłam do dziedzińca.

Ze sposobu, w jaki zostałam powitana, wywnioskowałam, że musiałam im zniknąć z oczu nagle i że ich to śmiertelnie przeraziło. Na mój widok zapanowało lekkie zamieszanie, jeden czarny bandzior ruszył z kopyta w jedną stronę, drugi zaś w drugą, biało odziany osobnik rzucił się do telefonu i zaraz przy pierwszej windzie natknęłam się na tłustego, który właśnie z niej wysiadł.

- Gdzie pani była?! - wykrzyknął, wyraźnie poruszony. Na jego twarzy malowały się równocześnie niepokój i ulga.

- Na spacerze - wyjaśniłam uprzejmie. - Znalazłam sobie prześliczne miejsce nad brzegiem morza i siedziałam pod palmą. Podoba mi się to miejsce, mam stamtąd widok na Europę.

Zamrugał oczami, widocznie nie mógł sobie uprzytomnić, jaką palmę z widokiem na Europę mam na myśli, bo też istotnie palm tam było do diabła i trochę. Po chwili opanował niepokój i pozostała w nim już tylko ulga.

- Dobrze, że pani już wróciła. Zaraz po obiedzie pojedziemy do miasta. Tak jak pani sobie

życzyła.

Wcale sobie tego nie życzyłam, ale nie zamierzałam wyprowadzać go z błędu. Wycieczkę do miasta postanowiłam potraktować czysto rozrywkowo. Wydawało mi się, że jak na jeden dzień dokonałam dostatecznej ilości odkryć, ale okazało się, że się myliłam. Przeznaczone mi było widać pędzić w tym miejscu upiornie urozmaicone i intensywne życie.

Popłynęliśmy motorówką i w ostatniej chwili przypomniałam sobie o swoim wstręcie do wody. A i to przypomniałam sobie o tym tylko dlatego, że dziwnie pilnie przyglądali mi się w chwili wsiadania. Mój wybawca w oszałamiającym krawacie musiał im widać zdać szczegółową relację. Ściśle rzecz biorąc, wszelką komunikację wodną uwielbiam nad życie i co dziwniejsze, pomimo antytalentu pływackiego, nie boję się wody. Uwielbiam małe łódki na dużej fali, uwielbiam kołysanie i morska choroba jest dla mnie pojęciem najzupełniej obcym. Nie byłam teraz pewna, czy moja symulacja wypadnie dostatecznie przekonywaj ąco.

Przypomnienie spłynęło na mnie w momencie, kiedy już przestawiałam jedną nogę z pomostu na pokład motorówki. Zawahałam się, gibnęłam się ku przodowi i cofnęłam tę nogę, omal nie tracąc2g równowagi. Do wody bym nie wpadła, ale za to wleciałabym do jachtu łbem naprzód, co nie leżało w moich zamiarach. Stojący obok ten z oczami podtrzymał mnie troskliwie. Nogę cofnęłam po to, żeby się móc zastanowić nad dostatecznie trwożliwym sposobem wejścia, ale razem z tym gibnięciem wypadło to prześlicznie i już się nie musiałam zastanawiać.

- Proszę, niechże pani wsiada - powiedział stanowczo rozczochrany z jachtu.

- Czy tam nie jest mokro? - spytałam niespokojnie. - Zamoczę sobie pantofle. Może lepiej jechać samochodem?

- Nie, nie lepiej. Jest sucho. Pomóż pani!

Ten z oczami usiłował wepchnąć mnie na łódź. Oparłam się temu.

- Sama wsiądę - oświadczyłam godnie.

Spróbowałam dla odmiany drugą nogą, postawiłam ją na burcie, burta się lekko ugięła, zamierzałam wydać okrzyk przestrachu i znów się cofnąć, ale nie zdążyłam. Ten z oczami trzymał mnie pod rękę i był nastawiony na mój ruch ku przodowi, pchnął mnie więc nieco w najlepszej intencji. Straciłam równowagę i w sposób absolutnie autentyczny runęłam rozczochranemu na kolana.

Wyszło znakomicie, a przy tym nie poniosłam żadnej szkody. Przeprosiłam go, czyniąc przy tym pełną dezaprobaty uwagę, że jednostka wydaje mi się dziwnie chwiejna. Wyraziłam wątpliwość, czy nie jest za mała na taką dużą wodę.

- Jest najzupełniej dostateczna - odparł rozczochrany sucho. Rzucił spojrzenie na moją głowę i przestał brać udział w konwersacji.

Spojrzenia na moją głowę od obiadu rzucali wszyscy. Byłam bez peruki, świeżo umyte włosy utapirowałam sobie, wylakierowałam, wykonałam zupełnie znośną koafiurę i nie widziałam żadnego powodu, dla którego miałoby to budzić w nich takie zainteresowanie. Istniała oczywiście różnica w kolorze, ale w końcu peruki są przecież bardzo rozpowszechnione! Owe spojrzenia były pełne rozgoryczenia i wyrzutu i tego już zupełnie nie mogłam zrozumieć.