Выбрать главу

Po namyśle uznałam, że od dziesięciu do jedenastu godzin. Galimatias w melinie nastąpił gdzieś około północy, a może nawet blisko pierwszej. Czyli od tamtego czasu minęło przeszło jedenaście godzin. Nawet przy największym pośpiechu i nadzwyczajnych udogodnieniach nie zdołaliby chyba wystartować przed upływem dwóch godzin, w końcu nie ma lotniska na Kongens Nytorv, trzeba do niego dojechać, a w dodatku ja występowałam w charakterze bezwładnej kłody i trzeba było mnie nosić. Musieli to robić ostrożnie, skoro mam na głowie perukę. Zważywszy istnienie pomyłki, nie przewidywali tego wszystkiego i stanowiłam dla nich pewne zaskoczenie. To też opóźnia. Trzy godziny można przyjąć.

Atlas okazał się niewystarczaj ący, wyciągnęłam więc jeszcze z torby polski kalendarzyk Domu Książki, który już wielokrotnie stanowił dla mnie bezcenną pomoc naukową. Po paru minutach nader skomplikowanych obliczeń i kilkakrotnym wyglądaniu przez okno, aby się upewnić, gdzie właściwie usytuowane jest słońce, doszłam do wniosku, że znajduję się nad Atlantykiem, że w miejscu, gdzie się znajduję, powinna być godzina dziesiąta, albo nawet dziewiąta trzydzieści, i że lecimy na południowy zachód. Ściśle biorąc więcej na południowy, niż na zachód. Jeśli ukaże się przed nami jakiś bardzo duży ląd, to to musi być Brazylia.

Moje rozważania były wprawdzie czysto teoretyczne, niemniej jednak na myśl, że miałabym znaleźć się w Brazylii w tym zimowym palcie, w futrzanych kozaczkach, w ciepłych majtkach i platynowej peruce, poczułam wyraźnie, jak ogarnia mnie na nowo nieprzeparte osłupienie. Zamknęłam kalendarzyk, schowałam atlas i siedziałam bezmyślnie, wpatrzona wybałuszonymi oczami w blask za oknem, usiłując jakoś przystosować się duchowo do straszliwego wyniku moich obliczeń.

W tym właśnie momencie otworzyły się drzwi i wszedł jakiś facet i jeśli zamierzałam symulować tępotę, to z całą pewnością wszedł w chwili dla mnie najkorzystniejszej. Mój wyraz twarzy musiał być całkowicie jednoznaczny i jedyny niepokój, jaki mógł się w nim obudzić, to wątpliwość, czy w ogóle jestem przy zdrowych zmysłach. Sądzę, że nieuleczalny debilizm powinien mu się wydać najbardziej prawdopodobny.

Zatrzymał się przy drzwiach i rzucił szybkie spojrzenie równocześnie na mnie i na całe wnętrze. Jego wygląd sprawił, że poczułam się do reszty skołowana. Na pierwszy rzut oka robił wrażenie chudziutkiego młodzieniaszka i dopiero po bliższym przyjrzeniu się można było stwierdzić, że ma co najmniej 35 lat. Miał przy tym niewinną twarzyczkę o różanej cerze niemowlęcia, niebieskie, wytrzeszczone oczki i rozczochrany kołtun jasnożółtych kłaków na głowie. Z całą pewnością można go było uznać za blondyna!

Trzebaż nieszczęścia, że dawno temu, przed laty, pewna wróżka przepowiedziała mi, iż zasadniczym mężczyzną mego życia, takim na wieki i do grobu, będzie blondyn. Uwierzyłam w to, z żywą przyjemnością, bo zawsze miałam upodobanie do blondynów. Tymczasem rzeczywistość gwałtownie przeczyła wyroczni, uporczywie obdarzając mnie szatynami i brunetami, co jednym to czarniejszym, budząc tym ciągły niepokój w głębiach mojej duszy. Z niezłomną wiarą w przepowiednię wciąż oglądałam się na boki w poszukiwaniu tego przeznaczonego i stanowiłam w ten sposób potencjalne niebezpieczeństwo dla wszystkich blondynów świata. Odruch już miałam: co blondyn to podejrzany!

I teraz oto w sensacyjnych okolicznościach, w romantycznej sytuacji objawił mi się w tych drzwiach blondyn, kurza jego twarz!

„Na litość boską! - pomyślałam w panice - wszystko, tylko nie TO!!!.”

Rozczochrane kłaki, niezbyt długie, ale za to kręcone, poruszały mu się na głowie każdy oddzielnie, jakby żyły własnym życiem i nic dziwnego, że tym bardziej siedziałam nieruchomo, wlepiając w niego osłupiały wzrok.

- Bonjour, mademoiselle - powiedział uprzejmie, ruszając w moim kierunku.

To mnie otrzeźwiło natychmiast. Jeśli do mnie, matki dorastających synów, facet zwraca się per „mademoiselle”, to znaczy, że zdecydowali się rozpocząć polubowne pertraktacje. Czyli na razie nic mi nie grozi, nie trzasną mnie w ciemię i mogę sobie pozwalać.

- Bonjour, monsieur -- powiedziałam znacznie mniej uprzejmie i natychmiast ciągnęłam dalej: -Poproszę wody mineralnej, bardzo mocnej herbaty z cytryną, gdzie jest toaleta i chcę się umyć. Natychmiast! Potem życzę sobie porozmawiać!

Zabrzmiało to dość złowieszczo, więc dla zmącenia przeciwnika zatoczyłam wkoło możliwie błędnym spojrzeniem, pomajtałam głową symulując bezwład i wydałam z siebie cichy jęk. Moim zdaniem wyszło nieźle.

- Ależ oczywiście, jak pani sobie życzy! - odparł facet z żywą rewerencją. Pomógł mi zleźć z kanapy, chociaż znakomicie mogłam uczynić to sama, zostałam wzięta pod rękę i nader troskliwie przeprowadzona na tył samolotu, po drodze zaś obdarzał mnie atrakcjami. Otworzył którąś z szafek, wyciągnął wodę mineralną, napiłam się jej wreszcie, po czym obejrzałam sąsiednie pomieszczenie, to właśnie, które przed chwilą dostarczyło mi doznań akustycznych. Pomieszczenie stanowiło coś w rodzaju salonu, nader wytwornego i skrzyżowanego z gabinetem do pracy. Siedziało tam jeszcze trzech facetów, którzy na mój widok wyraźnie się wzdrygnęli i uczynili gest, jakby zamierzali zerwać się z miejsc. Zdaje się, że był to wynik nie nadmiaru uprzejmości, a zaskoczenia. Sądzili zapewne, że jeszcze śpię i budzenie mnie potrwa nieco dłużej.

Na razie nie zwracałam na nich uwagi, rzeczywiście bowiem byłam zdania, że póki się nie umyję, póty nie władam sobą, a poza tym myśl o tej majaczącej przede mną Brazylii sprawiła, że za wszelką cenę chciałam się pozbyć z siebie możliwie dużej ilości odzieży. Już teraz zaczynało mi być gorąco!

Po pół godzinie siedziałam w owym salono-gabinecie nad szklanką herbaty nie ta sama. Zdecydowałam się już na rolę słodkiej idiotki na wysokim poziomie, zachowującej się z godnością i nieco urażonej. Zdążyłam też przyjrzeć się facetom.

Zewnętrznie nic szczególnego sobą nie reprezentowali. Jeden robił nawet niezłe wrażenie i możliwe, że byłby przystojny, gdyby nie był tłusty, drugi z miejsca obudził we mnie antypatię, bo nie miał przerwy między oczami, czego nie znoszę, trzeci zaś był wzrostu siedzącego psa. Poza tym nie wyróżniał się niczym. Ubrani byli normalnie, garnitury, krawaty, białe koszule i w ogóle wyglądali jak zwyczajni, zamożni ludzie. Wiek oceniłam na coś pomiędzy trzydzieści pięć a czterdzieści pięć. Ja jedna między nimi wyglądałam nieco głupio z uwagi na to, że byłam bez butów.

Przez pierwsze chwile panowała cisza. Widać było, że oni czekają, co ja powiem, ja zaś zamierzałam czekać, co oni powiedzą, po namyśle jednak zrezygnowałam z tego. Słodka idiotka nie ma prawa przejawiać żadnej bystrości umysłu i bezwzględnie powinna się z czymś wyrwać.

- Dokąd lecimy i w ogóle co to wszystko znaczy? - spytałam wreszcie z urazą, wypiwszy uprzednio pół szklanki herbaty.

- Czy nie jest pani głodna? - zatroskał się w odpowiedzi tłusty.

Zastanowiłam się nad tym.

- Nie - odparłam. - Jeszcze nie. Ale będę głodna za pół godziny.

- A votre service, mademoiselle. Dostanie pani wszystko, czegokolwiek pani sobie

życzy.

Z satysfakcją pomyślałam, że zwłóczą, żeby mnie rozgryźć, i sięgnęłam po papierosa.

- Czekam na wyjaśnienia - oświadczyłam lodowato. Rozczochrany poruszył się, też zapalił, po czym rzekł:

- Zdarzyła się nieprzyjemna historia. Przypomina pani sobie zapewne? Oddawaliśmy się rozrywce, która była nielegalna, i nagle wpadła tam policja.

Zatrzymał się i na chwilę popadł w zamyślenie.

- Wulgarne - oświadczył, krzywiąc się z bezgranicznym niesmakiem, po czym ciągnął dalej: -Pani się źle poczuła. Nic dziwnego, emocje, pełno dymu, może zdenerwowanie. Byliśmy zdania, że nie można pani tak zostawić, znajdowaliśmy się przecież po tej samej stronie barykady.