Выбрать главу

Pułkownik się okropnie zdenerwował.

- Czy pani oszalała? Kto ma pani łeb ukręcić?! Zaraz, spokojnie - zreflektował się nagle. - Co jest z tymi Palmirami?! O co chodzi?

- Chyba pan to wie najlepiej - powiedziałam jadowicie.

- W porządku. Załóżmy, że wiem, ale chcę to usłyszeć od pani. Cholernie lubię słuchać o tym, co sam zrobiłem. Proszę, jak to było?

- Dosyć zwyczajnie. Zadzwoniła pańska sekretarka, oświadczyła, że pan będzie mówił, i rzeczywiście! Kazał mi pan za godzinę przyjechać do Palmir, bo tam łapiecie faceta i kończycie aferę.

- Powiedziałem hasło?

- Nie, i teraz rozumiem, dlaczego. Zamierza się pan wyprzeć tego telefonu. цо

- Zamierzam, słowo honoru - przyświadczył pułkownik. - Niech pani tam siedzi. Zadzwonię za parę minut.

Przez te parę minut, które przeciągnęły się do pół godziny, utwierdziłam się w przekonaniu, że telefoniczną drogą nie zrobią mi żadnej krzywdy. Nic mi nie grozi, przez telefon możemy rozmawiać do upojenia.

- Chciałbym wiedzieć, co pani zdążyła zrobić w tym krótkim czasie pomiędzy wizytą u mnie a dzisiejszym porankiem - powiedział pułkownik, wyraźnie wściekły. - Był do pani taki telefon, ale ani to nie była moja sekretarka, ani ja. I jakim sposobem pani jeszcze żyje?

- Wyłącznie dlatego, że zabrakło mi benzyny - wyjaśniłam z ociekającą jadem satysfakcją. -Oraz dlatego, że mam dobry węch. Trzeba było użyć czego innego, a nie tego samego draństwa co w Kopenhadze. A umrzeć miałam, ponieważ uwierzyliście w Rodopy.

- W jakie Rodopy, do pioruna?! Co panią napadło z tymi Rodopami?!

W zniecierpliwionym tonie pułkownika było coś, co kazało mi się zastanowić i zrewidować poglądy. Jeśli przyjmę ostatecznie, że on sam również należy do szajki, że cała nasza milicja jest przekupiona, a Komenda Główna stała się siedzibą gangu po tej stronie granicy, to już nawet wyłożona materacami cela w Tworkach nie będzie dla mnie bezpiecznym schronieniem. Trzeba zmienić założenia, w końcu istnieje możliwość, że to pułkownik jest oszukiwany.

Opisałam wczorajszą wieczorną rozmowę i poranne wydarzenia. Wyjaśniłam, że rola przynęty jednak mi niezbyt odpowiada i że znów zmieniłam zeznania. Po czym dodałam:

- Ostatecznie mogę uwierzyć, że to nie pan nastaje na moje życie. Ale sam pan widzi, że pana kantują. Ta łysa małpa też jest podstawiona, ja to czuję. Nie ruszę się stąd, nic nie powiem i róbcie, co chcecie.

Pułkownik nie nalegał. Wyraził zgodę na mój dobrowolny areszt. Bardzo późnym wieczorem zadzwoniła Alicja. Doszłam do wniosku, że już i ją włączono w akcję przeciwko mnie, ale nie przejęłam się tym, bo byłam zdania, że Alicja się nie da. Jedyna osoba, która nie uwierzy w nic i nikogo, dopóki sama nie sprawdzi dokładnie i nie uzyska granitowej pewności.

Diabeł nie wrócił na noc. Miałam spokój i mogłam siedzieć w fortecy parę dni.

O poranku obudziło mnie szarpanie za łańcuch, wyszłam do przedpokoju i odmówiłam mu wstępu do domu. Zagroził mi przyprowadzeniem milicji, co natychmiast zaaprobowałam, po czym, po długich targach, podałam mu przez szparę w drzwiach przyrządy do golenia. Znów zszedł mi z oczu.

Zastanawiałam się, co właściwie mam teraz zrobić. On miał klucze. Bałam się, że wejdzie w czasie mojej nieobecności i przygotuje następną zasadzkę. Kończyły mi się papierosy i herbata. Nie miałam lekarstwa na uspokojenie. Na wyniki działalności pułkownika czekałam w niepewności i rozterce. Nie widziałam żadnego wyj ścia z idiotycznej sytuacji i ogólnie biorąc byłam bliższa obłędu niż kiedykolwiek w życiu.

Papierosy i artykuły spożywcze przywiozła mi nazajutrz zdenerwowana do nieprzytomności Janka, którą zawezwałam na pomoc przez telefon.

- Tutaj siedzi jakiś łobuz - powiedziała. - Przyglądał mi się.

- Gdzie siedzi?

- Piętro wyżej, w twojej pralni. Wystawił łeb i patrzył na mnie, jak tu stałam pod drzwiami. Słuchaj, ja tak nie mogę, ja jestem nerwowa, nic z tego nie rozumiem i w ogóle skończ te okropności.

- Bardzo chętnie, ale nie wiem jak.

- Ja się będę bała stąd wyjść!

- To nie wychodź. Ja też się boję.

- Kiedy muszę!.

W rezultacie przyjechał po nią jej mąż, którego nie wpuściłam do mieszkania. Nie wpuściłam także inkasenta z elektrowni, który bez oporu zgodził się wpisać podany przeze mnie stan liczników stojąc za drzwiami, mojej sprzątaczki, i jakiegoś faceta, który podawał się za pracownika telefonów i z uporem domagał się wejścia. Jedenaście razy odmówiłam opuszczenia mieszkania na telefoniczne nalegania różnych osób, przy czym dwukrotnie na moje pytanie o hasło, po drugiej stronie zaległa cisza. Wreszcie, trzeciego dnia, pojawił się Diabeł.

- Życzyłbym sobie odzyskać walizkę - powiedział zimno.

- Trzeba było ją zabrać od razu - odparłam z gniewem.

- Ale nie zabrałem i może będziesz uprzejma oddać mi ją teraz.

- Mogę ci ją opuścić na sznurku przez balkon.

- I zrobić przedstawienie na całą ulicę? Przestań się wygłupiać. Mogę nie wchodzić, podaj mi ją

tędy.

- Tędy nie przejdzie.

- Przejdzie, nie jest gruba. Możesz przynajmniej spróbować, nie?

W niepojętym przypływie bezmyślności dałam się naciąć. Poszłam do pokoju po walizkę, zostawiając otwarte drzwi. Nie trwało to nawet pięciu sekund, ale kiedy wróciłam, wlokąc ją z wysiłkiem, nie Diabeł był w drzwiach. Jakiś obcy facet usiłował przeciąć łańcuch nożycami do cięcia stali, trzymając równocześnie nogę tak, że zatrzaśnięcie drzwi było niemożliwe.

Walizka sama wypadła mi z rąk. Jedyne narzędzie, jakie było w pobliżu to jedna z potwornie ciężkich rzeczy, których moje dzieci używały do ćwiczeń gimnastycznych. O ile wiem, nazywa się to ciężarki, leżało na ławie w przedpokoju tuż przy drzwiach.

Chwyciłam to bez namysłu i z całej siły rąbnęłam w dostępną mi część faceta. Nadcięty łańcuch pękł, a ciężarek zleciał mu na nogę. Wrzasnął okropnie, odruchowo wyrwał nogę spomiędzy drzwi, kopnięciem wyrzuciłam za nim nożyce i zatrzasnęłam zamek. Przytomnie odsunęłam nieco zasuwę, zostawiając ją w pozycji, która blokowała coś w środku i uniemożliwiała otwarcie kluczem od zewnątrz. Słyszałam przez chwilę bezskuteczne grzebanie w zamku. Usiadłam na ławie i ochłonęłam.

Diabeł wspiął się na szczyty bezczelności. Po paru minutach zadzwonił z automatu, pomijając wydarzenie całkowitym milczeniem i domagając się walizki. Miałam ochotę zrzucić mu ją na głowę, ale powstrzymałam się w obawie, że jej zniszczenie da mu pretekst do dalszych pretensji. Będzie mógł jawnie wystąpić przeciwko mnie i ewentualni świadkowie wyrzucania walizki z trzeciego piętra staną po jego stronie. Znalazłam kłąb sznura, przywiązałam do rączki i bez szczególnego trudu opuściłam z balkonu, nie wdając się w dalsze konwersacje.

Zerwany łańcuch złączyłam na powrót grubym drutem, znalezionym wśród różnych śmieci. Nie było to dostateczne zabezpieczenie, podjęłam więc dodatkowe środki ostrożności. Wyszukałam w kredensie tłuczek do mięsa na bardzo długim trzonku i przygotowałam sobie kawał gazy, wypchanej kłębem waty, do obwiązania twarzy. Przyszło mi na myśl, że nakłoniwszy mnie znów jakimś podstępem do otwarcia drzwi, mogliby mnie zamroczyć przez szparę owym środkiem nasennym. Miałam niejasne wrażenie, że przez kłąb waty ów środek będzie wolniej przenikał.

W trakcie opuszczania walizki przez balkon rozejrzałam się po okolicy i ujrzałam, że naprzeciwko mojego domu, na nieco zaniedbanym trawniczku, stoi rozbabrana syrena. Jakiś facet leżał pod nią i coś reperował. Drugi facet siedział obok na trawie i z męczeńskim wyrazem twarzy podawał mu narzędzia. Moje produkcje artystyczne oderwały ich od pracy. Obaj z żywym zainteresowaniem przyjrzeli się transportowi walizki, obejrzeli Diabła na dole i mnie na górze, po czym wrócili do swoich zajęć. Gdybym miała granat, to pewnie bym w nich rzuciła. Zaopatrzona w rozmaitą broń zaczepną i odporną poczułam się nieco pewniej, a przy tym trzy dni, idiotycznie spędzone w domowym areszcie na bezczynnym oczekiwaniu, doprowadziły mnie do ostatecznych granic szaleństwa. Nadchodziła chwila, kiedy zawartość mojego wnętrza musiała się jakoś wyładować. Prawie z ulgą powitałam następny telefon.