Выбрать главу

Oczy duszy zobaczyły wyraźnie, jak na dłoni, co by było. Najpierw by ziewnął. Potem na moją uwagę o księżycu udałby, że go nie dostrzega. Potem oświadczyłby, że się nie może obejrzeć, bo opalił sobie kark i koszula go gryzie, a potem natychmiast obejrzałby się bez żadnego trudu za przechodzącą dziewczyną. Ja bym czekała, jak każda głupia kobieta, na jakieś jedno czulsze słowo, jakiś gest, bodaj uśmiech czy spojrzenie, czy zmianę wyrazu twarzy, a on by zamknął oczy i udawał, że jest śpiący. Byłoby to samo co zawsze, wszędzie, już prawie od trzech lat. Potem zaczęłaby mnie brać okropna cholera, trafiłby mnie dziki, stosowny do klimatu, szlag, obudziłyby się we mnie sycylij skie namiętności, rozbiłabym mu na głowie filiżankę po kawie. Albo może nie zrobiłabym nic, tylko siedziałabym z tym kotłującym się w duszy kłębowiskiem żmij i węży, księżyc straciłby swój blask, morze szemrałoby drwiąco i wzgardliwie, z odrobiną współczucia dla pełnej głupich złudzeń idiotki i w ogóle cała ta Taormina byłaby zmarnowana. Nie, chyba lepiej, że go tu nie ma.

Przestałam chcieć, żeby był, ale realistyczny obraz zrobił swoje. Na długo uśpione żmije poruszyły łebkami i cicho syknęły. Nie, z Diabłem nie było dobrze.

Teraz już mogłam wrócić do tematu, który słusznie usunęłam z rozważań w podziemnej norze. Teraz to było co innego, można się było nad tym pozastanawiać bez obawy o życie. Z przeraźliwą jasnością uświadomiłam sobie, że moja wyobraźnia wcale nie przesadza. W skupieniu zaczęłam wspominać codzienne życie ostatnich lat.

Kiedy to się właściwie zaczęło pogarszać? Przed prawie trzema laty, zaraz potem, jak zmienił pracę. Chciał pieniędzy. Ludzka rzecz. Chciał mieć dużo pieniędzy. Też ludzka rzecz. Chciał używać świata. Jeszcze bardziej ludzka rzecz, wszystko to mogłam zrozumieć, sama też nigdy nie miałam skłonności do ascezy. Ale on chyba popadł w przesadę. Zmierzał do swego celu z jakąś straszliwą, egoistyczną bezwzględnością, nie licząc się z niczym i z nikim, a już najmniej ze mną. Ode mnie tylko wymagał najrozmaitszych rzeczy, zachowując się przy tym nawet nie jak brutalny pan i władca, co bym jeszcze ostatecznie zniosła, ale jak rozgrymaszona primadonna, co już było absolutnie nie do wytrzymania.

Dość ponuro i z pewnym niesmakiem zastanowiłam się, czy tak samo zachowuje się wobec swoich nowych podrywek, których istnienia nie dało się przeoczyć. Albo przestał się fatygować ich ukrywaniem, albo też było ich tyle, że same wyłaziły na jaw. Wszystko jedno zresztą, nie o fakt istnienia podrywek chodziło, a o jego stosunek do mnie. W chwilach, kiedy wychodził z roli primadonny, zamieniał się w znudzonego męża, a nie zestarzałam się jeszcze do tego stopnia, żeby się z tym bez oporu pogodzić.

Dziwny się zrobił od początku do końca, bo, ostatecznie to, że mu się znudziłam, byłoby dość naturalne. Nie pierwszy to i nie ostatni taki wypadek na świecie. Ale jeśli mu się znudziłam, to naturalną rzeczy koleją powinien był porzucić mnie i pójść sobie precz. Nic mu nie stało na przeszkodzie. Z niepojętych przyczyn nie porzucał i nie szedł, trwając przy moim boku znudzony, niemiły, niechętny, wymagający i złośliwy. Zatruwał mi życie, niszczył zdrowie i nerwy i coraz bardziej utwierdzałam się w dziwacznym i nieco przerażającym przekonaniu, że ten człowiek mnie nienawidzi nie wiadomo za co i z tej nienawiści nie może się ze mną rozstać.

Już od dwóch lat w mojej duszy szalał bunt. Uciekałam od niego za granicę i skutek był taki, że spędzaliśmy urlopy w coraz bardziej atrakcyjnych miejscowościach, ciągle bowiem jeszcze karmiłam się nadzieją, że może się mylę, że przesadzam, że to pogorszenie było tylko chwilowe i teraz znów się zmieni na lepsze. Usiłowałam nie słuchać mojego doświadczenia życiowego, które z granitową, rozpaczliwą pewnością mówiło mi, że jeśli cokolwiek się zmieni, to tylko na gorsze. Wiadomo, że uczucia idą drogą, która ma jeden kierunek ruchu.

Przed samą sobą niechętnie przyznawałam się do tego, że wolałabym się z nim jakoś porozumieć i zakończyć tę wieczną wojnę. Uniemożliwiał mi to, sam zaostrzał sytuację, doprowadzał mnie do stanu bliskiego apopleksji po to tylko, żeby zaraz potem zmienić front i uczynić coś, co kazało mi zwątpić w słuszność własnych wniosków i spostrzeżeń. Zaczynałam się wahać, popadałam w rozterkę i rozważałam niedorzeczną myśl, że może on tylko udaje, że skoro trwa przy mnie i nie idzie, to może jednak mu na mnie zależy?. Typowa sytuacja skołowanej kretynki!

Posępnie, z irytacją, pełna żalu, zdenerwowana i rozgoryczona słuchałam teraz nietaktownie łagodnego szeptu morza i przypomniałam sobie różne minione wydarzenia, mające o czymś świadczyć. Wydarzenia uparcie świadczyły o najgorszym. Nie podobało mi się to. Za wszelką cenę chciałam zrozumieć sytuację, i zyskać jakąś pewność. Nie można reagować, nie można podejmować decyzji w stanie niepewności. Co, u diabła, powinnam z tym fantem zrobić? Bezczynność, poddanie się, podporządkowanie losowi, cierpliwe i bierne oczekiwanie. Nic z tego, nie dla mnie te rzeczy. Ja muszę coś zrobić albo pęknę z hukiem. Co, do pioruna, powinnam zrobić? .

Zastanawiałam się i zastanawiałam, a księżyc świecił jak oszalały i utrudniał racjonalną pracę umysłową.

- Taka kobieta jak pani nie powinna tu siedzieć samotnie - powiedział nagle ktoś obok 79

mnie.

Akurat w tym momencie byłam dokładnie takiego samego zdania. Z rzeczy, które powinnam, nie wymyśliłam nic, wiadomo było natomiast, czego nie powinnam. Odwróciłam się i ujrzałam tego z plaży, mężczyznę mego życia.

- Niezależnie od tego, czy życzy pani sobie mojego towarzystwa, czy nie, ja tu zostanę - ciągnął, siadając. - Taka kobieta jak pani w taki wieczór jak ten powinna słuchać komplementów i wyznań. Obojętne od kogo. Zobowiązuję się zastąpić legion. Co pani zrobiła z gwiazdą morza?

Zdecydowałam się na niego w mgnieniu oka. Sam mi wszedł w ręce, podsuwając jedyny sensowny sposób pozbycia się rozterki. Niech to nawet będzie tylko ten jeden wieczór i wszystko jedno, co się stanie jutro. Jutro może uciekać na mój widok z przeraźliwym krzykiem.

- Leży na balkonie i schnie - odparłam i dodałam: - Może się pan przedstawić niewyraźnie.

- Dlaczego niewyraźnie?

- Wilk będzie syty i owca cała. Możliwe, że nie ma pan ochoty przedstawiać się każdej z dam, spotykanych na plaży. Jeśli uczyni pan to niewyraźnie, ja nie zapamiętam, a galanterii stanie się zadość.

Roześmiał się, wstał i dokonał prezentacji. W ostatniej chwili zdążyłam sobie przypomnieć, że nazywam się Marie Gibois. Manicure miałam świeżo zrobiony, nos mi się nie świecił, wiatru nie było i na głowie miałam uczesanie, nie zaś rozcapierzoną szopę, wszystko grało. Konwersacja potoczyła się niczym górski potok.

- Długo pani tu jeszcze zostaje? - spytał wśród rozważań na temat uroków krajobrazu w czasie

nowiu.

- Nie wiem. Może tydzień, może dwa.

- Chyba miałem pecha. Zaraz następnego dnia po przyjeździe trafić na panią! Nic takiego nie leżało w moich zamiarach.

O cudzie! Po tylu wiekach rozmaitych okropności znów poczuć się kobietą! Ileż to już czasu byłam wszystkim innym, głową rodziny, pracownikiem państwowym, matką dzieciom, człowiekiem, ściganą zwierzyną, diabli wiedzą, czym jeszcze. Szwed się nie liczył, nikt się nie liczył, wiadomo przecież, że to nie o to chodzi, świecąca gęba i przylizany łeb nie wywołują piknięcia w sercu! A tutaj oto księżyc, morze, plener, noc i przy mnie opiera się o kamienną balustradę mężczyzna mego życia. Wzruszyłam się.

- Proszę? - powiedziałam z obłudnym zdziwieniem. - Zdawało mi się, że miał pan mówić komplementy?