Выбрать главу

- Chwileczkę - powiedziałam stanowczo. - Panie majorze, jak długo pan zna tego

pana?

Na twarzy pułkownika ukazało się zaskoczenie. Chciał coś powiedzieć, ale major mnie zrozumiał.

- Muszę policzyć. Zaraz. Dwadzieścia dwa lata.

- I ten pan pracuje w milicji jak długo?

- Dwadzieścia pięć lat. Od końca wojny.

- I może pan za niego ręczyć?

- Jak za siebie. Nawet bardziej.

- W porządku. W razie czego moje zwłoki spadną na pańskie sumienie.

- Czy państwo są trzeźwi? - spytał pułkownik

- Raczej tak - odparł major, uśmiechając się lekko. - Zaraz pan zrozumie. Pani mi tu opowiada dziwne rzeczy, chyba to pana zainteresuje. Uprowadzona w Kopenhadze, jakieś powiązania z hazardem, tajemniczy skarb, ukryty przed ludzkim okiem.

- A! - powiedział pułkownik i twarz mu się rozjaśniła. - To pani?

- O, widzę, że pan o mnie słyszał! - ucieszyłam się.

- Nawet dość dużo. Cóż to się stało, że pani do mnie przychodzi? Jest coś nowego?

- Nie wiem, co dla pana jest stare - odparłam. - A przychodzę z prośbą o dwóch silnych panów w pełnym umundurowaniu. Uzbrojenie by się też przydało.

- No to chyba sobie porozmawiamy obszerniej. Dziękuję, majorze. Rzeczywiście, dostarczył mi pan dużej atrakcji.

Chyba wymówił to w złą godzinę. Gdyby przewidział, ile atrakcji będzie miał dzięki mnie, prawdopodobnie czym prędzej wyrzuciłby mnie za drzwi.

Major pożegnał się i poszedł. Powtórzyłam nieco szczegółowiej poprzednią relację. Pułkownik słuchał w milczeniu.

- Po co pani ta wizyta dwóch funkcjonariuszy? - spytał, kiedy skończyłam. - Ma pani w domu przecież najlepszą opiekę. Uśmiechnął się i w oczach mu wesoło błysnęło.

- Kogo pan ma na myśli? - spytałam nieufnie.

- Małżonek jest z nami w stałym kontakcie.

Przez krótką chwilę w ogóle nie mogłam zrozumieć, co on mówi, bo wydawało mi się, że chodzi mu o mojego pierwszego męża, który po pierwsze nie dostarczał mi żadnej opieki, a po drugie był w Związku Radzieckim. Potem nagle pojęłam, że ma na myśli Diabła.

Absolutny chaos z okresu przed stworzeniem świata był niczym w porównaniu z tym, co wybuchło nagle w moim umyśle. Patrzyłam na niego i patrzyłam, a z chaosu powoli coś się lęgło.

- A co pan wie o Madelaine? - spytałam nagle, ostro, napastliwie, zanim udało mi się uświadomić sobie, co mówię.

- O jakiej Madelaine? - spytał pułkownik równie ostro, a wesołe oczy nabrały wyrazu czujności. Odetchnęłam głęboko. Teraz wreszcie nadszedł czas, żeby się ostatecznie pozbyć wątpliwości.

Chaos odrobinę przycichł.

- Panie pułkowniku - powiedziałam spokojnie - widzę, że pan zna aferę. Jeśli pan ją zna, to widzi pan, że umiem milczeć do grobowej deski. Świadczy o tym sam fakt, że żyję. Mam swoje poglądy na tę sprawę, mam swoje spostrzeżenia i wyciągam sobie wnioski. Od pół roku występuję w charakterze szczutego zwierza i należy mi się odrobina spokoju. Na wszystkie świętości pana błagam, niech pan powie prawdę i przysięgam, że ta prawda zniknie we mnie i nigdy jej nie zdradzę. Co pan wie o Madelaine?

- Kto to jest Madelaine?

Pułkownik patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami, z wyrazem zastanowienia w oczach i doznałam uczucia, że mówi prawdę. Nie oszukuje mnie.

- Zanim panu powiem, kto to jest, powiem panu coś innego. Jeśli istotnie nic pan o niej nie wie, to znaczy, że jest niedobrze i że pan też jest kantowany. Niech pan sobie przypomni, niech pan pomyśli. Ja rozumiem takie rzeczy jak tajemnice służbowe i nie domagam się tajemnic. Ja już nie pytam, CO pan o niej wie, ja pytam, CZY pan wie.

Kiedy to mówiłam, przez głowę jeszcze raz przeleciała mi myśl, że może wygłupiłam się tym razem już zupełnie piramidalnie, ta dziewczyna to nie jest Madelaine, tylko jakaś przypadkowa podrywka, która utleniła się na platynowo i tyle. Ale pułkownik powinien wiedzieć o Madelaine i powinien wiedzieć, że to z nią zostałam pomylona. A Interpol powinien pytać o gang, a nie o pieniądze. A Diabeł nie powiedział, że jest w kontakcie z naszą milicją.

- Nie - powiedział pułkownik po chwili. - Mówię to pani zupełnie uczciwie, bo zresztą nie widzę w tym żadnej tajemnicy. Nic nie wiem o żadnej Madelaine. Kto to jest?

- No to przepadło - powiedziałam przygnębiona. - Zostałam sama przeciwko światu. Pan uwierzy jemu, a nie mnie. Ci z Interpolu znają prawdę, ale ich tu nie ma. Zresztą nie wiem, może oni jej też nie znają, może nikt jej nie zna. Nie ma dla mnie miejsca na ziemi.

- Niech pani nie dramatyzuje - powiedział pułkownik, żywo poruszony moją niewątpliwą rozpaczą. Czułam się zgnębiona do ostateczności i musiało to być widoczne. - Niech pani powie, kto to jest Madelaine i o co tu chodzi?

- Dobrze. Służę panu faktami. W ich ocenie ja się mogę mylić, ale dużo wysiłku trzeba będzie zużyć, żeby mnie o tym przekonać. Fakt pierwszy: ten facet, który umarł na mojej torbie, przyleciał tam, żeby przekazać wiadomości kobiecie, platynowej blondynce o ciemnych oczach, imieniem Madelaine. W pomieszczeniu było dość ciemno, a on umierał. Ja miałam na głowie platynową perukę, kolor oczu sam pan widzi, ponadto słyszałam, że nie znał jej osobiście. To jest jedna strona medalu.

Zatrzymałam się, czekając na ewentualne pytania. Nie padły, więc ciągnęłam dalej.

- Fakt drugi: po powrocie do Polski dowiedziałam się, że w towarzystwie mojego, jak pan to uprzejmie nazwał, małżonka, widziano platynową blondynkę o ciemnych oczach, tak podobną do mnie, że moja najlepsza przyjaciółka była pewna, że to ja. Było to na miesiąc przed moim powrotem. Jeden mój znajomy widział takąż blondynkę w szarym oplu i nawet ukłonił się jej w przekonaniu, że to ja. Było to już po moim powrocie. Trzecia osoba z moich znajomych powiadomiła mnie, że nie tylko mnie widziała, ale też, że rozmawiałam po niemiecku. Nie potrzebuję chyba dodawać, że nie mam opla, nie mówię po niemiecku i nie

było mnie wtedy w Polsce.

- To wszystko? - spytał pułkownik.

- Nie. Fakt trzeci: tenże, jak wyżej, małżonek, od pierwszej niemal chwili zadaje mi pytania na temat miejsca ukrycia pieniędzy. Zaproponował mi nadużycie alkoholu i w trakcie tego nadużycia, przeze mnie zresztą symulowanego, wziął mnie w krzyżowy ogień pytań. Jako narzędzia pomocniczego używał atlasu. Fakt czwarty: był bezwzględnie jedynym człowiekiem, który znał termin i sposób mojego powrotu do Polski. Wszystkie inne osoby do ostatniej chwili były święcie przekonane, że jadę przez Kopenhagę. Tuż przed samą granicą czekał na mnie na autostradzie samochód, który usiłował mnie zatrzymać. Zwracam panu uwagę, że jechałam w pośpiechu i jednym ciągiem.

- I co pani przypuszcza? - spytał pułkownik, bo znów zrobiłam przerwę.

- Nic. Na razie przekazuję panu fakty. Przypuszczenia niech pan sobie wymyśli sam. Powiadomiłam go, że kryjówka znajduje się w Kordylierach. Uprzejmie proszę, niech pan się dowie, czy Interpol przeprowadzał jakieś poszukiwania w Kordylierach. Jeśli tak, to być może, ja się zacznę nieco wahać, jeśli nie, zyskam pewność, że moje podejrzenia są słuszne. Królestwo za pewność!

- W porządku! - powiedział pułkownik. - Madelaine i Kordyliery to jest dla mnie coś nowego, ale możliwe, że oni już o tym wiedzą. Rozumiem, o co pani chodzi, ale niech pani to powie wyraźnie. Co pani podejrzewa?

- Rzeczy obrzydliwe subiektywnie. Nie wiem, czy jest sens to wywlekać. Podejrzewam, że ta dziewczyna to jest Madelaine, że on się w niej zakochał, obiecał wydrzeć ze mnie lokalizację Sezamu i przekazuje jej wszystkie wiadomości, działając na moją szkodę. Dopuszczam okoliczności łagodzące. Być może, ona wmówiła w niego, że potem mi nic nie grozi, nie wykończą mnie, tylko mi dadzą święty spokój. Kordyliery są niejako ostatnim sprawdzianem, komuś przekazał informację, że to jest tam ukryte, albo jej, albo Interpolowi. Dlatego proszę, żeby się pan dowiedział. 10O