Выбрать главу

- Jasne, zawsze byłaś oryginalna. Cieszę się, że ci to nie minęło.

- Towarzystwo w hotelu nie gra roli, może to być nawet zamtuz. Marzę tylko o jednym, żeby paść na jakieś łóżko i spać bez przerwy tak ze dwie doby. Jutro zrobię zakupy, a w ogóle to niech ja zniknę z horyzontu.

- Masz jakieś zdjęcie?

Miałam zdjęcie. Dałam mu. Przepełniało mnie cudowne poczucie bezpieczeństwa, takie samo, jakie odczuwałam przy nim siedem lat temu.

I doprawdy nie zawiodłam się na nim! Każdy inny człowiek na jego miejscu wydawałby okrzyki zdziwienia, protestu, wyrażałby wątpliwości, zadawał pytania, usiłował się czegoś dowiedzieć. On jeden na całym świecie zachował się właśnie tak, jak wiedziałam, że się zachowa. Gdybym mu pokazała ociekającą krwią, świeżo odciętą ludzką głowę i poprosiła o pomoc przy zakopaniu jej w wazie do zupy w lasku Vincennes, niewątpliwie udzieliłby mi tej pomocy, nie wnikając w szczegóły przedsięwzięcia.

W trzy dni potem byłam już po fryzjerze, po kosmetyczce, po czterdziestu dwóch godzinach snu, po dwóch kwarcówkach i po orgii zakupów u Lafayette'a. Nazywałam się Marie Gibois i miałam dwadzieścia osiem lat.

- Oszalałeś - powiedziałam z niesmakiem. - Wszystko dobrze, ale ten wiek wzbudzi podejrzenia.

- Nic nie poradzę, takie było. Zresztą, jak cię znam, to wkrótce dostosujesz się do dokumentów. Nie chcę o nic pytać, ale wydaje mi się, że miałaś jakieś przejścia. O ile pamiętam, to po przejściach młodniejesz, zresztą mam wrażenie, że już ci ubyło kilka lat.

Patrzyłam na niego w zamyśleniu, bo w ciągu minionych trzech dób w moim umyśle dokonywały się liczne przewroty. Namiętność do Taorminy tkwiła we mnie nadal, ugruntowana i zaciekła, zwiększona tym, że w Paryżu padał deszcz, a mnie potrzebne było słońce, ale już zaczynałam sobie zdawać sprawę z tego, że zrobiłam potworne głupstwo. Zostawiłam im czas.

- Chyba ci coś powiem - rzekłam z wahaniem. - Nie bardzo wiem, co zrobić.

- Zrobisz, jak zechcesz - odparł żywo. - Wcale nie ukrywam, że jestem cholernie ciekaw, co tym razem wykombinowałaś, ale sama rozumiesz, że nie będę natrętnie pytał. Chyba że ci mogę coś pomóc?

- Już mi pomogłeś - mruknęłam. - Ale rzeczywiście, możesz więcej. Wyjaśnię ci, na czym rzecz polega. Powinnam iść do Interpolu i tam puścić obfitą farbę. Ale dopiero teraz widzę, że trzeba było tam iść zaraz pierwszego dnia, zamiast dzwonić do ciebie. Miałam zaćmienie umysłowe i nie poszłam. I teraz się boję.

- Czego się boisz? Że będą mieli pretensje, ze przyszłaś za późno?

- E tam. Ozłocą mnie nawet, jeśli przyjdę za pół roku. Ale, rozumiesz, szukają mnie tacy jedni cholernie niesympatyczni faceci. Trzy dni temu jeszcze nie mogli wiedzieć, gdzie jestem, ale teraz już się na pewno orientują. Są pewni, że będę się pchała do Interpolu i boję się, że już się tam gdzieś zaczaili i nawet jeśli mnie nie złapią pod bramą, to wpadną na ślad i złapią mnie w byle jakim innym miejscu. Gdybym teraz tam poszła, to już bym musiała zostać, nie wychodząc przez parę tygodni. A to mi jest szalenie nie na rękę, bo chcę jechać do Włoch. Ale znów z drugiej strony dobrze by było iść i jednak powiedzieć.

- Możesz zadzwonić - zaproponował po namyśle. - I niech ktoś od nich przyjdzie do

ciebie.

Milczałam przez chwilę, rozpatrując tę nową możliwość i idiotyczna, rozhisteryzowana wyobraźnia natychmiast podsunęła mi obraz jakiegoś obcego faceta, który z roziskrzonym wzrokiem wysłuchuje moich informacji, po czym wyciąga ostry sztylet i dziabie mnie w klatkę piersiową. Po czym, nie zatrzymany przez nikogo, spokojnie opuszcza hotel.

- Na nic - powiedziałam w przygnębieniu. - Nie zdobędę się na to, przez usta mi nie przejdzie. Zdaje się, że dostałam szmergla. Z dwojga złego wolałabym już iść do nich. Proszę cię, jeśli możesz i jeśli wiesz, gdzie oni urzędują, to przejedź tamtędy ze dwa razy i zobacz, czy nie ma nic podejrzanego.

- Nie wiem, jak wygląda coś podejrzanego, ale przejechać się mogę.

Z uzyskanych nazajutrz informacji wywnioskowałam, że podejrzane jest wszystko. Samochody stojące na okolicznych parkingach mogły czekać na mnie. Przechodzący policjant mógł być na usługach gangu. Siedzący na murkach i ławkach rozmaitego wieku i wyglądu ludzie mogli stanowić personel szefa. Ksiądz, przechadzaj ący się pod parasolem, mógł być przebrany.

- Niech to diabli wezmą - powiedziałam z gniewem. - Już bym się nawet pogodziła z tym, że tam pojadę i zostanę, gdyby nie to, że bezwzględnie muszę się wyleczyć z reumatyzmu i awitaminozy. I w ogóle jak nie przyjdę do siebie teraz, to nie przyjdę nigdy. Wściekła jestem na to wszystko i zaczyna mnie korcić jedna taka złośliwość. Muszę ją sobie przemyśleć, a potem się jeszcze ciebie poradzę. Pozwól, że zostawię u ciebie moje wszystkie rzeczy.

Przepełniona mściwą myślą o przedsiębiorczym włamywaczu, z mirażem upajającego bogactwa przed oczami, wsiadłam nazajutrz do samolotu do Catanii.

Za moimi plecami zaś działy się szalenie interesujące rzeczy.

- Wielce szanowna pani!!! - ryczał cieć przez dziurę w zworniku. - Odezwij się!!! Żyjesz?!!!

Z dołu nie dochodził żaden odgłos. Widocznie znów miałam jakieś swoje fanaberie i postanowiłam nie rozmawiać. Mamrocząc gniewnie pod nosem opuścił koszyk, odwrócił go do góry dnem, pusty wyciągnął z powrotem i poszedł.

Nazajutrz ryczał dłużej i głośniej, ale nie odzywałam się nadal. Usiłował zajrzeć do środka. W środku panował nieprzenikniony mrok, zaniepokoił się więc, że może obraziłam się, bo mi zgasł kaganek. Wiedział wprawdzie, że mam zapałki, ale zapałki mogły mi zamoknąć.

- Hej, tyyy!!! - wrzeszczał. - Wielce szanowna pani!!! Dam ci nowe światło!!!

Na dole nadal panowała grobowa cisza. Cieć wytrząsnął zawartość koszyka i przyniósł nowy kaganek. Zapalił go, omotał sznurkami i opuścił w dół. Zajrzał za kagankiem i ujrzał coś, co go przeraziło. Tak wczorajsze, jak i dzisiejsze produkty leżały pod dziurą nie tknięte.

- Wielce szanowna pani!!! - zawył żałośnie. - Rany boskie!!! Umarłaś?!!!

Z dołu wciąż odpowiadało milczenie iście cmentarne. Cieć wpadł w panikę.

- Odezwij się, jak rany!!! Wasza królewska mość!!! Wasza eminencjo!!! Szanowna pani!!! Powiedz co!!! Pójdę na twój pogrzeb, słowo honoru!!! Nie dam ci więcej jeść!!! O rany, powiedz tylko, czy żyjesz?!!!

Na zionącym ponurą czernią lochu nic nie robiło wrażenia. Cieć zdenerwował się do szaleństwa. Miał wprawdzie jeszcze nadzieję, że są to jakieś głupie dowcipy, ale na wszelki wypadek poleciał z meldunkiem do jednego z dwóch pozostawionych w zamku, niższych rangą, współpracowników szefa. Dotarcie do dziury w zworniku wymagało zej ścia przez dwie kondygnacje piwnic, współpracownik nie fatygował się więc, tylko od razu pchnął depeszę do zwierzchnika.

Szef wraz z asystą przyjechał nazajutrz. Natychmiast popędził na dół pełen najgorszych przeczuć. Zaparłam się przy swoim i na złość mu zdechłam. Może trochę przesadził z tymi złymi warunkami.?

Obaj z cieciem, leżąc na kamiennym sklepieniu, na zmianę wyli, wrzeszczeli i ryczeli, prosząc i grożąc, bez skutku. Szef kazał przynieść żarówkę na bardzo długim sznurze, opuścił ją w dół i zajrzał osobiście.

W widocznym przez zwornik kręgu było dziwnie dużo ziemi. Nie mógł sobie przypomnieć, czy tyle samo było wówczas, kiedy zostałam tam zamknięta, czy też może widoczne były gołe kamienie. Jeśli kamienie, to skąd teraz ziemia? Sama się w nią zamieniłam czy co?

- Nie rozumiem - powiedział mimo woli do stojącego obok rozczochranego, który gwałtownie usiłował ukryć przebijającą przez niepokój satysfakcję. Ostatecznie to on właśnie został obtańcowany za moj ą poprzednią ucieczkę. Szefowi wydawało się, że tak łatwo mnie upilnować, proszę bardzo, niech teraz sam zobaczy.