Kaktus wytrzeźwiał i wytrzymał. Nieufne napięcie ugruntowało się we mnie definitywnie. Świadomość, że mojemu życiu nic nie grozi, nie miała żadnego znaczenia. Oczekiwałam porwania, ogłuszenia, uśpienia, i Bóg wie czego jeszcze. Nastawiona byłam wyłącznie na wyszukane podstępy. W kieszeni płaszcza zaczęłam nosić sprężynowy nóż, rąbnięty w Brazylii. Nóż był nieco za duży na tę kieszeń, okropnie mi przeszkadzał i wzmagał narastającą we mnie furię. Zastanowiłam się, co ja bym sama ze sobą zrobiła, wymyśliłam mnóstwo rzeczy i założyłam w samochodzie kupione razem z nim urządzenie alarmowe. Po włączeniu urządzenia najmniejsze dotknięcie metalem karoserii wywoływało upiorne wycie. Włączałam je za każdym razem, kiedy oddalałam się od samochodu na dłużej niż pięć minut i dwukrotnie udało mi się ściągnąć radiowóz milicji. Raz jakiś pijak zatoczył się i oparł o bok sprzączką paska, a raz sama zapomniałam o nim i wetknęłam kluczyk w zamek przed wyłączeniem. 97
Wbrew swoim zwyczajom na każdy dzwonek do drzwi pytałam głupio „kto tam”, jadłam i piłam wyłącznie przez siebie kupowane i przyrządzane produkty i w ogóle pilnowałam się na wszystkie strony.
Diabeł demonstrował śmiertelną obrazę i nie ukrywaną niechęć. Mur, który nagle wyrósł pomiędzy nami, stał się nie do przebycia. Z niepojętych dla mnie przyczyn nie chciał się wynieść, chociaż proponowałam mu to prawie co dzień, czując masochistyczną ulgę na samą myśl, że mogłabym go stracić z oczu. Po dawnych rozterkach i nadziejach nie zostało śladu. Wyzbyłam się złudzeń i pozostało mi już tylko śmiertelne rozgoryczenie, stopniowo przekształcaj ące się w nienawiść do tego człowieka, który z taką przerażającą bezwzględnością poświęcał moje życie dla innej kobiety.
W faceta z Interpolu w ogóle nie wierzyłam i kiedy zgłosił się przez telefon, poczułam się zaskoczona.
- Madame - powiedział z kurtuazją - jestem zachwycony, że wreszcie mogę panią poznać. Przybyłem specjalnie w tym celu. Gdzie życzy pani sobie się spotkać?
- Najlepiej w Komendzie Głównej Milicji Obywatelskiej - odparłam bez namysłu, uważając to za dowcip tylko w pewnym stopniu. - Może nam użyczą jakiegoś pomieszczenia.
Pan roześmiał się uprzejmie.
- Nie jestem pewien, czy to istotnie najlepsze miejsce - powiedział z lekkim zakłopotaniem. -Nie występuję oficjalnie. Wolałbym rozmawiać z panią na neutralnym terenie. Więc gdzie?
Więc w końcu umówiłam się z nim, że po prostu wieczorem przyjedzie do mnie. Własne mieszkanie było mi dość dokładnie znane i jedynym niebezpiecznym elementem w nim był Diabeł. Nieufność krzyczała we mnie wielkim głosem. Odłożyłam słuchawkę, pozastanawiałam się przez chwilę i nagle podjęłam decyzję. Jeszcze mogłam zdążyć.
Majora Pawłowskiego znałam naprawdę dobrze. To znaczy nie wiedziałam, czy ma dzieci i w jakim wieku, nie wiedziałam, co lubi jadać na kolację i czy przeżył kiedykolwiek zawód miłosny, ale wiedziałam na pewno, że pracuje w Komendzie Głównej i to na odpowiedzialnym stanowisku, od wielu lat. W dziesięć minut potem pytałam się już o niego. Był u siebie i przyjął mnie, chociaż nie byłam umówiona.
- Drogi panie majorze - powiedziałam stanowczo - przede wszystkim nich pan założy, że nie zwariowałam. Później może pan to sprawdzić za pomocą badań psychiatrycznych, ale teraz niech pan się oprze na wierze w moje zdrowe zmysły. Wplątałam się w taką głupią sprawę, że nie dam sobie sama rady i nie wiem, do kogo z tym iść. Ratunku!
- Niech pani powie pokrótce, o co chodzi - zaproponował major.
Nie bardzo wiedziałam, jak przez to całe kłębowisko szaleństw przebrnąć pokrótce, ale wytężyłam umysł.
- Byłam w Kopenhadze. Przez głupi przypadek, dowiedziałam się pewnego drobiazgu od człowieka, który powiedział swoje i natychmiast umarł i w ten sposób uczynił mnie jedyną spadkobierczynią tej wiadomości. Rzecz dotyczy likwidacji międzynarodowego gangu przestępczego, zajmującego się nielegalnym hazardem. Nie ja ich likwiduję oczywiście, tylko Interpol. Możliwe, że pan o tym słyszał, bo to się ciągnie od zeszłego roku.
- Nie wiem, czy słyszałem - powiedział major uprzejmie. - Zorientuję się, jak pani powie coś
więcej.
- Interpol zrobił nagonkę i chciał im skonfiskować mienie. Gang zebrał do kupy całą forsę z zamiarem ukrycia jej przed władzami. W pośpiechu schowali to w jedno miejsce i to jest własne to, co mi przez pomyłkę powiedział nieboszczyk. Znam to miejsce. Te bandziory złapały mnie od razu, żeby wydoić ze mnie tajemnicę, ale szczęśliwie udało mi się podsłuchać, że potem zamierzają mnie zwyczajnie zabić. Sam pan rozumie, że wobec tego nic nie powiedziałam. Miałam dość skomplikowane i niemiłe przeżycia i stosowano wobec mnie rozmaite podstępy.
Wobec tego uciekłam i wróciłam do Polski w przekonaniu, że tu będę bezpieczna. Tymczasem mam podejrzenia, że i tu także zaczaili się na mnie.
- Dlaczego nie zwróciła się pani do Interpolu jeszcze będąc za granicą?
- Bo się bałam. Od razu się panu przyznam, że dostałam manii prześladowczej. Dwa razy nadziałam się na fałszywą policję, która okazała się członkami gangu w przebraniu, i nie miałam chęci na trzeci. Nie mogłam ryzykować. Powiem coś komuś z Interpolu, potem się okaże, że to znów przebrany bandzior, po czym dostanę w ciemię. Trochę za dużo o nich wiem, znam ich miejsce zamieszkania, jeśli tak to można nazwać, znam ludzi, znam adresy i inne takie. Oni też nie mogą ryzykować i wcale im się nie dziwię, że na mnie dybią. Tyle że nie mogą mnie zabić, dopóki nic nie powiem, bo im cała forsa przepadnie. Pana znam, wiem, kim pan jest, panu mogę zaufać. Oczywiście tylko w pewnym stopniu.
Major okazał lekkie rozbawienie.
- Dlaczego tylko w pewnym stopniu? Gdzie się zaczyna pani nieufność w stosunku do
mnie?
Zawahałam się.
- Widzi pan. Zdaję sobie sprawę z tego, że to, co mówię, brzmi nieprawdopodobnie. Ma pan prawo uważać mnie za mitomankę. Musi pan to sprawdzić, żeby móc mi uwierzyć. Zanim pan mi90
uwierzy, może mnie pan trochę zlekceważyć, może pan być zdania, że ja przesadzam. I dlatego ani do pana, ani do nikogo nie wyjdzie z moich ust ani jedno słowo o tej forsie, dopóki banda nie będzie zlikwidowana. Ja sama, prywatnie, nigdy się o tym nie dowiem, mnie może byle kto oszukać. Ja wiem, że póki trzymam język za zębami, póty żyję, bo oni ciągle mają nadzieję. Beze mnie tego nie znajdą.
- I czego wobec tego oczekuje pani ode mnie?
- Dziś wieczorem mam rozmawiać z jednym facetem, który twierdzi, że jest pracownikiem Interpolu. Będzie u mnie. Ja nie wiem, czy mogę mu wierzyć, i ja się go nieco boję. Dzwonił z Grandu, mówił, że przyjechał dziś rano i nazywa się Gaston Miód.
- Jak proszę?!
- Pardon. Gaston Lemiel. Przetłumaczyłam sobie, żeby łatwiej zapamiętać. Chciałam przez pana dotrzeć do kogoś, kto się zajmuje takimi sprawami. Święcie wierzę, że policja wszystkich krajów w gruncie rzeczy współdziała ze sobą. Oni z nami i my z nimi też. Chciałam prosić o interwencję. Umówiłam się z nim na siódmą trzydzieści. Czy nie mogłoby tak ze dwóch panów w mundurach przyjść do mnie z wizytą parę minut po ósmej? W razie czego zaprotestowaliby przeciwko ukręcaniu mi łba.
Major przyjrzał mi się w zamyśleniu, zastanawiał się przez chwilę, po czym przycisnął
guzik.
- Jest jeszcze pułkownik? - spytał biurka.
- Jest, ale zaraz wychodzi - odparło biurko damskim głosem.
- Niech pani poprosi, żeby zaczekał parę minut. Zaraz do niego przyjdę. Pułkownik był uroczym, starszym panem w średnim wieku. Miał opaloną twarz i
wesołe oczy. Na jego widok od razu zrobiło mi się jakoś lżej w środku, ale co z tego? W Taorminie nadziałam się na mężczyznę mego życia. Powstrzymałam majora.