Выбрать главу

- Won!!! - wrzasnęłam ponownie i zamierzyłam się na niego tłuczkiem. Zniknął mi z oczu błyskawicznie. Nie zważając, czy nie mam czegoś pod kołami, z czynnym wulkanem w duszy, z rykiem silnika, wyprysnęłam pod górę.

Za sobą widziałam w lusterku zamieszanie, które się nagle uspokoiło i już po chwili wystartowała za mną syrena. Dostałam szału. Na klaksonie, na długich światłach, wypadłam na ulicę Puławską jak czterech jeźdźców Apokalipsy razem wziętych.

Z przeraźliwym piskiem opon zahamowałam na podjedzie przed Komendą Główną. Z budynku wyskoczyło kilku zaniepokojonych ludzi w mundurach. Tuż za mną wpadła na podjazd przeklęta syrena. Nie zastanawiając się nad tym, co robię, z pianą na ustach, przepełniona niezaspokojoną żądzą mordu, z tłuczkiem do mięsa wzniesionym nad głową, wypadłam z jaguara i runęłam w kierunku upiornego pojazdu.

- Won!!! - wrzeszczałam dziko, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.

Nie wiem, co by było, i nie wiem, jakich zniszczeń dokonałabym niewinnym narzędziem kuchennym, gdyby nie to, że, zanim jej dopadłam, syrena dmuchnęła na tylnym biegu na powrót na ulicę. Przez moment jeszcze pchało mnie, żeby ją gonić jaguarem, zapewne też na tylnym biegu, ale w tym celu musiałam wrócić do samochodu. Po drodze ujrzałam, że otacza mnie coś jakby kordon milicji i zwolniłam kroku. Opuściłam w dół rękę z bronią, jeszcze nie będąc w stanie nic normalnego powiedzieć.

- Pani do pułkownika, prawda? - spytał bardzo łagodnie jeden z milicjantów.

Spojrzałam na niego podejrzliwie i kiwnęłam głową.

- Przepraszam bardzo - powiedział drugi z nieśmiałym zdziwieniem. - Dlaczego wyrzuciła pani stąd nasz samochód?

Odzyskałam głos.

- Jaki wasz samochód?

- Tę syrenę. Oni teraz boją się wjechać.

- Nie życzę sobie żadnych halucynacji!!! - zawarczałam z wściekłością, oglądając się w kierunku wjazdu, czy przypadkiem nie ma tam złośliwego widma. Nie było.

Wyjęłam torebkę, zamknęłam jaguara i ruszyłam do pułkownika, poprzedzana przez jednego z milicjantów. Wyglądałam prześlicznie, rozczochrana, z urwanym kołnierzem, z rozszarpanym nie wiadomo kiedy rękawem, z podartą na kolanie pończochą, z tłuczkiem do mięsa w ręku i z błyskiem szaleństwa w oku.

Razem z pułkownikiem siedział w gabinecie jakiś facet, którego twarz wydała mi się znajoma. Wrosłam w ziemię na progu, zrezygnowałam z uprzejmości, wychowania i jakichkolwiek form towarzyskich.

- Tego łobuza znam - powiedziałam z zimną nienawiścią, oskarżycielsko wskazując go tłuczkiem. - Pan uważa, że kto to jest?

Obaj spojrzeli na mnie wzrokiem pełnym zdumienia. Zapewne odjęło im mowę, bo pułkownik bez słowa skierował pytające spojrzenie na mojego towarzysza.

- Melduję, że nic nie rozumiem - powiedział ten ostatni pospiesznie. - Zdaje się, że obywatelka pobiła naszych ludzi. Porucznik już idzie.

Usunęłam się na bok, wpuszczając następnego faceta. Miał rozciętą wargę i wycierał sobie krew chusteczką, ale pomimo tego uszkodzenia jego wyraz twarzy wydawał mi się dziwnie rozweselony.

- Co się dzieje? - spytał pułkownik. - Co to znaczy?

- Kuchenne narzędzie w rękach kobiety jest straszliwą bronią - powiedział poszkodowany i złożył mi uprzejmy ukłon. - Mógł pan nas nie wysyłać, pułkowniku, niepotrzebnie zmarnowaliśmy dzień. Pani tą wajchą rozpędziłaby cały batalion. Słowo honoru, że się wystraszyłem jak nigdy w życiu, kiedy wystartowała pani do nas tu, na

parkingu.

- Prosiłem, żeby pani naszych nie lała! - powiedział pułkownik z wyrzutem i oczy zaczęły mu wesoło błyskać. - Mówcie jakoś wyraźniej i po kolei. Dlaczego pani tak wygląda?

- Była próba zatrzymania. Dwóch ludzi rzuciło na jezdnię przeszkodę. Usiłowali wepchnąć potem panią do samochodu i odjechać, sami prowadząc. Co z kluczykami? - zwrócił się nagle do mnie.

- Chciał mi wydłubać z ręki - odparłam mściwie. - A chała!

- Właśnie, tak mi się wydawało. Było dość ciemno. Jechaliśmy tuż za panią i wyskoczyliśmy na pomoc, ale zanim zdążyliśmy dobiec, pani ich już rozgoniła. Nie udało się pani ich pozabijać tylko dlatego, że na nasz widok uciekli. Chciałem pani pomóc wsiąść i zobaczyć, czy się pani nic nie stało, ale zamierzyła się pani na mnie tym drągiem, więc dałem spokój. Zrezygnowaliśmy z zatrzymania ich, nie było czasu, musieliśmy panią gonić. Nie wiem, czy pani wie, że o mało nas pani nie wpakowała pod tramwaj.

- Co pani na to? - spytał pułkownik z westchnieniem.

Nieufnie przyglądałam się opowiadającemu.

- On bredzi - powiedziałam stanowczo. - To wariat. Gonił mnie syreną. A przedtem przeszkadzał mi wsiąść. Wypraszam sobie te głupie złudzenia optyczne. Ile mieliście tych syren po drodze? Co pięć metrów jedna?

- Powiedzieć.? - spytał niepewnie porucznik, patrząc pytająco na pułkownika.

Pułkownik kiwnął głową.

- Mówcie. Inaczej nam się dziewczyna nie uspokoi. Trzeba jej wytłumaczyć.

- Ta syrena ma wmontowany silnik jaguara - powiedział porucznik, wzdychając. - To jest tajemnica, nie wolno pani o tym nikomu mówić. Sprzęgło, skrzynię biegów i jeszcze parę innych rzeczy. Właściwie z syreny ma tylko karoserię.

- A zawieszenie? - spytałam mimo woli z zainteresowaniem.

- Z volkswagena.

- I nie rozlatuje się?

- Nie, jakoś się trzyma. Dobrze zespawana.

- No dobra, skończcie to szkolenie - przerwał pułkownik. - Co pani dać, kawy, herbaty, wody?

- Sama się napiję prosto z kranu. Widzi pan? Słusznie wolałam siedzieć w domu. Niech się panu nie wydaje, że ja już tak zaraz we wszystko uwierzę. Ten tutaj to kto pańskim zdaniem?

- Moim zdaniem to jest mój współpracownik od. majorze, od ilu lat?

- Czternaście - powiedział major z miłym uśmiechem i w tym momencie przypomniałam sobie, skąd go znam. Uczestniczył w konferencji, którą odbywałam w tym samym gmachu trzy lata temu i nawet udzielił mi bezcennych rad w kwestii działalności przemytniczej.

- O, przepraszam pana - powiedziałam z odrobiną skruchy i wreszcie zdecydowałam się usiąść. -No dobrze, mogę się napić zimnej wody i gorącej kawy. Ale wszyscy mają pić to samo.

- Niech nam pani chociaż wodę daruje! - poprosił pułkownik i nagle poczułam w atmosferze wyraźną, zdecydowaną zmianę na lepsze. Świat jakby nieco znormalniał. Jeszcze nie chciałam w to uwierzyć.

Mściwie, z gniewem, ale wciąż ostrożnie i z pewnymi oporami opowiedziałam wydarzenia ostatnich trzech dni. Wyjawiłam udział Diabła. Coś się stało, coś się zmieniło we mnie, nagle przestał to być człowiek, którego kiedykolwiek uważałam za kogoś bliskiego. Innymi oczami spojrzałam na nasze wzajemne stosunki na przestrzeni ostatnich lat. Moje wszystkie, najgorsze podejrzenia były słuszne, oszukiwał mnie już dawno, a teraz oszukał mnie ostatecznie w sposób bezwzględny, brutalny, cyniczny, oszukał mnie w chwili, kiedy widziałam w nim swoją ostatnią podporę, ostatnią deskę ratunku, kiedy wróciłam do niego jak do jedynego bezpiecznego azylu. Usiłował wykorzystać moją głupią ufność i nagle pojęłam, że już od dawna ten człowiek był moim zdeterminowanym wrogiem.

Zrelacjonowałam fakty, zacytowałam słowa i powstrzymałam się od komentarzy. Pułkownik słuchał w milczeniu, zamyślony, już bez wesołości w oczach, a potem spojrzał na porucznika.