Oderwał się nagle od ściany, przeszedł do pierwszej części pomieszczenia i zebrał moje rzeczy. Zajrzał do torby.
- Co tu masz? Dokumenty, pieniądze, zwykłe, babskie śmieci.
Pieczołowicie ulokował torbę w szafce, sięgnął po siatkę, obejrzał atlas, słownik, plastykowy worek z szalem i inne drobiazgi. W oczach błysnęła mu jakaś myśl, wyjął worek z szalem, a resztę ustawił ładnie obok torby. Zamknął szafkę.
- Otwórz - polecił mi.
W środku kotłowały mi się rozmaite uczucia, ale posłusznie spełniłam polecenie. Wykręciłam numer dwadzieścia osiem sto dwadzieścia jeden, żaden prąd mnie nie złapał i szafka znów stanęła otworem.
- Widzisz, jakie to łatwe? - spytał, a w głosie jego brzmiała krwawa drwina. - Potrzebna ci jest tylko jedna drobnostka: wolność.
- Na razie jestem wolna - powiedziałam zimno.
- Już niedługo - odparł złowieszczo.
Zamknął szafkę, zamknął kamienie i gestem zaprosił mnie do sąsiedniej części. Milczałam, zastanawiając się, czy już przystąpić na nowo do demolowania wnętrza, czy jeszcze pozwolić rosnąć furii.
- Co to jest? - spytał, potrząsając plastykowym workiem.
- Szal - odparłam z kamienną uprzejmością. - Z białego acrylu. Innymi słowy moja robótka.
- Aha, robótka. Ręczne robótki są szalenie pożyteczne i dobrze robią na nerwy. Robótkę dostaniesz.
Zastanawiał się przez chwilę.
- A teraz porozmawiajmy poważnie. Coś ci powiem i to, co powiem, będzie wiążące. Nie zostaniesz zabita. Sam rozumiem, że to żaden interes dla ciebie powiedzieć mi wszystko po to, żeby zaraz potem zginąć. No więc dobrze, nie zginiesz.
- Chyba masz źle w głowie - przerwałam mu pogardliwie. - Wyobrażasz sobie, że w to uwierzę? Cierpię twoim zdaniem na niedorozwój umysłowy? Pokazujesz mi to wszystko po to, żeby mnie utwierdzić w mniemaniu, że zaraz potem, jak ci powiem, wyjdę stąd bez przeszkód, wolna jak dzika świnia na ostrym zakręcie, co?
- Przeciwnie - odparł spokojnie. - Pokazuję ci to, żebyś wreszcie pojęła, że nie wyjdziesz stąd nigdy. Stąd, czy z jakiegokolwiek innego miejsca. Zależy mi na informacjach od ciebie i gotów jestem dużo dla ciebie zrobić. Mogę ci stworzyć życie jak w raju, będziesz miała nawet kontakty z ludźmi. Tyle, że to będą moi ludzie. Trudno, moja droga, traci się czasem w katastrofie rękę albo nogę, albo wzrok, ty straciłaś wolność. Smutny przypadek, nic innego. Różnica będzie polegała na jakości twojej niewoli.
Zatrzymał się i spojrzał na mnie krytycznie.
- Myślę, że będziesz musiała szybko się zdecydować. Nie masz już osiemnastu lat. Pewne zmiany mogą się stać nieodwracalne, na przykład siwizna.
- W siwych włosach było mi zawsze szalenie do twarzy - przerwałam jadowicie.
- Nie wiem, czy będzie ci tak samo do twarzy bez zębów - odparł natychmiast. - Nie przerywaj. Słuchaj. Znam cię lepiej, niż sądzisz, i doskonale wiem, że wszelki przymus fizyczny, jakieś tortury czy coś w tym rodzaju wywołałoby u ciebie tylko to, że zacięłabyś się w tej swojej wściekłej furii. Wolę ci dać czas na zastanowienie się, co wolisz. Masz do wyboru tylko jedną z dwóch możliwości: być uwięziona w bardzo złych warunkach albo być uwięziona w bardzo dobrych. Jak wyglądają dobre warunki, mniej więcej wiesz, chociaż zapewniam cię, że stworzę ci lepsze niż wszystko, cokolwiek w życiu oglądałaś. Jak wyglądają te złe, przekonasz się sama. No i sama podejmiesz decyzję. Ja poczekam.
Bezgraniczna, jadowita ironia, jaka zabrzmiała w tych ostatnich słowach, napełniła mnie zupełnie poważnym niepokojem. Co ten łajdak wykombinował? W dyby mnie chce zakuć czy co? I w ogóle co za bzdury ględzi, jaka niewola? W dzisiejszych czasach w cywilizowanych krajach, pod nosem policji?. Zawracanie głowy, dosyć mam już tej głupiej komedii!
Poczułam się zmęczona wydarzeniami. To wszystko przecież nie ma żadnego sensu. Musimy wreszcie dojść do jakiegoś porozumienia i przestać robić sobie wzajemnie na złość. Szkoda życia na idiotyzmy.
- Słuchaj, przestań się wygłupiać - powiedziałam z niechęcią. - Co mnie w końcu obchodzą twoje pieniądze, udław się nimi. Daj mi święty spokój i odczep się ode mnie, to ci powtórzę, co nieboszczyk powiedział.
- To mów!
- A chała! Nie zaraz. Nie wierzę ci. Daj mi spokój na trzy miesiące. Przez trzy miesiące przekonasz się, że nie trzaskam gębą na prawo i na lewo i że nikt nic nie wie. A ja się przekonam, czy ty się odczepiłeś.
- Oszalałaś? - przerwał z niesmakiem. - Mówisz brednie. Policja cię przydusi pierwszego dnia!
- Zełgam cokolwiek. Trzasnęliście mnie w łeb i straciłam pamięć. Nawet z nazwiskiem mogę mieć kłopoty.
- Nonsens - powiedział po chwili wzruszając ramionami. - Chyba zgłupiałaś. Mówmy jasno: teraz mi nie wierzysz. A za trzy miesiące to co? Narodzi się w tobie nowa wiara? Jaką masz gwarancję, że cię nie załatwię za trzy miesiące?
- Sam będziesz, kwiatuszku, dbał o moje długie życie. Złożę u notariusza testament, w którym cię opiszę. Otworzyć po mojej śmierci.
- A nie, to wykluczone. Wpadniesz pod samochód i co?
- Ty też możesz wpaść pod samochód, kto ci zabroni? Zresztą mogę napisać - otworzyć po mojej podejrzanej śmierci.
Przyjrzał mi się z wyraźnym wstrętem i pokręcił głową.
- Powiem ci szczerze, że łatwiej mi będzie dbać o twoje życie, jak cię będę miał pod ręką. I w ogóle mój sposób wydaje mi się lepszy. Wypróbujemy go najpierw. Ciekawe, swoją drogą, kiedy wreszcie zrozumiesz, że nie masz żadnego wyjścia. Tego, co wiesz ty, nie wie nikt na świecie. Policja mnie nie zna, nie umieją do mnie dotrzeć. Nie wystarczy wiedzieć o przestępstwie, trzeba je jeszcze udowodnić. Ja mam osiemnaście nazwisk i cztery obywatelstwa, nikt nie wie, kim jestem naprawdę i54 co robię. Ty ich możesz naprowadzić na mój ślad, przez ciebie będę miał zatrute życie, uniemożliwioną pracę. Nie, moja kochana, niech ci wystarczy, że ci daruję życie. Jesteś dla mnie wiecznym mieczem Damoklesa.
- Taki jesteś nerwowy? - zdziwiłam się uprzejmie, bo przez jego gadanie znów zaczęłam tracić zdrowy rozsądek. - Myślałam, że w twoim zawodzie.
- Koniec - powiedział, podnosząc się nagle, zły i zniecierpliwiony. - Dosyć tego ględzenia. Udasz się teraz do apartamentu, który opuścisz dopiero, jak powiesz. Służę ci - dodał z ukłonem. -Robótkę możesz zabrać.
- Jak uważasz - odparłam zimno. - Chcesz wojny, będziesz miał wojnę.
- Idiotka! Wojna ze mną!.
Jego szyderczy śmiech dźwięczał mi w uszach, kiedy w towarzystwie trzech gorylowatych facetów schodziłam po schodach w dół. Nie szarpałam się z nimi, chociaż kotłująca się we mnie furia zdołałaby chyba zmieść z powierzchni ziemi cały ten zamek. Co za kretyn! Odrażający, nadęty, zarozumiały, pewny siebie bufon! Ja mu jeszcze pokażę!.
Przytomnie, chociaż z dziką wściekłością pomyślałam, że pewnie mnie teraz gdzieś zamkną. Niewątpliwie będę stamtąd usiłowała uciec i lepiej, żebym przy takich wysiłkach dysponowała pełnią zdrowia. W trakcie demolowania budynku mogliby mi na przykład przetrącić rękę albo co, w pierwszej chwili nawet bym tego nie zauważyła, a potem by mi przeszkadzało. Nie, żadnych uszkodzeń!
Schodziłam więc bez oporów, ściskając w ręku plastykowy worek, w dół i w dół, i w dół. Po drodze zdołałam zauważyć, że znajdujemy się w tej większej, okrągłej wieży. Wszelkimi siłami pilnowałam, żeby nie stracić poczucia kierunku, chociaż kręcone schody wybitnie mi w tym przeszkadzały. Policzyłam stopnie jednego biegu pomiędzy podestami.
Nowocześnie wyposażony zamek skończył się już dawno i to coś, w czym się znajdowałam, w pełni zasługiwało na miano lochów. I to lochów mocno zaniedbanych. Gorylowaci faceci z trudem otworzyli jakieś drzwi, myślałam, że ujrzę wreszcie moją celę, ale dalej był mały korytarzyk i znów schodki. Teraz liczyłam je staranniej, siedemnaście i siedemnaście, razem trzydzieści cztery. Schodki były na pół zrujnowane, bez żadnej poręczy, nad wyraz niewygodne. Pod schodkami znajdowały się następne drzwi, bardzo małe, wykonane z jednej płyty kamiennej, zawieszonej na potwornych wrzeciądzach. Żeby je otworzyć, trzeba było usunąć jakieś żelastwa, jakieś kamienie, widać było, że ostatni raz otwierano je ze trzysta lat temu. Jeden facet mnie pilnował, a dwóch naparło na drzwi, które stawiały wyraźny opór. Otwarły się wreszcie, z okropnym zgrzytem szurając po kamiennej posadzce.