Выбрать главу

Drąga jednakże nie było. Atlas, upchnięty w fotelu, nie sięgał koła. Z westchnieniem wyciągnęłam z siatki nie dokończony szal wraz z motkiem białego acrylu i jęłam pleść coś w rodzaju sieci, obejmującej razem koło sterowe i fotel, przechodzącej przez szprychy, stanowiącej jakąś okropną pajęczynę nie do rozplatania. Unieruchomiłam całość na amen, sprawdziłam, czy chałupniczy autopilot działa, poprzyglądałam się przez chwilę jego pracy, po czym z bezgraniczną ulgą oddaliłam się z tego straszliwie skomplikowanego miejsca. Oddalając się, pomyślałam jeszcze melancholijnie i chyba w złą godzinę, do czego też może mi się przydać szydełko? Jak dotąd wszystko, co wywiozłam z Kopenhagi, okazało się nad wyraz użyteczne. Jedyny przedmiot, jakiego nie zdążyłam do niczego zużytkować, to było niewinne, plastykowe szydełko. Gdybym wówczas wiedziała, w jakich okolicznościach będę zmuszona się nim posłużyć, włosy stanęłyby mi dęba na głowie i kto wie, czy nie rzuciłabym się w fale oceanu.

Rytmiczne podskoki, do których sądziłam, że już przywykłam, dały mi się we znaki dopiero wtedy, kiedy opuściwszy sterówkę, zaczęłam wykonywać normalne czynności. Po statku trzeba umieć chodzić i sztuka ta jest trudniejsza, niż się wydaje. W przedziwnych pląsach i piruetach, z jedną ręką ciągle zajętą trzymaniem się czegoś, wykonałam mnóstwo nie zaplanowanych rzeczy. Zalałam wodą w łazience całą ścianę, stłukłam szklankę, wyrzuciłam sobie na nogi całą zawartość puszki z gulaszem argentyńskim i oblałam się od stóp do głów kompotem z ananasa. Maszynkę elektryczną udało mi się włączyć bez trudu, zagrzałam na niej wody w czajniku, zaparzyłam herbatę metodą wahadła od zegara, majtając czajnikiem nad imbryczkiem do herbaty i niekiedy doń trafiając, a niekiedy nie, dość dużo czasu zużyłam łapiąc turlającą się po podłodze otwartą butelkę wody mineralnej i wreszcie zaspokoiłam głód i pragnienie. Następnie poszłam sprawdzić, czy wszystko w porządku.

Autopilot działał sprawnie, płynęłam w pożądanym kierunku, a przede mną widniała rozsłoneczniona pustka. Pogapiłam się na nią przez chwilę, po czym znów udałam się do magazynu w celu znalezienia jakiegoś drąga. Zamiast drąga znalazłam rozmaite narzędzia, między innymi siekierę. Zawsze lubiłam rąbać drzewo. Kwadransa mi było potrzeba na odrąbanie od jednego z kuchennych krzeseł jednej nogi wraz z fragmentem ramy i oparcia. Razem tworzyło to drąg z poprzeczką i jako mechanizm unieruchamiający koło sterowe okazało się znakomite. 40

Rozplątując pajęczynę acrylu i ziewaj ąc coraz częściej obliczałam sobie przebytą drogę. Dochodziła ósma wieczorem. Płynęłam prawie czternaście godzin bez przerwy i wyszło mi, że niedawno przekroczyłam zwrotnik Koziorożca oraz że celuję prosto w Saharę. Pomyślałam sobie, że przy samym brzegu Sahara powinna być raczej mało pustynna, pocieszyło mnie to po pierwszej chwili niepokoju, zastopowałam koło sterowe drewnianym pagajem i poprzyglądałam się parę minut rezultatom. Zadowoliły mnie, wobec czego poszłam spać. Na wszelki wypadek, żeby nie spać zbyt twardo i zbyt długo, nie położyłam się w kabinie mieszkalnej, tylko na kanapce w saloniku.

Obudziłam się na chwilę przed świtem. Zdumiewająco dobrze wykonany jacht posłusznie pruł nadal przed siebie i przerażone bicie serca, które poderwało mnie na nogi, wkrótce ucichło. Wyskoczyłam na pokład, poczułam, że jest dziwnie ciepło, wpadłam do sterówki, obejrzałam kompas i uspokoiłam się zupełnie. Fala była chyba mniejsza, bo rytmiczne podrygi złagodniały, tak że mycie i posiłek poszły mi znacznie łatwiej i zabrały nawet niewiele czasu.

Nadzwyczajnie zadowolona z życia usiadłam za kołem sterowym. Jednoosobowe przebycie Atlantyku okazywało się przedsięwzięciem zupełnie łatwym i prostym i zaczęłam się z niesmakiem zastanawiać, po co to się robi tyle szumu dookoła rozmaitych przepływających go osób. Jakiś tam na czymś przepłynął Atlantyk, wielkie rzeczy! Ja też przepływam i co? Nic szczególnego się nie dzieje, żadnych trąb powietrznych nigdzie nie widzę, podrygujące kołysanie wprawdzie nieco utrudnia proste, codzienne czynności, upodobniając je do cyrkowych akrobacji, ale to można uznać za samą przyjemność. No więc o co chodzi?

W chwili, kiedy z wrodzonym poczuciem sprawiedliwości zaczęłam dochodzić do wniosku, że, być może, rzecz leży w tym, CZYM ktoś przepływa ten Atlantyk i że mnie się przytrafił wyjątkowo dobrze przystosowany środek lokomocji, usłyszałam jakiś dodatkowy odgłos. Coś popiskiwało alarmująco, a po chwili zaczęło nawet cienko dzwonić na tablicy rozdzielczej. Przestraszyłam się, zaczęłam się gwałtownie rozglądać po przyrządach przede mną i ujrzałam rzecz straszną! Oba wskaźniki temperatury silnika świeciły jaskrawym światłem, kwiczały, dzwoniły, a strzałki na nich stały daleko za czerwoną linią!

Zareagowałam zupełnie prawidłowo. W popłochu przerzuciłam obie wajchy na zero, a po chwili nawet wyłączyłam stacyjkę. Jacht płynął siłą rozpędu, pomruk umilkł, w nagle zapadłej ciszy słyszałam tylko szum wody i własne bicie serca.

Zdenerwowałam się okropnie. W ogóle nie umiałam sobie wyobrazić, co bym zrobiła, gdyby mi się te silniki zatarły! Przyczepić prześcieradło do masztu radarowego.? Żadnego wiosła nigdzie nie widziałam, nie mówiąc już o tym, że moja jednostka pływająca raczej nie była przystosowana do wioseł. Po głowie plątały mi się chaotycznie j akieś wiadomości na temat nawigacji. Okręt na morzu musi płynąć, bo jak stoi, to się może przewrócić, ale przecież morze jest spokojne, możliwe, że dotyczy to tylko burzy i wichru, ale znów z drugiej strony zawsze była mowa o większych statkach, a ja siedzę bez mała w balii na tym oceanie i czy ja wiem, mnie może przewrócić byle co! W pośpiechu ustawiłam się prostopadle do fali, z cichą nadzieją, że zanim do reszty wytracę szybkość, zanim mnie przekręci i przewróci, jakiś czas minie i te silniki zdążą nieco ostygnąć. Przy okazji zauważyłam, że fala idzie teraz w odwrotnym kierunku, nie przeciwko mnie, tylko zgodnie ze mną, przeraziłam się jeszcze bardziej, że może wszystko mi się pomyliło i wracam, i zaczęłam znów sprawdzać, gdzie jestem.

W wyniku działań arytmetycznych i ciężkiej pracy myślowej nieco się uspokoiłam. Przypomniały mi się podstawy mojego zuchwalstwa. Po pierwsze cały ten teren to był właśnie ów równikowy pas ciszy, na którym bazowałam, i żadne orkany, cyklony ani trąby powietrzne nie powinny mi zagrażać. Po drugie w tym miejscu na Atlantyku i w ogóle wszędzie o tej porze roku wiatr miał obowiązek wiać zgodnie ze mną, to znaczy na wschód. Fala zaś musi iść zgodnie z wiatrem, czyli wszystko gra. Po trzecie zaś przepływam właśnie równik i byłoby nawet dziwne i podejrzane, gdyby te silniki nie zaczęły się zacierać.

Sprawdziłam na kompasie strony świata, wyszłam na pokład i usiłowałam zbadać kierunek wiatru za pomocą polizania palca. Palec wysechł błyskawicznie ze wszystkich stron równocześnie. Odszarpałam odrobinę strzępków z acrylu i wypuściłam z ręki, obserwując kierunek ich spadania. Wyglądało na to, że istotnie wieje na wschód, chociaż trudno powiedzieć, czy to w ogóle można było nazwać wianiem. Powietrze ledwo się poruszało, słońcu daleko było jeszcze do zenitu, ale upał panował upiorny. Liczyłam się z tym, że na równiku będzie gorąco, ale nigdy nie przypuszczałam, że możliwe jest coś podobnego. Rozejrzałam się dookoła i nawet wyjrzałam przez burtę z cichą nadzieją, że może zobaczę coś, co jakoś wskazuje ten równik. Jakaś kreska albo co, albo może inny kolor wody.? Nic nie zobaczyłam, poza dużą ilością pokazujących się tuż pod samą powierzchnią ryb, ale nie miałam teraz głowy do ryb i pomyślałam nawet z rodzajem pretensji, że powinno się ten równik jakoś oznaczyć. Poumieszczać wzdłuż czerwone boje czy coś w tym rodzaju. Przynajmniej by człowiek wiedział, gdzie to właściwie jest.