Выбрать главу

- Dlaczego go zrzuciłaś ze schodów? - spytała, pozostawiając na uboczu kwestię, skąd wiedziałam, że blondyn, skoro łysy.

- A co, miałam go może powitać z orkiestrą?! Nie zleciał, niestety! Złapał go jakiś kretyn, który szedł za nim!

- Ale to był pracownik Interpolu!

Po mojej stronie rozległ się szyderczy śmiech.

- W duchy wierzysz! Podszył się, tak jak wszyscy! Lazł za mną zaraz potem, jak mnie chcieli wykończyć w Palmirach! A chała!!!.

List, wysłany stosownie wcześniej, nie zawierał ostatnich wiadomości. Alicja zażądała szczegółów. Dowiedziała się, że dybano na moje życie, że uniknęłam śmierci przez roztargnienie, że gonił mnie wąsaty bęcwał z wielkim, różowym łbem, że podstępnie zwabiono mnie do gmachu Komendy Głównej, gdzie ówże bęcwał wkradł się w zaufanie niektórych funkcjonariuszy MO, że zelżyłam go rozmaitymi słowy, z których przetłumaczono mu tylko część, że z kolei podstępnie uciekłam i siedzę zabarykadowana w domu. Nikomu nie wierzę i nie dam się naciąć.

- No dobrze - powiedziała, nie wdając się na razie w ocenę moich poglądów. - Inspektora Jensena znasz?

- Znam, a bo co?

- Jemu wierzysz?

- Nie.

- Zwariowałaś?

- Nie. Mnie tam nie ma. Krowa na łące się nie zmienia, inspektor Jensen mógł.

- Ale ja tu jestem. Mnie wierzysz?

- Tobie tak - odparłam bez wahania.

- No więc ja ci mówię.

- Głupia jesteś - przerwałam jej. - Co z tego, że ci wierzę? Skąd mam wiedzieć, że to

ty?

Alicj ę na chwilę zatkało.

- Przecież ze mną rozmawiasz! - wykrzyknęła ze zgrozą.

- No to co? Czy ja cię widzę? Głos można zmienić. A może trzymają ci przy łbie nabity pistolet? Ty ich nie znasz, ale ja ci mówię: oni są zdolni do wszystkiego!

Alicja uznała, że sprawa jest poważniejsza, niż się wydawało. Pomyślała przez chwilę.

- Dobrze - powiedziała stanowczo. - Obiecuję ci, że tu sprawdzę. Z facetem, który się na mnie powoła, możesz rozmawiać. Zgadzasz się?

- Jeszcze mi musi udowodnić, że przychodzi od ciebie - odparłam z zaciętym uporem.

- W porządku, udowodni.

Odłożyła słuchawkę i popadła w zamyślenie. Pan Jensen czekał cierpliwie. Tak jego stanowisko, jak i rodzaj pracy były jej doskonale znane, ale swoje obietnice miała zwyczaj wypełniać dokładnie. Z właściwą sobie bystrością pojęła przyczyny i skutki obsesji, która najwyraźniej w świecie opętała mój umysł. Myślała krótko, ale treściwie.

Uzgodniła z panem Jensenem, ze osobnik, który będzie ze mną rozmawiał, zostanie do niej doprowadzony nazajutrz, pozwoli się oglądać przynajmniej przez jeden dzień, następnie zaś ona przekaże mu bezpośrednio sposób na mnie. Pan Jensen poszedł sobie, po czym obydwoje rozpoczęli ożywioną działalność.

Pan Jensen odbył kilka rozmów telefonicznych, posłużył się krótkofalówką, wysłał i otrzymał

kilka depesz, pojeździł dość szybko samochodem, odwiedził lotnisko i nazajutrz po południu

zaprezentował wysłannika. Alicja ze swej strony poświeciła oczami przed kilkoma osobami, którym już od wieków była winna wizytę i które skandalicznie zaniedbywała, również odbyła kilka rozmów telefonicznych, dotarła tak wysoko, że wyżej został jej już tylko król, i zadowolona z rezultatów obejrzała przedstawionego jej pana. Pan wyglądał sympatycznie i uderzająco inteligentnie, nie był blondynem, nie był łysy i nie miał wielkiego, różowego łba. Obejrzała jego dowód tożsamości i kazała mu poczekać do jutra.

Czas do jutra spędziła nie mniej pracowicie, jej rachunki telefoniczne za zagraniczne rozmowy

znacznie wzrosły i wreszcie jej sumienie uspokoiło się. Zażądała rozmowy z sympatycznym panem w

cztery oczy.

- Zanim pan zacznie z nią rozmawiać, musi pan powiedzieć słowa: mięsko na gorąco -oświadczyła stanowczo. - Nie wiem, czy pan potrafi.

Rozmawiała z nim po francusku, ale tajne hasło podała po polsku. Zalęgły się w niej obawy, że cudzoziemiec coś przekręci.

- Różne hasła w życiu słyszałem, ale to jest z pewnością najdziwniejsze - powiedział pan po polsku z błyskiem rozbawienia w oczach. - Dzięki czemu jest łatwe do zapamiętania - dodał i skłonił się jej z galanterią.

- Czemu pan od razu nie mówi, że pan mówi po polsku! - wykrzyknęła z wyrzutem. - Kiedy pan tam jedzie?

- Ja tam cały czas jestem - odparł pan. - Od tygodnia siedzę w Warszawie. Przyjechałem tyko po to, żeby się zobaczyć z panią.

- I już pan z nią rozmawiał?

- Nie, byłem zajęty czymś innym.

Zawahał się, spojrzał na Alicję, na twarzy ukazał mu się wyraz niesmaku, potem jakby żalu, potem westchnął i dodał:

- Ta cała historia jest naprawdę bardzo przykra dla pani przyjaciółki.

Następnie wsiadł w samolot, poleciał do Paryża, porozmawiał jeszcze trochę, tym razem już z własnej inicjatywy, wsiadł w inny samolot i wystartował w kierunku na wschód.

Stan umysłu i ducha, jaki zaprezentowałam Alicji w rozmowie telefonicznej, był wynikiem wydarzeń, zachodzących w szalonym tempie. Incydenty z łysym knurem rozpoczęły się natychmiast po moim powrocie z Palmir. Do Bielan ostrząsałam się jeszcze ze zgrozy i zdumienia, od Bielan zaś zaczęłam stopniowo wpadać w szał. Upór w utrudnianiu mi życia, nadmiar podstępów, łgarstw i oszustw doprowadził mnie do stanu, w którym chęć mordu wybiła się na pierwszy plan.

Łysy knur, dokładnie taki, jak go opisałam przez telefon, wyskoczył z samochodu, w którym czekał przed moim domem, i leciał za mną po schodach, natrętnie domagając się rozmowy. Jedyne dźwięki, jakie byłam zdolna z siebie wydawać, to zgrzyt zębów i wściekły bulgot. Za łysym knurem leciał jakiś facet i rzeczywiście złapał go w objęcia, kiedy ze zdławionym okrzykiem: „Won, merde!” odepchnęłam go od siebie na drugim piętrze. Wypowiedź była wprawdzie niegramatyczna, ale za to zrozumiała dla osobnika, który zwracał się do mnie per „mademoiselle”. Na trzecim piętrze zatrzymałam się i wydałam jeszcze kilka okrzyków podobnej treści, po czym wpadłam do mieszkania i zatrzasnęłam drzwi.

W godzinę później byłam zmuszona je otworzyć, ponieważ dwóch przedstawicieli MO przyszło w mundurach. Przynieśli mi wezwanie do pułkownika na piśmie. Sama myśl o pułkowniku napełniała mnie bezgranicznym rozgoryczeniem, wypadłam więc z domu, przedstawiciele MO ledwo mogli za mną nadążyć, pojechałam do Komendy w celu wygłoszenia kilku wyrzutów pod jego adresem, na samym wstępie natknęłam się na owego łysego knura, zaniedbałam pułkownika i zrobiłam potworną awanturę w holu na parterze. W kilku różnych językach odmówiłam wszelkich rozmów, postawiłam pod dużym znakiem zapytania przytomność umysłu naszej własnej milicji, naraziłam się na oskarżenie o obrazę władzy, zmieszałam z błotem wąsatego jełopa z łbem jak zwyrodniałe jajo, wyładowałam nieco furię i przycichłam. Zanim ktokolwiek z obecnych na przedstawieniu zdążył otrząsnąć się z osłupienia, oświadczyłam godnie, że muszę iść do toalety i pod tym pozorem podstępnie uciekłam.

Zacięta, rozgoryczona, zdecydowana przeciwstawić się im za wszelką cenę już chociażby na złość, wypchana podejrzliwością po dziurki od nosa, okrężną drogą wróciłam do domu. Nie mogłam sobie przypomnieć, czy, wypadając w szale, zamknęłam drzwi. Włączyłam w jaguarze urządzenie alarmowe, wyjęłam ze skrytki nóż sprężynowy i na palcach weszłam na schody. Jeśli zostawiłam drzwi otwarte, to mogli się na mnie zaczaić wewnątrz.

Dotarłam na górę bez przeszkód, bezszelestnie włożyłam klucz w zamek, przekręciłam go tak, jakbym od urodzenia uprawiała zawód włamywacza, cichutko, delikatnie nacisnęłam klamkę i otwierając drzwi schowałam się za futrynę.

Nic się nie działo. Przykucnęłam i zajrzałam do przedpokoju, wtykając głowę na wysokości kolan. Nie zauważyłam nic podejrzanego, wobec czego podniosłam się i weszłam do mieszkania już w normalny sposób. Na wszelki wypadek zamknęłam drzwi również bezszelestnie, zamierzając najpierw obejrzeć dokładnie cały apartament, a dopiero potem pozwolić sobie na hałasy. Dotarłam do progu pokoju i zatrzymałam się.