Выбрать главу

Władca opanował się, zmarszczył brwi i zastanawiał się przez chwilę w milczeniu.

- Wejść przez drzwi - polecił sucho.

Trzech bykowatych facetów zeszło po kręconych, niewygodnych schodkach i naparło na drzwi. Drzwi ani drgnęły. Dokooptowali czwartego. Nie był to brydż, więc czwarty nie pomógł. Zrezygnowali i mocno wystraszeni wrócili na górę.

- Drzwi się nie otwierają - zameldował niepewnie najodważniejszy.

Oczekujący wieści na parterze szef spojrzał na nich tak, że zrobiło im się słabo.

- Kazałem wejść przez drzwi, prawda? - powiedział cicho i łagodnie.

W czterech facetów wstąpiły nadludzkie siły. Sapiąc jak miechy kowalskie, z pełną świadomością, że bez otwarcia drzwi nie mają po co wracać na górę, dokonali wreszcie tego, że z okropnym zgrzytem i jakimś tajemniczym hurgotem drzwi uchyliły się na dwa centymetry. To, co w świetle latarek ujrzeli w szparze za nimi, sprawiło, że jednak znów udali się do szefa.

- Szefie - powiedzieli, nastawieni na natychmiastowy skok za jakąś osłonę - za tymi drzwiami jest coś dziwnego. Jakby mur, ale nierówny.

Ręka szefa skoczyła w kierunku broni palnej, faceci drgnęli w uniku, zwierzchnik opanował się jednak i poszedł obejrzeć rzecz osobiście. Dwucentymetrowa szczelina ukazywała rumowisko kamieni, sięgające powyżej futryny. Było bardzo dziwnie i jeszcze bardziej niedobrze. Co, u diabła, mogłam zrobić tam, w środku?

- Trotyl - powiedział szef krótko.

- Wieża się zawali - zaprotestował niepewnie towarzyszący mu rozczochrany.

- Nic się nie zawali. Rozwalać trotylem po trochu.

Udał się do gabinetu, a z podziemi zaczęły dobiegać głuche wybuchy. Coś go tknęło, zostawił rozczochranego przy stoliczku z napojami, sam zaś podszedł do ściany i otworzył sejf. W sejfie leżało odrażające kłębowisko przegniłych szmat i natychmiast wszystko stało się jasne.

- Jakim sposobem uciekła, do wszystkich diabłów?!!! Jak ona to zrobiła?!!!

- Przekopała się pod ziemią - oświadczył rozczochrany z przekonaniem.

Szef spojrzał na niego strasznym wzrokiem.

- Masz źle w głowie?! Jakim cudem?! Przelazła przez kamienny mur?! To była zwyczajna dziewczyna, a nie wiertarka mechaniczna!

- To nie była zwyczajna dziewczyna - mruknął rozczochrany. - To była niepoczytalna wariatka, a takie są zdolne do wszystkiego.

Szczegółowe poszukiwania wokół zamku pozwoliły odkryć dziurę w terenie.

Rozwalane po kawałku rumowisko rozleciało się wreszcie i pozwoliło wejść do środka. Dziura w ścianie mówiła sama za siebie.

Szef popracował umysłem i wezwał służbę, każąc natychmiast stwierdzić, czego brakuje w jego garderobie. Służba stanęła na głowie i mniej więcej stwierdziła. Tabun ludzi ruszył w świat, szukaj ąc śmiertelnie bladego kościotrupa nie sprecyzowanej płci, ubranego w dżinsy, trampki i sweter, w ciemnych okularach, zasłaniających twarz. Komuś udało się uzyskać informację, że istotnie taki kościotrup, robiący wrażenie kobiety, jechał porannym pociągiem do Tours. W Tours kelnerka w restauracji dworcowej przypomniała sobie, iż coś takiego siedziało o poranku i jadło. I na tym koniec.

Nikt nie widział owego kościotrupa odjeżdżającego z Tours, nikt nie zauważył, żeby ten kościotrup coś robił czy gdzieś się pętał. Moja metoda dokonywania zakupów okazała się bezbłędnie genialna. Dotarłam do Tours, a dalej wszelki ślad po mnie zaginął.

Po całej Taorminie plątały się duńskie i szwedzkie wycieczki, ale postanowiłam być konsekwentna. Od razu wybiłam sobie z głowy tęskną myśl o przesłaniu Alicji wiadomości przez jakiegoś Duńczyka. Nie ma mnie, nie istnieję, zdematerializowałam się i nawet sama o sobie nic nie wiem. Żadnych ryzykownych czynów!

Hotel Minerwa stał na samej górze i wytęskniony widok z balkonu napełniał mnie nowym życiem. Pod balkonem rosła palma, do której odnosiłam się szczególnie czule i tkliwie, była to bowiem niejako pierwsza palma w moim życiu. Przyjechawszy przed laty po raz pierwszy do Taorminy, zaraz pierwszego wieczoru, oglądając się, czy nikt nie widzi, pomacałam j ą starannie i przekonałam się, że istotnie jest prawdziwa. Zawsze miałam fioła na tle tropikalnej roślinności i wreszcie udało mi się jej dopaść.

Moje intensywne wysiłki zmierzające ku regeneracji, dawały olśniewające rezultaty. Owoce, pożerane na tony, morska woda, słońce i świeże powietrze czyniły cuda, które mnie samą zdumiały. Wiedziałam, że przychodzę do siebie bardzo szybko, ale nigdy nie przypuszczałam, że takie tempo jest w ogóle możliwe. W ciągu dwóch tygodni ubyło mi piętnaście lat, a nieboszczka po ekshumacji oddaliła się bezpowrotnie w siną dal.

Powodzenie zaczynałam mieć nieprzeciętne, co po ostatnich przeżyciach było czymś nowym i nader atrakcyjnym. Fakt, że podrywali mnie tubylcy, nie stanowił nic szczególnego, tubylcy bowiem76 podrywaliby mnie nawet bezpośrednio po wyjściu z lochu. Dzierżyli wysoko sztandar narodowego temperamentu i podrywali ślepo i automatycznie wszystkie turystki, jak leci, niezależnie od ich wieku i wyglądu. Trzykrotnie jednakże otrzymałam propozycje spędzania rozrywkowych wieczorów, za które nie będę musiała płacić, a to już było coś. Jeden taki posunął się nawet do obietnicy, że on zapłaci za mnie i chociaż widać było, że świętokradcze słowa z trudem przechodzą mu przez gardło, to jednak doceniłam gest i odmawiając nie kryłam wdzięczności i szczerej sympatii.

Oprócz tubylców zaczął także latać za mną Szwed, przekonany, że przy okazji kształci się we francuskim języku. Chłopak był to jak lalka, ale miał jedną wadę. Mianowicie gęba mu się świeciła od rana do wieczora z niepojętych przyczyn, na głowie zaś wyglądał tak, jakby go krowa jęzorem przylizała. Ten drobny, zdawałoby się, szczegół uniemożliwiał mi odwzaj emnianie j ego uczuć.

Nieporównane nieróbstwo, w którym trwałam dzień po dniu, ukoiło mój wzburzony umysł. Siedząc na leżaku na rozsłonecznionej plaży, wpatrzona w intensywny błękit wody i nieba, zastanawiałam się z niejakim zdziwieniem, jak mogłam do tego stopnia zgłupieć. Skąd mi się w ogóle wzięły te idiotyczne rozterki i wątpliwości? Jasne, że trzeba było zrobić właśnie to, co zrobiłam. Interpol może sobie poczekać, nic mu się nie stanie. Oczywiście, że mogłam tam iść, nie było żadnych przeszkód, podejrzane elementy stanowiły wyłącznie wytwór mojej imaginacji, ale lepiej, że nie poszłam. W pierwszej kolejności należało ratować zdrowie, a z całą pewnością moj e zdrowie nie jest podstawową troską Interpolu.

W Pirenejach leży skarb. Niech sobie leży, niech go diabli wezmą. Za jakiś tydzień albo dwa wrócę do Paryża i zdradzę im wszystkie tajemnice. Szef niewątpliwie straci mój ślad, nie jest w końcu wszechwiedzący. Przeceniłam go i niepotrzebnie wpadłam w manię prześladowczą. Zanim mnie znów znajdzie, już dawno będę w Warszawie, a ci tutaj niech sobie sami toczą swoją świętą wojnę.

Chociaż z drugiej strony.

Może by to było rzeczywiście interesujące udać się tam, wydobyć majątek, schować gdzie indziej, pod ręką. Mogłabym się potem zastanawiać, co z tym zrobić. Szlachetnie oddać francuskim władzom. Jeszcze szlachetniej przekazać do Polski na skarb państwa z zastrzeżeniem, że to na budownictwo mieszkaniowe. Mniej szlachetnie ulokować w szwajcarskim banku i do końca życia mieć zapewnione fundusze na podróże dookoła świata i inne drobnostki. Zużyć na działalność filantropijną albo przestępczą. Na złość Amerykanom ufundować następny pojazd kosmiczny dla Związku Radzieckiego. Nie wiadomo co jeszcze. Zawsze lubiłam mieć przed sobą szerokie możliwości.