Faceci na brzegu przyglądali mi się z zafascynowanym wyrazem twarzy. Ogarnęła mnie wściekłość i skupiłam się w sobie. Ruch do przodu był już prawie właściwy! Jeszcze odrobina wstecznego biegu, luz i aż dziw bierze, prawie stałam! Zostawiłam sterówkę i wyszłam na pokład.
Gapiący się facet nagle odzyskał zdolność ruchu.
- Madame! - wrzasnął do mnie. - Jaka jest pani narodowość?
- Francuska! - odwrzasnęłam bez namysłu. - Poproszę paliwo!!!
- Dlaczego pani nie ma flagi na maszcie?! Pani musi mieć flagę!
Masz ci los, skąd ja mu wezmę flagę i gdzie ja mam maszt?! Radarowy.?!
- Za chwilę! - oświadczyłam stanowczo, nieco już ciszej, bo byłam tuż przy nim. Dzielił nas zaledwie metr wody. - Gdzie mogę dostać paliwo, proszę mi natychmiast powiedzieć! Bardzo pilne!
- Tu - powiedział, patrząc na mnie ze zdumieniem i lekkim osłupieniem. Nie wiedziałam zupełnie, czym go tak zadziwiam. - Czy ma pani jakieś papiery? Dokumenty?
Miałam dokumenty ważne na całym świecie i od początku byłam nastawiona na ich użycie. Wyciągnęłam banknot studolarowy i machnęłam mu nim przed nosem. 44
- Tu są moje papiery - powiedziałam stanowczo. - Nie wysiadam na ląd. Płynę dalej. Poproszę paliwo prywatnie. Prędzej!
Banknoty studolarowe posiadają nadprzyrodzoną moc. W faceta nagle wstąpiło życie.
- A votre service, madame. Cumę proszę! Gdzie pani ma wlew?
- Nie mam cumy, bez cumy. Nie wiem, gdzie mam wlew, niech pan znajdzie.
Facet znów spojrzał na mnie dziwnie, acz znacznie bystrzej, kiwnął na tego od dziobu, przyciągnął ku sobie moją burtę, przelazł przez nią, chwycił linę, rzuconą przez tego drugiego, okręcił wokół czegoś, co wystawało z pokładu, i natychmiast znalazł wlew. Była to ta sama przeszkoda, o którą potknęłam się, o mało nie wylatując za burtę.
W oszałamiającym tempie przeciągnęli dość grubego węża, idącego nie wiadomo skąd, i wetknęli w otwór wlewu.
- Ile? - spytał facet.
Już otworzyłam usta, żeby powiedzieć „dwanaście wanien”, ale udało mi się szczęśliwie powstrzymać.
- Nie wiem - odparłam. - Pełno.
Sama byłam ciekawa, ile wejdzie, ale liczyłam się z tym, że mnie pewnie oszukają. Niech oszukają, byle rzeczywiście naleli pełno. Wróciłam do sterówki spojrzeć na wskaźnik. Strzałka powoli, bardzo wolno lazła z lewa na prawo. Kiedy ustabilizowała się na „full”, wyszłam na pokład i odkręciłam ich cumę. Faceci przeciągali węża z powrotem na brzeg, przy czym jeden z nich naraził się na to samo co ja, a nawet jeszcze gorzej. Jedną nogę miał na lądzie, druga zaś mu odpływała z jachtem. Ten drugi chwycił burtę, zaparł się z całej siły i przyciągnął na powrót. Podejrzewałam, że nie tyle idzie mu o dobro towarzysza, ile o pieniądze, bo przyczepił się do mojej burty, wyraźnie zdecydowany wskoczyć na jacht, gdybym odmówiła zapłaty.
- Ile razem? - spytałam jasno i bez ogródek.
- Trzysta dolarów - odparł, a jego wyraz twarzy świadczył, że musiało to być jakieś piramidalne oszustwo.
Moja wolność była dla mnie więcej warta, a poza tym nigdy w życiu nie umiałam się targować. We Włoszech doprowadzałam do rozpaczy sprzedawców, którzy nie kryli wstrętu do tak idiotycznej klientki. Bez oporów płaciłam pierwszą, wymienioną przez nich cenę! Nienormalna rzecz! Popadali w osłupienie, po czym niektórzy z nich obniżali ją z własnej nieprzymuszonej woli, patrząc na mnie z najwyższą odrazą i wprawiając mnie z kolei w niebotyczne zdumienie.
Bez słowa dałam teraz trzysta dolarów i facet zgłupiał zupełnie. Byłby wpadł do wody, gdyby go ten drugi nie przytrzymał, bo cały czas trwał nieruchomo z pieniędzmi w rękach, oparty o burtę, która odpływała wraz ze mną. Z całą pewnością zapisałam się trwale w ich pamięci!
Z tego wszystkiego zapomniałam ich spytać, gdzie jestem, i znów nie wiedziałam, ile drogi mam jeszcze przed sobą. Wiadomo było tylko, że muszę płynąć na północ, postanowiłam więc płynąć blisko brzegu z nadzieją, że może odróżnię przynajmniej Gibraltar.
Według mapy miałam do przepłynięcia od trzech do czterech tysięcy kilometrów. Dwie do trzech dób. Tej ropy może mi nie starczyć.
Zastanawiając się nad tym, gdzie dobrać ropy, rozważając niebezpieczeństwo natknięcia się na jakieś władze i szukając stosownie ustronnego miejsca, oglądałam szczegółowo atlas. I nagle wpadły mi w oko Wyspy Kanaryjskie. Jak to, nad czym ja myślę, przecież to jest idealny teren! Wyspy Kanaryjskie, cel wszystkich duńskich wycieczek, miejsce, gdzie pętają się tysiące turystów, setki prywatnych jachtów! Wyspy Kanaryjskie, które znam z mnóstwa prospektów, reklam, obrazków i pocztówek! Co jak co, ale to powinnam rozpoznać!
Rozważania nawigacyjne pochłaniały mnie teraz bez reszty. Płynąc wzdłuż wybrzeża musiałam kierować się nie prosto na północ, ale nieco na zachód, mogłam więc znajdować się tylko albo na południe od Dakaru, albo na północy Mauretanii. Południową półkulę wykluczyłam, bo Gwiazda Polarna świeciła w nocy jak byk. Wytyczyłam sobie stosowną linię i uznałam, że w każdym wypadku, płynąc po tej linii tak od Dakaru, jak i od Białego Przylądka, dotrę na Wyspy Kanaryjskie. Tyle że w pierwszym przypadku trafię na Teneryfę, a w drugim na Grand Canarię. Nie robiło mi to zbytniej różnicy.
Ląd oddalił się nieco na wschód, weszłam na swoją linię i około drugiej w nocy daleko na horyzoncie, ciut na lewo od dziobu ujrzałam światła. Jeśli nie był to jakiś statek, to musiały to być wyspy.
I były. Sama się zdziwiłam, że tak trafiam. I atlas, i kompas musiały być niezwykle dokładne, bo na dobrą sprawę miałam prawo zabłądzić na tym potwornie wielkim oceanie dwadzieścia razy! Istny cud, że mnie to szczęście nie spotkało!
Do rana przeszukiwałam jacht celem znalezienia czegoś, co by się nadawało na francuską flagę i już byłam gotowa poświęcić na to odpowiednio dobrane kolorystycznie części garderoby, kiedy wreszcie znalazłam cały komplet najrozmaitszych flag. Wyciągnęłam francuską i zaczęłam mieć następne zmartwienie. Gdzie, u diabła, miałam ją powiesić?!
Płynąc powoli na nodze od krzesła męczyłam się jak potępieniec i dokonywałam najdziwniejszych prób aż do chwili, kiedy zrobił się jasny dzień i ujrzałam jacht, znacznie mniejszy od^ mojego, ale bardzo podobny z sylwetki, z identycznym jak mój zegarem słonecznym na pokładzie. Na zegarze powiewała szwedzka flaga!
Niezależnie od tego, czym naprawdę był ten sterczący pochyło drąg, wyrzutnią rakiet, zegarem czy masztem, postanowiłam wykorzystać go w taki sam sposób. Zaopatrzony był w jakieś sznurki, idące od góry do dołu, pomyślałam chwilę, przypomniałam sobie bardzo młode lata, wykorzystałam sznureczki w narożnikach flagi i podciągnęłam ją możliwie wysoko. Wyglądało zupełnie nieźle, dodałam więc gazu i dumna z przedsięwzięcia ruszyłam między wyspy.
Poczekałam w kolejce, strzałka wskaźnika znów mi stanęła na „full” i ruszyłam w dalszą drogę. Teraz już tylko opłynąć Półwysep Pirenejski i Bretania przede mną!
Postanowiłam przespać się w dzień, nie czekając z tym do nocy. Dotychczas wszystko szło podejrzanie dobrze, ale już od owego miejsca w Afryce, które jednak musiało znajdować się chyba w Mauretanii, zaczęłam zostawiać za sobą wyraźne ślady. Nade mną latały samoloty i helikoptery i każdy z nich mógł być tym, którego szczególnie interesował jacht „Stella di Mare”. W dzień nie mogli mi zrobić nic złego, za duży ruch panował w okolicy, ale w nocy wszystko było możliwe,