Выбрать главу

Kiwnęłam głową.

- I co najśmieszniejsze, nic nam z tego nie przyjdzie - powiedziałam zgryźliwie. - Ty, zabijając mnie, tracisz forsę. Ja, siedząc na twojej forsie, tracę życie. Widzisz jakieś rozwiązanie? Bo ja nie.

- Ja widzę kilka. Z początku nawet myślałem, żeby cię po prostu przyjąć do spółki, ale to na nic. Masz za dużo powiązań, nie mogę ci ufać. Zamierzałem cię oszukać, ale widzę, że też nie wyszło. Kiedy się zorientowałaś?

- Już w czasie drogi, ale miałam nadzieję, że się mylę. Na dziedzińcu przekonali mnie ostatecznie.

Skrzywił się, patrząc na mnie z rosnącym obrzydzeniem.

- Tak podejrzewałem, że z tym niemieckim robisz jakiś szwindel, ale moi podwładni to idioci. A tak między nami. jakiego języka naprawdę nie rozumiesz?

- Duńskiego - odparłam z satysfakcją. - Jedną z nielicznych pewnych rzeczy jest to, że nie nauczę się go nigdy w życiu. A teraz zawiadamiam cię, moje słodkie kochanie, że jak mi nie dasz jeść, to pluję na tę całą konwersację i odmawiam wszystkiego. Cholera mnie bierze na ciebie i na siebie. Nic ze mnie nie wydoisz, bo jestem zniechęcona do egzystencji. Możesz mnie zabić zaraz i nie zawracaj mi głowy.

Wrogi upór widocznie buchał ze mnie ogniście, bo przyjrzał mi się, uśmiechnął się z drwiącym zadowoleniem i przycisnął jakiś guzik. Rozległ się cichy brzęczek.

- Obiad dla pani - powiedział w przestrzeń i po chwili ze ściany wyjechał stół, zastawiony posiłkiem. Byłam głodna i wściekła, z ponurą furią wpatrywałam się w pełne żarcia talerze, a on przyglądał mi się z błyskiem ironicznego zaciekawienia w oku. W momencie kiedy sięgnęłam po nakrycia, nagle odsunął stół ode mnie.

Zastygłam w bezruchu i spojrzałam na niego.

- O, przepraszam - powiedział z nieopisanie złośliwą uprzejmością i przysunął stół na powrót. Opanowałam się, ujęłam widelec i w tym momencie stół znów odjechał.

Zabawa w odbieranie kości głodnemu psu była dla mnie przez całe życie najwstrętniejszą rzeczą ze wszystkich, jakie potrafi wymyślić małpia złośliwość. Moja doprowadzona do ostateczności dusza doszła do głosu. Z zimną furią, z pełną świadomością tego co robię, przestałam panować nad sobą.

Przed widelcem, który miałam w ręku, udało mu się uchylić, ale na nic więcej zareagować nie zdążył. Za daleko ode mnie siedział, żebym mogła wszystkie półmiski rozbijać mu bezpośrednio na głowie, poleciała więc tylko w jego stronę ich zawartość. Bez słowa, ale za to z imponującym rozmachem demolowałam wszystko, cokolwiek miałam w zasięgu ręki, w miarę możności celując w przeciwnika. Przytomnie nie usiłował mnie powstrzymać, zdając sobie widocznie sprawę z tego, że równie dobrze mógłby powstrzymać rozpędzoną lokomotywę. Posługiwał się tylko tacą w charakterze tarczy, ale nawet nie wstał z fotela i w ogóle całe to dantejskie piekło zniósł zdumiewająco spokojnie. Na zakończenie dolałam sobie do szklanki wody z syfonu, po czym uniosłam syfon i z całej siły trzasnęłam nim w marmurową donicę z kaktusami. Efekt tego epilogu zadowolił mnie ostatecznie, usiadłam na powrót na fotelu, wypiłam nieco wody, a resztą znienacka chlusnęłam na niego.

- Twoje zdrowie - powiedziałam mściwie.

Z kamiennym spokojem wyciągnął z kieszeni chusteczkę, wytarł twarz, strząsnął z marynarki szczątki różnych artykułów spożywczych i przycisnął guzik.

- Drugi obiad dla pani - powiedział w przestrzeń. - I niech tu ktoś posprząta.

Odwrócił się do mnie i dodał:

- Właśnie czegoś takiego się po tobie spodziewałem. To ładnie z twojej strony, że nie zawiodłaś moich oczekiwań.

- Nawzajem - odparłam wzgardliwie i przez dziesięć minut siedzieliśmy w milczeniu, obserwując wysiłki dwóch usuwających pobojowisko facetów. Stół z obiadem wjechał ponownie i przystąpiłam do spożywania produktów, całkowicie zdecydowana zabić go, gdyby się jeszcze z czymś wygłupił.

Nadal milczał, patrząc mi w zęby, co mnie okropnie drażniło, pod koniec zaś powiedział:

- Nie żałuj sobie. Możliwe, że to ostatni obiad w twoim życiu. A w każdym razie taki obiad.

Wzruszyłam ramionami, nie zniżając się do udzielania odpowiedzi i zastanawiając się, co to

bydlę wymyśliło. Jadowita substancja skapywała z jego słów i aż dziw brał, że nie przepalała dywanu na podłodze. Niechęć, przepełniająca cały mój organizm, zaczynała się przekształcać w nienawiść. I pomyśleć, że miałam przed sobą przystojnego blondyna! Ta wróżka była chyba nienormalna.

Kawa została dostarczona tą samą bezosobową metodą i na nowo podjęliśmy pogawędkę. Po likwidacji pierwszego obiadu i zaspokojeniu głodu wpadłam w nieco lepszy humor. Zażądałam wyjaśnień, jakim sposobem na mnie trafili. Opowiedział mi to bardzo chętnie i bez żadnych oporów, widocznie myśl, że dostał mnie w ręce, również wprawiła go w lepszy humor.

- Ja sam nie przypuszczałem, że cię diabli wynieśli na ocean - ciągnął, opisawszy poprzednio, co działo się w rezydencji po moim zniknięciu. - Domyślałem się, że ta twoja niechęć do wody była symulowana, ale nie byłem pewien. Dopiero ten statek, który usiłowałaś przedziurawić.

Słusznie uważałam ową przeszkodę na prostej, morskiej drodze za odrażającą kobyłę! Między innymi płynął tam jakiś idiota dziennikarz, który, zachwycony sensacją, podyktował przez radio do swej redakcji atrakcyjny artykuł o szarży jachtu „Stella di Mare” na Bogu ducha winien pasażerski statek. Nazajutrz zamieścili nawet zdjęcia, na których machałam ręką z rufy, przy czym dodatkową sensację stanowił brak jakiejkolwiek flagi na moim maszcie. Do faceta, który wziął trzysta dolarów za ropę, dotarli w dwa dni po mnie. Następnego dnia odnaleźli mnie już za Wyspami Kanaryjskimi.

- Nie miało sensu zatrzymywać cię na wodzie, mogłabyś się utopić, a to byłoby przedwczesne -kontynuował z gryzącą uprzejmością. - Zresztą, nie ma na świecie jednostki, która mogłaby dogonić ten jacht. Czekaliśmy na ciebie wzdłuż wybrzeża, gdzieś przecież musiałaś wylądować. Patrolowaliśmy helikopterem ląd i morze. Zniszczylibyśmy ci jacht tylko w wypadku, gdybyś płynęła do Kopenhagi, ale to było mało prawdopodobne, bo miałabyś trudności w kanale La Manche. Mogłaś jeszcze zniknąć nam z oczu zaraz po wylądowaniu, to by stworzyło trochę kłopotów, na szczęście jednak poczekałaś uprzejmie na mojego człowieka. To było bardzo ładnie z twojej strony.

- Żebyście pękli - powiedziałam z całego serca i zapaliłam papierosa. - Gliny mnie nie szukają?

- Szukają, oczywiście - odparł obojętnie. - Ale sama rozumiesz, ile myśmy mieli for. Są co najmniej o tydzień w tyle.

- Kiedyś mnie przecież znajdą.

- Bądź spokojna, że nie!

- No dobrze - zauważyłam krytycznie po chwili milczenia. - Ale wyjaśnij mi uprzejmie, skąd ten upór w nastawaniu na moje życie? Przecież gdyby nie to, nikt z nas nie miałby tych kłopotów. Dlaczego, u diabła, od samego początku zdecydowaliście się mnie zabić?

- Nie my - powiedział gniewnie. - Mnie przy tym nie było. Moi ludzie, przyznaję, trochę stracili głowę i nie mieli innego wyjścia. Myśl logicznie. Gdyby nie to zamieszanie w lokalu i interwencja policji. Gdyby mieli odrobinę czasu, żeby się z tobą porozumieć i dowiedzieć się, co Bernard do ciebie powiedział, nie budząc w tobie żadnych podejrzeń, nikt by cię nie zabijał. Przesiedziałabyś w jakimś zamknięciu parę dni i wyszłabyś na wolność nie mając pojęcia, kto cię uwięził i dlaczego. Niestety, policja stała w drzwiach i trzeba było natychmiast cię stamtąd zabrać. No, a zaraz potem zaczęłaś za dużo wiedzieć.

- Zaraz - przerwałam niechętnie - po cholerę miałabym siedzieć w zamknięciu?

Wzruszył ramionami ze zniecierpliwieniem.