Wróciłam do sterówki i po namyśle włączyłam stacyjkę. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że włącza się normalnie, jak w samochodzie, na dwa obroty i że poprzednio w dzikim popłochu przekręciłam ją od razu w prawo aż do oporu, zapalając wszystko razem. Strzałki temperatury silników stały na czerwonych kreskach. Stygło, ale powoli.
Nie miałam nic do roboty, więc przemyśliwałam sytuację. Jeśli nie zabraknie mi paliwa, do Afryki dopłynę. I co potem? Szukać jakiejś polskiej ambasady? Gdzie, na Saharze? Zanim znajdę, dopadną mnie dziesięć razy, bo nie łudźmy się, jeśli ich nawet zmąciłam, to na krótko. Już chyba wiedzą, którędy uciekłam. Afryki nie znam w żadnym miejscu, pojęcia nie mam, gdzie tam się obrócić. Nie, w Afryce absolutnie lądować nie mogę, mogę tylko uzupełnić zapas ropy i płynąć dalej możliwie szybko. Przez Gibraltar pchać się nie ma sensu, zdaje się, że tam robią jakieś trudności i pewnie coś trzeba pokazywać. Mój paszport jest ważny wyłącznie na Europę i do Europy muszę dotrzeć!
W Europie zaś zaraz na wstępie odpada mi Hiszpania i Portugalia. Zdaje się, że tam nas jakoś nie lubią, czynią wstręty i w ogóle coś jest niedobrze. Nie wiem dokładnie co, bo się nie znam na polityce, ale nie będę ryzykować i nie będę się błąkać po obcym kraju w charakterze bojownika o wolność i komunizm. Ewentualnie może kiedy indziej, ale nie teraz. Czyli zostaje mi tylko Francja.
Sama myśl o Francji od razu mnie ucieszyła, ponieważ kocham ten kraj. Język piękny, sympatyczny, znajomy, ludzie z polotem i fantazją; w paszporcie mam francuską wizę wprawdzie wykorzystaną i już nieważną, ale przynajmniej świadczącą na moją korzyść. Już tam byłam, nie zrobiłam nic złego, nic nie ukradłam i w ogóle jestem jednostką niegroźną dla otoczenia. W Paryżu mam znajomych i przyjaciół. W Paryżu mam nawet więcej niż znajomych i przyjaciół. Do polskiej ambasady łatwo trafić. Załatwione, płyniemy do Francji!
Spojrzałam na wskaźniki temperatury. Strzałki zlazły z czerwonych kresek i przechyliły się odrobinę w lewo. Uznałam, że można ruszać, tyle że lepiej będzie na razie na jednym silniku. Drugi niech stygnie, a potem je zamienię. Przesunęłam jedną wajchę na środkowy ząbek i rozcinana dziobem woda znów mi zaczęła miło szumieć.
Płynęłam sobie i płynęłam bez żadnych przeszkód, trochę tęskniąc już do spokojnej, zrównoważonej Europy, a trochę żałując tej Brazylii, której nawet nie zdążyłam obejrzeć. Całe wnętrze przepełniała mi mściwa satysfakcja. Idioci, już nie mieli kogo porywać, tylko akurat mnie. I co, wyobrażali sobie, że się przestraszę, dam się bez oporu zaszlachtować, pójdę jak głupia owca na rzeź! Rzeczywiście, już się rozpędziłam!.
Z prawdziwą przyjemnością obmyślałam sobie, jak będę udzielała informacji przedstawicielom Interpolu. Ciekawe, czy znajdą owo miejsce oznaczone szyfrem przez nieboszczyka, i ciekawe, gdzie to jest? A w ogóle to mam pieniądze, kupię samochód, Fritz mnie na pewno już dawno wylał z roboty, więc wrócę do Warszawy. Jasne, że kupię jaguara, świetny wóz! Mój Boże, jak to będzie pięknie!.
Rozbestwiłam się dotychczasowym powodzeniem ostatecznie, zastopowałam koło sterowe nogą od krzesła, zmieniłam wajchy silników i plątałam się po jachcie. Pod wieczór upał jakby trochę zelżał. Stałam właśnie przechylona przez burtę na rufie usiłując dojrzeć to miej sce, z którego strzelały mi niewidoczne karabiny maszynowe, kiedy nagle zrobiło się coś dziwnego. Usłyszałam jakby brzęknięcie, stęknięcie, jakieś głośne i energiczne „puff!” i owo żelazne, trójkątne pudło oderwało mi się od jachtu i skoczyło do tyłu. W pierwszej chwili zgłupiałam, bo przecież nic nie zrobiłam, niczego nie przycisnęłam, więc, rany boskie, co się dzieje?! Pudło zaczęło tonąć. Mignęła mi w głowie myśl, że może należy je ratować, rzuciłam się ku sterówce, mignęła mi następna, że może mam teraz wielką dziurę z tyłu, rzuciłam się na rufę, zatrzymałam po drodze, rzuciłam się w kierunku kół ratunkowych, potknęłam się o coś, co wystawało z pokładu, jacht wykonał lekki przechył i o mało nie wyleciałam za burtę. Oprzytomniałam nieco i zdecydowałam się na kierunek ku rufie.
Nic się tam nie działo. Pudła nie było, a rufa wyglądała jakby była normalnie zakończona, bez żadnych braków. Po namyśle doszłam do wniosku, że musiało to być coś, co się odczepiało automatycznie, zapewne pod wpływem wysokiej temperatury. Nie wiedziałam, czy to dobrze, czy źle, ale nie miałam na to żadnej rady.
Zdenerwowałam się i wróciłam do sterówki. Skręciłam nieco bardziej ku północy, uznawszy, że uspokoję się dopiero, kiedy zobaczę na własne oczy Gwiazdę Polarną. Silniki przestygły, ustawiłam oba na pełny gaz i spojrzałam na wskaźniki paliwa. Strzałka „tank reserve” stała na zerze. Przemyślałam kwestię, skojarzyłam sobie wszystkie posiadane wiadomości z rzeczywistością i nabrałam podejrzeń, że żelazne pudło było zwyczajnym, zapasowym bakiem.
Z zegarkiem w ręku przeczekałam do końca trzeciej doby, po czym poszłam spać. Gwiazda Polarna świeciła mi nisko, nad horyzontem, kochana, znajoma, bliska Gwiazda Polarna! Europa zbliżała się coraz bardziej, leciała ku mnie z szumem, w bryzgach wody, pędzących jak iskry z lokomotywy.
Wraz z Europą zbliżały się także pewne przeszkody, co mi jakoś nie przyszło do głowy. Jacht z pustą sterówką, z nogą od krzesła zastępującą sternika, pruł fale oceanu dokładnie po prostej, ja zaś spałam sobie martwym bykiem, błogo i beztrosko. Bóg raczy wiedzieć, co mnie obudziło, chyba życzliwa Opatrzność, czuwająca nad półgłówkami!
Przez krótką chwilę przytomniałam, usiadłam, zobaczyłam, że jest widno, opuściłam nogi z kanapy i spojrzałam w okno. To, co ujrzałam, unieruchomiło mnie tylko na ułamek sekundy. W mgnieniu oka trzeźwa, jakbym nigdy w życiu nie spała, wyprysnęłam z saloniku i runęłam do sterówki. Tuż^ przede mną, przed samym dziobem jachtu, wyrastała straszliwa, niezmierzona ściana, bok jakiegoś potwornie wielkiego statku, lecący na mnie z przerażającą szybkością!!!
Jeszcze wpadając do sterówki nie wiedziałam, co najpierw robić, ale robiło się samo. Wyszarpnęłam z koła nogę od krzesła. Jedną ręką wykonałam nim gwałtowny obrót w prawo, a drugą przepchnęłam prawą wajchę na ostatni ząbek do tyłu. Ściana nadlatywała nieuchronnie, jak Przeznaczenie. Jacht doznał nagłego wstrząsu, przechylił się lekko, rzuciło mnie na lewo, dziób w imponuj ącej fontannie wykonał obrót.
„Tył!!! - mignęło mi w głowie. - Tyłem zaczepię!!!”
Szarpnęłam wajchę znów do przodu, wróciłam kołem w lewo, dziób zatrzymał się w obrocie. Upiorna ściana w ostatniej chwili przeniosła się na moją lewą burtę, przechodząc przed dziobem o milimetry, o włos!!!. I w kilka sekund później rufa tego potwora zaczęła się ode mnie oddalać.
Padłam na fotel, ocierając pot z czoła, zdumiona, że żyję, zaskoczona niepojętym posłuszeństwem jachtu, który tak bez namysłu, bez oporu wykonał, co trzeba, chociaż ja sama nie miałam pojęcia, jak go do tego nakłonić! Cóż to za cud techniki!. Zaraz, źle płynę, trzeba zawrócić. Gdzie jest tamta odrażająca kobyła, która mi tak idiotycznie wlazła w drogę?
Przestawiłam jedną wajchę na zero i na jednym tylko silniku wróciłam na poprzedni kierunek. Nawet łatwo poszło. Odrażająca kobyła wykonywała majestatyczny obrót na lewo ode mnie. Dziw, że nie zatopiło jej to zbiegowisko na wszystkich piętrach burty od mojej strony! Tabun ludzi, łeb przy łbie, przyglądał mi się machając rękami i chyba coś wrzeszcząc. Jakiś marynarz wywijał chorągiewkami najwyraźniej w świecie do mnie, z ich sterówki coś błyskało.