Wsiadając do BMW obrzucił jeszcze wzrokiem mojego jaguara, zawahał się, wyglądało to tak,
jakby chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował z tego. Gestem wskazał mi, żebym ruszyła pierwsza. Zawahałam się z kolei, bo już kołatała się we mnie dzika chęć zemsty, szaleńcza myśl o wściekłej szarży na tajemniczą zasadzkę w Palmirach, ale opanowałam się. Pomyślałam sobie, że może lepiej nie przesadzać z tą obłąkańczą odwagą i ruszyłam z powrotem do Warszawy, BMW ruszyło za mną. 1Q5
Mniej więcej dwa tygodnie wcześniej późnym wieczorem przed małym domkiem w Birked zatrzymało się czarne volvo 144. Akurat w tym momencie Alicja wyjrzała przez kuchenne okno i nieco poruszona zawołała do Thorkilda:
- Thorkild, czy to przypadkiem nie Joanna? Tu stoi volvo 144!
Obydwoje z Thorkildem uwielbialiśmy się nad życie, przy czym moje uczucia do niego były w pełni uzasadnione, a jego do mnie nie, moim zniknięciem był bardzo przejęty, wobec czego teraz okrzyk Alicji oderwał go od telewizora. Oboje popędzili do wyjścia i w furtce natknęli się na wchodzącego pana inspektora Jensena we własnej osobie.
- Co się stało? - spytała Alicja, natychmiast zaniepokojona.
- Bardzo przepraszam, że tak późno - odparł pan Jensen łagodnie. - Ale sprawa jest pilna, a nie chciałem pani fatygować. Pani przyjaciółka znów zniknęła.
- W nałóg jej weszło! - wykrzyknęła Alicja ze zgrozą i zaprosiła pana Jensena do
pokoju.
Spokojnie, bez emocji, duńską metodą, pan Jensen wyjaśnił, że zgodnie z wiadomościami, zawartymi w depeszy do Alicji, która przekazywała mu oczywiście wszelkie informacje o mnie, oraz z sygnałem z duńskiej ambasady w Paryżu, oczekiwano mnie w Danii już od dwóch dni. Już powinnam tu być, a tymczasem mnie nie ma. Skontaktowano się znów z Paryżem i okazało się, że tam mnie też nie ma. Czy przypadkiem skądś nie dzwoniłam?
- Nie wiem - powiedziała Alicja nieco zakłopotana i znacznie bardziej wściekła. - Nasz telefon od trzech dni nie działa. Mój mąż kopał w ogródku i urwał kabel. Był jakiś telefon do mnie do biura, ale akurat mnie nie było. Nie wiem.
Pan Jensen zmartwił się wyraźnie. Medytował przez chwilę, po czym spytał Alicję, gdzie też, jej zdaniem, mogłabym być. Alicja poprosiła o wyjaśnienie, o co tu w ogóle chodzi. Pan Jensen uprzejmie wyjaśnił.
Batalia, rozpoczęta przez Interpol jeszcze w końcu ubiegłego roku, zbliżała się ku końcowi. Aresztowano bardzo wiele osób, zajmujących się przestępczą działalnością, zamknięto mnóstwo melin, skonfiskowano drobne kwoty, po czym natknięto się na nie przewidziane trudności. Cały zarząd gangu z szefem na czele uszedł wymiarowi sprawiedliwości oraz wyszło na jaw niepojęte ubóstwo szajki. Interpol bardzo liczył na zagarnięcie całego jej mienia, co by ucięło od razu największy łeb hydrze, tymczasem majątek diabli wzięli. Co gorsza, hydra rozrasta się na nowo w innych miejscach, gdzieś powstają jakieś nowe meliny i wszystko wskazuje na to, że zabawa potrwa do sądnego dnia. Sobie tylko wiadomymi drogami policja wywęszyła, iż wspomniany majątek został gdzieś ukryty i zabezpieczony, ale nikt nie wie gdzie. Z drugiej znów strony wiadomo, że w łonie policji ktoś współpracuje z gangiem, jakieś osoby udzielają informacji i ostrzeżeń, ale nikt nie wie, kto to jest. W dodatku daje się jeszcze zauważyć jakieś tajemnicze zamieszanie w organizacji rozrywek w Afryce Północnej. Wygląda na to, że nastąpiła tam jakaś zmiana, coś się dzieje, nie sposób rozgryźć co, a co najśmieszniejsze, policja ma wrażenie, że części świata straciły ze sobą kontakt. Afryka oderwała się od Europy i gang ma z nią zmartwienia. Policji jest to wprawdzie szalenie na rękę, ale wolałaby zrozumieć w czym rzecz.
Czekano na mnie bardzo niecierpliwie w przekonaniu, że niektóre sprawy potrafię wyjaśnić, zwłaszcza potrafię wskazać i zdemaskować rozmaite osoby, umówiono się ze mną na rozmowy w Paryżu tak przez polską, jak i przez duńską ambasadę, ja zaś zniknęłam z horyzontu. Oczywiście poszukiwania trwają. Jeśli opuściłam Francję, to z pewnością przez któryś fragment granicy, właśnie się to sprawdza, wiadomo już, że kupiłam beżowego jaguara, ale mogłam wszak jaguara zostawić byle gdzie i oddalić się czymkolwiek innym. Na domiar złego nie jest powiedziane, że pod własnym nazwiskiem. Może więc moja ukochana przyjaciółka mogłaby wysunąć jakieś przypuszczenia.
Alicja pomyślała głęboko i wysunęła przypuszczenia.
- Ona pojechała do Polski - powiedziała stanowczo. - Z jej depeszy i z tego, co pan mówi, rozumiem, że ją wszyscy gonią i że nie jest pewna życia. Wiem także, może to dziwne, ale każdy ma swoje hobby, że ona wierzy wyłącznie w polską milicję. Jestem pewna, że pojechała do Polski.
Ewentualność wykorzystania przeze mnie ojczyzny jako ostatecznego azylu nie zdziwiła pana Jensena zbytnio. Znów się nieco pozastanawiał, oświadczył, że sprawdzi, i poprosił o natychmiastowe zawiadomienie go, gdyby przyszedł ode mnie jakiś list.
List istotnie przyszedł. Był pisany kawałkami, prawie jak pamiętnik, i Alicja dostała go po dwóch tygodniach od owej rozmowy. Przeczytała epistołę trzykrotnie i okropnie się zdenerwowała. Siedem razy dzwoniła do pana Jensena, którego nie było, zdenerwowała się jeszcze bardziej i wreszcie doczekała się jego wizyty znów późnym wieczorem.
Pan Jensen wydawał się zakłopotany.
- Znaleźliśmy pani przyjaciółkę - powiedział dziwnie smutny. - Był u niej wysłannik Interpolu z Paryża. Niestety, pani przyjaciółka nie chciała z nim rozmawiać, nie wpuściła go do domu i nawet w towarzystwie tej polskiej milicji potraktowała go trochę nieuprzejmie. Nie wiemy, co o tym sądzić.
Po nauczeniu się na pamięć mojego listu Alicja wiedziała, co o tym sądzić.
- Byłam pewna, że do tego człowieka nie można mieć zaufania i od lat jej to mówiłam! -wykrzyknęła z irytacją: - Panowie muszą się pospieszyć! Nie życzę sobie, żeby moja przyjaciółka zginęła!
Pan Jensen nie miał nic przeciwko pośpiechowi, nie był natomiast zorientowany, o jakim człowieku Alicja mówi. Przetłumaczyła mu więc większą część korespondencji, traktującą o moich pomyłkach w ocenie umundurowanych osobników, o obecności w Polsce Madelaine, o faktach i podejrzeniach dotyczących Diabła i o mojej narastającej nieufności. Treść listu zgadzała się z informacjami, posiadanymi przez pana Jensena. Słuchając, kiwał ze zrozumieniem głową.
Wysłuchał następnie krytycznych uwag Alicji, pomedytował parę minut, po czym oświadczył, że wszystko się zgadza. Tak podejrzewał. Po okropnych przeżyciach zalęgła się we mnie uzasadniona nieufność i tę nieufność trzeba będzie teraz wykorzenić. On sam wcale mi się nie dziwi, przeciwnie, byłby zaskoczony, gdybym na te tematy rozmawiała z byle kim, bardzo pochwala moją dotychczasową wstrzemięźliwość, ale doprawdy chciałby teraz jakoś się ze mną dogadać. Wydawało mu się, że to będzie dość proste, ale zmienił zdanie od chwili, kiedy powiadomiono go, że paryskiego pracownika Interpolu usiłowałam zepchnąć ze schodów, publicznie określając go mianem „łysy knur”. Może więc moja przyjaciółka zna jakieś sposoby upewnienia mnie, iż ten ktoś, kto zostanie do mnie wysłany, zasługuje na moje zaufanie.
Łysego knura Alicja była zmuszona znaleźć w słowniku, bo nie znała tych duńskich słów. Poprosiła pana Jensena, żeby chwilę zaczekał, i zadzwoniła do Warszawy.
- Kto to był ten łysy knur? - spytała z zainteresowaniem na samym początku rozmowy, kiedy już przekonałyśmy się wzajemnie, że to my, a nie podstawione falsyfikaty.
Po drugiej stronie linii usłyszała coś jakby wściekły warkot.
- Następny tępy bandzior - zazgrzytałam. - Mały, z wielkim łbem, łysy! Różowy na pysku, ten łeb mu się świecił, z uszu mu kłaki wyrastały! I blondyn! Mam dość blondynów!!!