Выбрать главу

W tym momencie zadzwonił telefon. Zamierzałam dopomóc sobie zamaszystym gestem w opisywaniu tych dwóch możliwości, machnęłam ręką i przewróciłam własną filiżankę z kawą, której nawet nie zdążyłam się napić.

- O Boże, przepraszam! - powiedziałam i podniosłam słuchawkę, ale wyłączyło się od razu i nikt się nie odezwał. Wróciłam do stołu.

- Pytała pani o sejf? - powiedział pan czujnie, kiedy serwetką wycierałam kawę. - Pani zna sposób otwierania?

Już chciałam potwierdzić, oczami duszy widząc, jak wspaniale rośnie ta podkładana świnia, ale nie zdążyłam. Telefon zadzwonił ponownie. Znów podniosłam słuchawkę i znów się wyłączyło. Zaniepokoiłam się, że może dzwonią do mnie z automatu z jakimś nadprogramowym ostrzeżeniem i jadowite dowcipy odsunęły mi się chwilowo na dalszy plan. Rozmowa nagle zamilkła. Pan siedział, nic nie mówiąc, a Diabeł wycierał resztki kawy.

Nie zdążyłam podejść na powrót do stołu, kiedy telefon znów zadzwonił. Przeczekałam kilka sygnałów zanim podniosłam słuchawkę. Skutek był ten sam, brzęknęło i cisza. Siedziałam obok aparatu, czekając, aż się znów odezwie, bo mi się nie chciało latać tam i z powrotem.

Gaston Miód powoli podniósł się z fotela.

Zdążyłam szybko pomyśleć, że jakby co to zaprawie go w globus tą słuchawką, ale natychmiast okazało się, że nie ma potrzeby.

- Wydaje mi się, że mamy jeszcze bardzo dużo do omówienia - powiedział, nie zbliżając się do mnie. - Jeśli pani pozwoli, to spotkamy się jutro. Teraz, niestety, nie dysponuję czasem. Pozwolę sobie jutro zadzwonić, żeby ustalić miejsce i czas spotkania.

- A votre service, monsieur - odparłam niebotycznie zaskoczona, kiedy chylił się w wytwornym ukłonie. Znaleźliśmy się w punkcie konwersacji jednakowo emocjonującym tak dla mnie jak i dla niego. Co mu się stało, u diabła?.

Przez chwilę jeszcze siedziałam obok telefonu, usiłując coś z tego zrozumieć i węsząc nową komplikację, po czym zerwałam się i popędziłam wyjrzeć przez balkon na ulicę. Pod moim domem stał szary opel-record. Gaston Miód otworzył drzwiczki po stronie pasażera.

Jednakże udało mi się jakoś nie udusić na poczekaniu. Napiłam się zimnej wody w łazience, weszłam do kuchni i ujrzałam, że Diabeł myje filiżanki po kawie. W ułamku sekundy pojęłam wszystko i nie padłam trupem na miejscu chyba tylko dlatego, że byłam już nieźle uodporniona.

Od wielu długich lat każdą najmniejszą łyżeczkę myła w tym domu sprzątaczka. Wyręczała mnie w czynnościach, do których przez całe życie żywiłam najserdeczniejszą nienawiść, a oni wszyscy, moi synowie i Diabeł, skwapliwie z tego korzystali. Nie było wypadku, żeby cokolwiek umyli dobrowolnie, za moim złym przykładem wszystko zostawiając w zlewie. A teraz ni z tego, ni z owego on sam mył filiżanki!

Wylałam swoją kawę, nie zdążywszy jej wypić. Dziwny telefon odezwał się trzy razy i zamilkł. Gaston Miód przerwał rozmowę w sensacyjnym momencie i uciekł, nic nie uzyskawszy. Wszystko stało się jasne.

Telefon był ostrzeżeniem dla nich, zapewne wcześniej ustalili ten sygnał. W kawie coś było, z kolei dla mnie. Nie trucizna, to pewne. Jakikolwiek środek usypiający. Nigdy niczego takiego nie używam, byle co mogło na mnie podziałać.

Stałam oparta o futrynę, bliska uduszenia, ze skamieniałym wnętrzem i z determinacją obmyślałam podstęp. Nie popełnili u nas żadnego przestępstwa. W porządku, wobec tego popełnią. Wystąpię w roli przynęty. Nie wytrzymam dłużej tego pełnego napięcia koszmaru, we własnym domu nie wezmę nic do ust, we własnym łóżku nie odważę się zamknąć oczu! Nie zabiją mnie od razu, będą musieli to sobie zorganizować, będą musieli sprawdzić, czy znów nie zełgałam, tak jak z tymi Kordylierami. Zyskam przynajmniej parę dni spokoju. Uprzedzę pułkownika. Usiłowanie zabójstwa w zupełności wystarczy.

- Nie mam już siły do tego galimatiasu - powiedziałam do Diabła z normalnym zniecierpliwieniem. - Cóż on tak nagle poleciał?

- Nie wiem. Rozmawiałaś z nim po francusku, to skąd mam wiedzieć? Powiedziałaś mu, gdzie jest ta forsa?

- A skąd! Właśnie miałam zamiar, ale wstał i poleciał. Nic nie rozumiem.

Diabeł nie podjął tematu. Wycierał filiżanki, nie patrząc na mnie i czekając na coś w napięciu.

Wiedziałam, na co czeka.

- Zachowujesz się jak kretyn - ciągnęłam po chwili z niesmakiem, myśląc równocześnie, że nie ma siły, w tej całej imprezie skazana jestem widać na rolę słodkiej, nie słodkiej, ale w każdym razie idiotki. - Robisz jakieś głupie dowcipy, popadasz w tajemniczość i po co to? Nie lepiej było od razu powiedzieć, że kontaktujesz się z milicją? Po diabła się trzymasz Interpolu?

- Z jaką milicją? - spytał, odruchowo zamierzając skłamać.

- Obywatelską. Polską. Z tak zwanymi naszymi rodzimymi glinami. Czego mnie denerwujesz? Widzisz, że jestem w stanie histerii i zamiast mnie uspokoić jeszcze dodatkowo kręcisz.

- Skąd wiesz, że jestem w kontakcie z milicją?

- Od pułkownika. Przez te twoje tajemnice robię z siebie idiotkę.

- Było ustalone, że mam ci nie mówić - powiedział spokojnie, przechodząc do pokoju. -Widocznie pułkownik zmienił zdanie. Teraz już wiesz i możesz się przestać wygłupiać. Gdzie to jest? Powtórzę mu jutro i będziesz miała z głowy. Mam już tego zupełnie dość.

- Ja też - powiedziałam z westchnieniem. - Mogę ci powiedzieć i odczepcie się wszyscy ode mnie. Raz na zawsze.

Przez moment jeszcze zastanawiałam się, czy to nie jest zbyt ryzykowne, ale Diabeł już sięgnął

po atlas.

- No więc? Gdzie?

- Jednak w Rodopach - powiedziałam niechętnie i z ociąganiem. - Po greckiej stronie, blisko bułgarskiej granicy.

Bardzo rzadko zdarzało się, że można było odczytać coś z jego twarzy. Ale ten wyraz znałam. Ukazywał się tylko wtedy, kiedy przy brydżu dostawał kartę-monstre, kartę-szał, coś, o czym się później opowiada w długie, zimowe wieczory. Wielka wygrana, wielka szansa! Trzeba go było dobrze znać, żeby zauważyć tę prawie nieuchwytną zmianę. Uwierzył mi.

Pochylona nad mapą Grecji usiłowałam szybko znaleźć coś prawdopodobnego.

- Tu - oświadczyłam, pokazując jakieś miejsce w górach. - On użył oznakowania z mapy szefa, a ja to sobie znalazłam. 103

- Nie zaznaczyłaś?

- Oszalałeś! Jak?! Przecież on podał odległości!

- Jakie? Co podał?

Zamknęłam oczy, usiłując gwałtownie przypomnieć sobie, jakie numery miały linie w tym miejscu. Jeśli się pomylę, wykryją łgarstwo już jutro. Co za szczęście, że mam pamięć wzrokową!

- Wszystko złożone - powiedziałam powoli. Przez moment widziałam wokół siebie czarny loch i bliska byłam ryknięcia tego pełną piersią w kierunku sufitu - sto jedenaście od dwadzieścia dziewięć i tysiąc trzydzieści dwa od. A jak Albert. Opuszczone w dół piętnaście metrów.

Otworzyłam oczy i dodałam:

- Dlatego byłam zdania, że to jest w jakiejś rozpadlinie albo czymś takim. Odległość podał od jednego południka i jednego równoleżnika. Tu ich nie ma, tamta mapa była dokładniej sza.

- Sto jedenaście czego?

- A bo ja wiem? Może metrów, a może stóp, może jakichś innych jednostek, nie mam pojęcia. Pewno to mieli umówione. Podejrzewam też, że bez mapy szefa żadna ludzka siła tego nie znajdzie. Południki i równoleżniki na ogół nie są wyrysowane na gruncie. Na tamtej mapie były dowiązane do punktów, istniejących w terenie.

Zapisał sobie podane przeze mnie liczby i coś w nim się nagle zmieniło. Był przejęty, bardzo przejęty i starał się to ukryć. Ze skamieniałym na granit sercem przyglądałam mu się i zastanawiałam, czy to możliwe, żeby przyczyną były uczucia do Madelaine. Czy on jest w ogóle zdolny do aż takich uczuć? Nonsens! O co tu chodzi, do diabła? Wyglądał, jakby spadł z niego jakiś wielki, krępujący ciężar. Jak człowiek, przed którym po długiej niewoli stanął nagle otworem cały świat!