Выбрать главу

- Zaczekasz na mnie, prawda? - spytał z czułym niepokojem, podjeżdżając pod mój hotel. - Nie wyjedziesz w ciągu tych trzech dni?

Upewniłam go, że oczywiście, zaczekam, i przyjrzałam mu się dokładnie jeszcze raz. Jasne, był zbyt piękny, żeby mógł być prawdziwy!

Pozostawiona samej sobie odzyskałam przytomność umysłu. Mściwa, twórcza furia rozkwitła we mnie na nowo imponującym kwieciem. Natychmiast przystąpiłam do zaniedbanych lekkomyślnie rozważań.

Natychmiastowa ucieczka nie miała żadnego sensu i żadnych szans. Z całą pewnością wyglądało to następująco: przez tę idiotyczną rozgwiazdę powziął podejrzenia. Poderwał mnie z nadzieją, że czegoś się dowie, wybuchy uczuć deklarował w tymże samym celu. J asne, tylko tak, kwitłam w tej T aorminie j ak chińska róża na wiosnę, każdy by chętnie do mnie podeklarował. Pod palmą sterczał niewątpliwie w śledczych celach, prawdopodobnie chciał zrewidować mój pokój, znaleźć coś, co by mnie zdemaskowało. Nic nie znalazł, to pewne, wszystko, co posiadałam przy sobie, należało do Marii Gibois, nawet kalendarzyk Domu Książki zostawiłam w Paryżu. Niepewny swego powiadomił mnie teraz o wyjeździe, licząc na to, że coś zrobię. Świetnie, wobec tego nic nie zrobię. Gdybym istotnie była sobą, to już tej nocy powinno mnie tu nie być. Jeśli jednak jestem Marią Gibois, która nie ma ze mną nic wspólnego, oczywiście spokojnie zaczekam, aż ukochany wróci z podróży służbowej.

Niewątpliwie już w tej chwili siedzą zaczajeni na mnie na wszystkich lotniskach, na których lądują samoloty z Catanii. Niech siedzą, pies z nimi tańcował. Szkopuł w tym, żeby uciec nie zaraz, tylko nieco później, wtedy, kiedy się tego nie będzie spodziewał. I zorganizować wszystko tak, żeby prawie jednym ciągiem dostać się do Polski. Dopiero tam odetchnę, dopiero tam się uspokoję. Żadnych tutejszych władz, żadnych policji, pluję na Interpol, niech się powieszą grupowo osiemdziesiąt razy! Gang potrafi mnie znaleźć, a Interpol co? Jacyś idioci tam siedzą. Nie, nikomu tu już nie uwierzę za nic na świecie! Do Polski! Natychmiast do Polski!!!

Tam nie ma żadnych bandyckich gangów, tam jest najwyżej gang koperkowy albo niciany. Tam jest zwyczajna, uczciwa, niefałszywa milicja. Tam są ludzie, których znam osobiście, tam jest spokój i bezpieczeństwo, tam jest Diabeł.!

Diabeł. Boże jedyny! Niech ziewa jak stary krokodyl, niech zamyka oczy, niech podrywa, co popadnie, niech mi zatruwa życie, niech grymasi, niech robi, co chce, byle 03 dotrzeć wreszcie do niego, do tej jedynej, bezpiecznej przystani!!!

Nie da się ukryć, że w ciągu ostatnich miesięcy moje życie zrobiło się jakby nieco nadmiernie urozmaicone i doprawdy czas już byłoby odrobinę odpocząć.

Wyczekiwanie na okazję było ryzykowne, lada dzień bowiem mógł nadejść moment, kiedy wielbiciel uprze się jechać razem do Paryża. Postanowiłam zadziałać rewolucyjnie.

Ze służbowej podróży wrócił po dwóch dniach i zastał mnie siedzącą na plaży z promiennym wyrazem oblicza. Po następnych dwóch dniach rozstałam się z nim późnym popołudniem bez konkretnych planów na wieczór, poprosiłam w recepcji hotelu Minerwa o powiadomienie narzeczonego, iż nagle udaję się z wizytą do starych znajomych i wrócę bardzo późno, wepchnęłam trochę rzeczy do plażowej torby, resztę zostawiłam i pojechałam autobusem do Catanii. Zdążyłam jeszcze szybko kupić walizkę, żeby się nie rzucać w oczy brakiem bagażu i w ostatniej chwili dopadłam wieczornego samolotu do Paryża. Bilet miałam zamówiony od rana. Późną nocą wylądowałam na Orły.

Zamierzałam prosto z Paryża lecieć do Kopenhagi, zobaczyć się z Alicją, kupić samochód, zabrać cały dobytek i jechać przez _Wernemunde do Polski. W tym duchu wysłałam do niej depeszę z lotniska, wynaj ęłam pokój w bardzo skromnym hotelu i zadzwoniłam do ukochanego przyjaciela w celu odzyskania prawdziwych dokumentów.

Nazajutrz wczesnym rankiem byłam już w polskiej ambasadzie, gdzie przeprowadziłam nieco osobliwą rozmowę.

- Rany boskie, co się z panią działo? - powiedział do mnie pierwszy sekretarz, przyglądając mi się podejrzliwie. - To przecież pani zginęła z Kopenhagi?

- A ja, owszem. Ale już się znalazłam. Nic takiego się nie działo, drobnostka, porwali mnie bandyci. I widzi pan, jakie świnie, nie uwzględnili terminu ważności mojego paszportu. Co ja mam teraz zrobić?

- A nie, to nic takiego. Przedłużymy pani. Ale tylko na dwa tygodnie. I gdzie pani

była?

- W Brazylii.

- Jak to w Brazylii? - powiedział pierwszy sekretarz nerwowo. - Przecież pani ma paszport tylko na Europę. Nielegalnie pani była?

- Nie wiem - odparłam bezradnie. - Sama się nad tym zastanawiam.

- A gdzie pani ma wizę? - spytał, czwarty raz przeglądając mój paszport. - Pani tu nawet nie ma miejsca na wizę!

Przyjrzał mi się ze zgrozą i dodał:

- Była pani bez wizy?

- Bez.

- To jak oni panią wpuścili?!

- Nie wiem - odparłam, czując, jak do reszty kołowacieję. - Nikt mnie o nic nie pytał.

Równocześnie uświadomiłam sobie, że wygłaszam gigantyczne łgarstwo, bo przecież

nic innego nie robili, tylko mnie pytali, i zaczęło mi się robić gorąco. Pierwszy sekretarz patrzył na mnie z oburzeniem i wstrętem.

- To niemożliwe - oświadczył stanowczo. - W tych warunkach nie mogła pani być w Brazylii. Ma pani jakiś dowód, że pani tam była?

- Nie mam - wyznałam ze skruchą. - Nawet żadnej pamiątki sobie nie przywiozłam.

- To gdzie pani była w takim razie?

- W Brazylii.

Zanosiło się na to, ze rozmowa nie ulegnie zakończeniu do sądnego dnia. Pracownik ambasady złamał się pierwszy, bo widocznie bał się wariatów.

- Nic nie rozumiem - powiedział, wyraźnie przygnębiony. - Lepiej będzie, jeśli pani wróci do Polski. Kiedy pani chce wracać?

- Natychmiast!!! - wykrzyknęłam żarliwie. - Ale przez Kopenhagę, bo muszę zabrać

rzeczy!

- Cała policja pani szuka. No dobrze, najwyżej dwa tygodnie. Jutro rano może pani odebrać. A z tą policją to lepiej, żeby pani rozmawiała u nas, tutaj. Jakaś podejrzana historia.

Przyznałam mu rację i poszłam w kurs po sklepach. Obliczyłam sobie, że mam co najmniej półtora dnia czasu. Do wieczora będę szukana w Taorminie, bo przecież w hotelu zostały moje rzeczy, potem zaś zacznę być szukana w Paryżu, gdzie też muszą zużyć ładne parę godzin. Możliwe więc, że mam nawet dwa dni, ale na wszelki wypadek należy się pośpieszyć.

Późnym wieczorem nieco zdenerwowana, ale pełna satysfakcji wsiadłam do białej lancii w tym samym miejscu na placu Republiki. Nie musiałam już nosić peruki ani ciemnych okularów i chociaż przez chwilę na pewno nie musiałam się bać.

- To nie do wiary, jak kobieta może się zmienić - powiedział z uznaniem mój przyjaciel. -Wyjechała stąd zmaltretowana, stara baba. Wróciła piękna, młoda dziewczyna. Co to jest to coś, co masz na głowie? Twoje własne włosy? 84

- Aha. A bo co? Niedobre?

- Przeciwnie. Ale pierwszy raz widzę, jaki masz naprawdę kolor włosów. Siedem lat temu farbowałaś. Nie pamiętasz?

- Zapewniam cię, że wszystko, co było siedem lat temu, pamiętam dzień po dniu i godzina po godzinie. Słuchaj, czy ja wyglądam normalnie?

- Poza tym, że nienormalnie młodo, to normalnie. Bo co?

- Co to za przyjemność jednak rozmawiać z tobą! Bo się boję, że dostałam kota. Zaczynam już

wszędzie węszyć podstęp. Nikomu nie wierzę, nawet policji, a może nawet policji szczególnie. Lada

chwila będę się skradać pod ścianami na czworakach. Głupio, nie?

Jechaliśmy powoli pustymi ulicami w kierunku lasku Vincennes, gdzie mnie zawsze ciągnęło, bo tam jest tor kłusaków. Mój przyjaciel w zamyśleniu, patrzył w przestrzeń przed siebie.