Выбрать главу

Na autopilocie płynęłam wolniej w obawie zderzenia. Spałam krótko, bo byłam zdenerwowana. Już od wieczora siedziałam w sterówce osobiście i z niepokojem rozglądałam się głównie po niebie. Ciemności zapadły, wszystkie statki dookoła płynęły oświetlone, ja jedna występowałam w charakterze tajemniczego widma. Po licznych wahaniach, czy świecić jak wszyscy i stanowić doskonały cel, czy też wyróżniać się brakiem świateł, wybrałam to drugie.

Bałam się, że ominę Hiszpanię za daleko, przeoczę ten północno-zachodni narożnik i niepotrzebnie udam się do Anglii, skręciłam więc nieco na wschód. Wbrew dotychczasowym sukcesom morskie podróże wydawały mi się coraz bardziej skomplikowane. Płynąć na durch przez bezgraniczną wodę, wybierając sobie dowolną linię prostą, to jeszcze pół biedy, ale plątać się tu, pomiędzy różnymi lądami, i trafiać w upatrzone miejsca, to już była katorżnicza praca!

Do lądu zbliżyłam się zanadto, o czym dowiedziałam się dopiero, kiedy gdzieś z prawej strony wytrysnął snop światła. Daleko po wodzie rozszedł się warkot ścigacza, zagłuszający pomruk moich silników. Ścigacz pruł prosto na mnie, bucząc czymś i mrugając rozmaitymi światłami. Możliwe, że usiłował konwersować ze mną za pomocą alfabetu Morse'a.

Bez sekundy namysłu przepchnęłam obie wajchy w przód. Jacht skoczył przed siebie jak spłoszona łania. Uprzednio płynęłam wolniej w obawie tego przeoczenia Hiszpanii i z zamiarem trzymania się lądu w ciągu dnia, teraz machnęłam ręką na Hiszpanię, Anglia nie Anglia, wszystko jedno, byle uciec!!!

Płynęli prosto za moją rufą. Świecili jakimś potężnym reflektorem, w którego promieniach musiałam być doskonale widoczna. Postanowiłam z determinacją, że jeśli się zbliżą, trudno, będę strzelać do tyłu z tych karabinów maszynowych. W zmąconym paniką umyśle mignęła mi wizja armaty. Po czym przypomniałam sobie o zasłonie dymnej.

Ze złowrogim „puff' wyrosła za mną wielka, czarna chmura i światło reflektora przygasło. Zrobiłam „puff” drugi raz i skręciłam ku wschodowi, bo w pierwszej chwili ruszyłam do ucieczki za bardzo na zachód. Dwie czarne chmury rozlały się we wszystkie strony wszerz i wzwyż i kiedy migający światłami ścigacz wydostał się z nich, byłam od niego znacznie dalej niż przedtem. Nie musiałam robić „puff trzeci raz, moje silniki były lepsze, jeszcze parę minut i wstrętny potwór został z tyłu.

W dziesięć minut potem pokazał się drugi na prawo przede mną. „Żebyście zdechli!” -pomyślałam z rozpaczą i zaczęłam wyścig. Kto komu przetnie drogę, ja im czy oni mnie.

Ja byłam lepsza. Nie tyle ja, co ten oszałamiająco sprawny jacht. Przefrunął przed nosem ścigacza, puścił rufą czarną chmurę i znów posłusznie skręcił nieco na wschód. Ścigacz wylazł z chmury, został nieco w tyle, ale ciągle grzmiał za mną.

„Skąd u diabła wiedzą, gdzie jestem w tych ciemnościach?!” - pomyślałam coraz mniej zrozpaczona, a coraz bardziej wściekła i natychmiast przyszła odpowiedź. Radar! Mają radar! Prawda, przecież ja też mam radar!.

Nawet krótko szukałam właściwego guzika. Zielona strzałka zaczęła latać w kółko. Popiskiwało. Trudno, niech popiskuje, niech to szlag trafi! Co ta zielona strzałka właściwie pokazuje? Nie trzeba to było zainteresować się tym, jak miałam czas?

W myśl moich wiadomości o radarze morze było pełne nie wiadomo czego. Dookoła pływały jakieś rzeczy, to znaczy domyślałam się tylko, że pływają, na tarczy stały w miejscu. Ta jakaś poszarpana linia po prawej stronie środka to musiał być brzeg. Zmieniał się prawie za każdym obrotem strzałki, co świadczyło, że primo musiał być blisko, a secundo, ze płynęłam bardzo szybko. Mały punkcik tuż poniżej środka, będący niewątpliwie przeklętym ścigaczem, powoli oddalał się w kierunku skraju tarczy. Uciekłam im!

Oddaliłam się trochę od brzegu. Poszarpana linia przeszła bardziej na prawo. Ścigacz wycofał się poza tarczę. Poczułam, że jestem śmiertelnie wykończona i zaczęłam marzyć o odrobinie spokoju i bezpieczeństwa. Czy oni się nigdy ode mnie nie odczepią?! Czy policja na całym świecie zdechła i bandyci mają pełną swobodę działania?! Czy ja nie byłabym przypadkiem najszczęśliwsza, gdyby4g mnie polska milicja zamknęła w mamrze?. Boże drogi, siedzieć sobie spokojnie w cichej celi na Rakowieckiej. Albo lepiej w Białołęce, tam podobno więźniowie mogą się codziennie kąpać.

Słodkie marzenia o cichej celi więziennej musiałam przerwać, bo echo-sonda, cały czas pracująca tak, że już się do niej przyzwyczaiłam, nagle wydała z siebie nerwowe, urywane wycie. Równocześnie poszarpana linia na radarze rzuciła się ku mnie. Jakiś przylądek czy co.? Wykonałam gwałtowny skręt w lewo, opłynęłam coś dużego, czarnego, co istotnie pojawiało się z prawej, i wróciłam na upatrzony kierunek. Nie mogłam się już zamyślać, musiałam uważać, bo brzeg zrobił się przerażająco urozmaicony.

Wczesnym popołudniem ujrzałam ten północno-zachodni narożnik. Opłynęłam go dostatecznie blisko, żeby się przekonać, że to jest to i dostatecznie daleko, żeby się mnie nikt nie czepiał. Do Bretanii nie miałam więcej niż jakieś pięćset kilometrów!

Ciemno już było, kiedy na tarczę radaru weszła mi poszarpana linia od góry. Serce skoczyło mi do gardła, płynęłam równiutko na północny wschód i to mogła być tylko Francja. O, słodka Francjo!!!.

Leciałam pełnym gazem jeszcze pół godziny i poszarpaną linię miałam tuż przed nosem. Przed nosem oczywiście na ekranie radaru, w naturze bowiem nie widziałam nic. Dookoła panowały ciemności i tylko Gwiazda Polarna mrugała do mnie zachęcająco i radośnie. Zwolniłam, przerzuciłam wajchy na pierwszy ząbek i powoli podpływając ku brzegowi, pierwszy raz zapaliłam reflektory.

Długo, długo nie było nic i dopiero na samym skraju światła coś się rysowało. Przypomniałam sobie, że Bretania jest skalista. Mogą tu być jakieś rafy, na które lepiej byłoby nie wpadać. Zgasiłam reflektory i postanowiłam czekać świtu. Już drugą dobę spędzałam bezsennie i cicha cela w Białołęce rysowała się przede mną coraz wyraziściej. Długa, spokojna fala kołysała mnie łagodnie, popychając z wolna ku brzegowi i doprawdy trzeba było szalonego samozaparcia, żeby nie zasnąć martwym bykiem na tym kole sterowym.

W długi czas potem dowiedziałam się, skąd pochodziła zdumiewająca łatwość i prostota tej całej podróży. Przez dziesięć dni właśnie w okresie moich żeglarskich szaleństw panowała na całym Atlantyku i w jego okolicach tak piękna pogoda, jakiej najstarsi ludzie nie pamiętają! Doprawdy, głupi ma szczęście!

Doczekałam świtu rozważając, czy lepiej będzie wylądować w jakimś porcie między ludźmi, czy też raczej należy poszukać sobie jakiegoś mało uczęszczanego i możliwie bezludnego kawałka wybrzeża. Zdecydowałam się na to drugie, przewidując komplikacje paszportowe, które by mi utrudniły realizację dalszych planów. Nie zamierzałam rozmawiać z byle kim, sprawa była zbyt poważna i uznałam, że powinnam jak najszybciej dokopać się do Interpolu. Polskie więzienie było mi na razie niedostępne, ale Interpol mógł je znakomicie zastąpić.

Płynęłam wolno, szukając stosownego miejsca. Dookoła plątały się całe flotylle łodzi rybackich i jakichś kutrów, na horyzoncie z lewej pojawiły się duże statki i w ogóle wyraźnie znajdowałam się w gęsto zaludnionej Europie. Nikt na mnie nie zwracał uwagi. Z dużą przyjemnością stwierdziłam, że upał gdzieś diabli wzięli. Pomimo pełnego kompletu odzieży odczuwałam ostry, wiosenny chłód. Tak jest, z całą pewnością byłam w Europie.

Minęłam jakąś wieś, jakieś miasteczko, jakiś mały port i wreszcie ujrzałam coś, co mi odpowiadało. Malutki kawałeczek zupełnie pustej plaży, a dookoła skałki i kamienie. Myśl o wykąpaniu się była jakoś mało pociągająca, podpływałam więc do tego powoli i ostrożnie, z nadzieją, że uda mi się przybić do skałek dostatecznie blisko, żeby przej ść suchą nogą. W dodatku miałam jeszcze do przeniesienia parę drobiazgów.