Выбрать главу

- Volkswagen wjechał na podwórze o szesnastej zero osiem - mruknął porucznik. - W środku dwóch ludzi. Do chwili pani wyjścia jeszcze nie wyjechali.

Pułkownik wykonał j akiś gest brodą i porucznika wymiotło z pokoju.

Sekretarka, która nie wiem skąd tam się wzięła o tej porze, przyniosła kawę dla wszystkich i wodę dla mnie. Wodę wypiłam, a filiżankę z kawą demonstracyjnie wymieniłam z majorem, zaczekawszy uprzednio, aż wsypał do niej cukier i zamieszał. Prawie odjęłam mu od ust. Nieufność tkwiła we mnie zakorzeniona i rozrosła.

Na biurku pułkownika zadzwoniło. Przycisnął jakiś guzik.

- Przyjechali - rzekło biurko przytłumionym głosem.

- Niech wejdą - powiedział pułkownik, po czym zwrócił się do mnie. - To są przedstawiciele Interpolu. Ręczę pani za nich. Może pani już z nimi rozmawiać, czy też będzie pani usiłowała zrobić im jakąś krzywdę?

- Nie wiem - powiedziałam ponuro. - Zobaczę.

Dwóch panów weszło do pokoju. Znałam obu. Jednym był rozpromieniony, jaśniejący różowym blaskiem łysy knur, drugim zaś facet, który nalewał mi benzyny pod drogowskazem do Palmir!

Nie czyniłam żadnych gwałtownych gestów. Powoli podniosłam się z krzesła i podeszłam do fotela, stojącego w kącie pod ścianą. Życzyłam sobie mieć zabezpieczone tyły. Przysiadłam na poręczy. W lewej ręce ze szczękiem otworzył mi się nóż sprężynowy, prawą trzymałam tłuczek do mięsa.

- Mogę zamienić kilka słów - powiedziałam zimno do pułkownika. - Ale wyjdę stąd tylko pod eskortą uzbrojonej milicji. Ten łysy wyłazi mi już czubkiem głowy, a na tego drugiego nadziałam się pod Palmirami. Benzyny mi nalewał. I pan chce, żebym im uwierzyła?! Fakt życia do tej pory zawdzięczam milczeniu. Pomilczę sobie dalej. 115

- Na litość boską! - wykrzyknął pułkownik i otarł pot z czoła. Spojrzał na tamtych z rozpaczą i przeszedł na język francuski. - Panowie, ja nie mam wpływu. Pani miała przeżycia, które tłumaczą ten dziwny stan, ale ja nie widzę wyjścia. Może lekarza, neurologa.

- Chwileczkę, może ja znajdę wyjście - powiedział cicho pan spod Palmir po polsku.

Uśmiechnął się, spojrzał na mnie i nagle pod wpływem tego spojrzenia uświadomiłam

sobie wyraziście swój wygląd. Przeżycia przeżyciami, niebezpieczeństwo niebezpieczeństwem, dramat osobisty dramatem osobistym, ale życie ma swoje niewzruszone prawa. Są podobno takie kobiety, w których obecności mężczyźni gwałtownie zaczynają się czuć mężczyznami i z całą pewnością są mężczyźni, przy których kobieta czuje się przede wszystkim kobietą. Nie ma mocnych na różnicę płci!

Odczułam palącą potrzebę przejrzenia się w lustrze i absolutna niemożność zaspokojenia tej potrzeby okropnie pogorszyła mi humor i tak już nie najlepszy. Zdeterminowana, rozgoryczona, wściekła, zbuntowana przeciwko światu, przyglądałam mu się ponuro i czekałam, co wymyśli.

- Jest chyba na świecie ktoś, komu pani może wierzyć, prawda? - spytał spokojnie i życzliwie.

- Ze dwie sztuki by się znalazły - odparłam drwiąco. - Ściśle biorąc dokładnie dwie sztuki. Ciekawe, od kogo z nich ma pan rekomendacje.

Pan patrzył na mnie z uwagą.

- Mięsko na gorąco - powiedział powoli. - I nie wchodzi się dwa razy do tej samej wody.

Długą, nieskończenie długą chwilę panowało milczenie. Nie wierzyłam własnym uszom. Z

wolna, z trudem, poprzez grubą skorupę koszmaru docierała do mnie treść jego słów. Poczułam, jak mi nagle mięknie w środku jakiś okropnie wielki, twardy kamień, jak opada ze mnie całe to straszliwe napięcie, w którym trwałam tyle czasu, jak mi napływają do oczu łzy bezgranicznej ulgi i jak ze wzruszenia zaczyna mi brakować tchu. Tłuczek do mięsa i nóż sprężynowy wyleciały mi z rąk. Złapałam powietrze, zachłysnęłam się nim, padłam na gors temu cudownemu człowiekowi i rozpłakałam się rzewnymi łzami.

Pan cierpliwie trzymał mnie w objęciach, ja zaś szlochałam mu w kamizelkę, ściskając go kurczowo za klapy marynarki i równocześnie myśląc z rozpaczą, że teraz już chyba będę musiała siedzieć na twarzy. Do niczego innego moja rozmazana gęba nie będzie się nadawać!

- Jakim cudem - powiedziałam, siąkając nosem w jego chusteczkę i nie kryjąc szczęścia. - Jakim cudem pan do nich dotarł?!

- Pani przyjaciela znam od dawna i tak się składa, że to jest także i mój przyjaciel. A pani przyjaciółkę widziałem kilka dni temu w Kopenhadze. O ile wiem, sprawdziła moją tożsamość z przerażaj ącą dokładnością.

Uśmiechał się z sympatią, przyjaźnie i patrząc na mnie, taktownie nie okazywał wstrętu. Łysy knur przyglądał nam się życzliwie i z zainteresowaniem, chociaż widać było, że nic nie rozumie. Pułkownik i major nie kryli żywego zaciekawienia. Świat zmienił swoje posępne oblicze i rozbłysnął wszystkimi kolorami tęczy!

Z trudem oderwałam się od najwspanialszego mężczyzny wszechczasów.

- Lustro! - zażądałam z jękiem. - Przecież macie chyba jakieś lustro w tej Komendzie!

- Sam nie wiem, od czego zacząć - powiedział w kwadrans potem łysy knur, z zakłopotaniem przygładzając jasne włoski dookoła różowego łba. - Może niech pani po prostu opowie dokładnie wszystkie wydarzenia od chwili, kiedy zniknęła nam pani z oczu w Kopenhadze.

Szampański humor, który zakwitł we mnie znienacka, sprawił, że wszystkie minione, okropne przeżycia zamieniły się w radosne rozrywki. Taśma małego magnetofonu sunęła bezszelestnie. Od czasu do czasu panowie przerywali mi pytaniami, domagając się precyzowania szczegółów technicznych. Sterownię w brazylijskiej rezydencji musiałam narysować razem z mapą świetlną. Lata studiów znów mi się przydały.

- A tak naprawdę to umie pani pływać czy nie? - zainteresował się pułkownik.

- A skąd! Ale lubię wodę i niech pan sobie wyobrazi, ze pod koniec nauczyłam się z tym jachtem nawet nieźle obchodzić!

- Coś o tym wiemy - powiedział łysy knur i radośnie mrugnął jednym okiem.

Atmosfera beztroskiego szczęścia udzieliła się wszystkim. Najcudowniejszy mężczyzna świata roześmiał się nagle.

- To, co panią goniło u wybrzeży Hiszpanii, to były nasze ścigacze - wyjaśnił. - My też mieliśmy swoje wiadomości, tyle że nieco spóźnione. Czekali na panią, ale potem nie byli już tacy pewni, czy to pani, czy też może jakiś przemytniczy statek. Płynęła pani bez świateł.

Na moment mnie zatkało, kiedy uprzytomniłam sobie, jak bliska byłam strzelania do nich nie tylko z karabinów maszynowych, ale nawet z armaty. Wyznałam to, wywołując wybuch wesołości. Po czym opowiadałam dalej.

Dokładny opis lochu w Chaumont i metoda, jaką wybrałam, aby wyjść na wolność, sprawiły, że na wszystkich twarzach pojawiło się coś w rodzaju osłupienia. Udzieliłam wiadomości o sposobie otwarcia sejfu i o dziwacznie ponumerowanej mapie. Moi słuchacze byli coraz bardziej poruszeni, łysy lśnił j askrawą purpurą. 116

- Chaumont! - zawołał nerwowo. - Chaumont! Wynajęte pięć lat temu prywatnej osobie! Nic na to nie wskazywało, żadne nici tam nie wiodły!. Nikt z nas nie przypuszczał!

Pospiesznie wyciągnął z płaskiej teczki wielką kopertę i wysypał na stół mnóstwo rozmaitych zdjęć. Z pierwszego spojrzała na mnie niemowlęce niewinna twarzyczka rozczochranego, na drugim był nie znany mi budynek wśród palm, na trzecim nobliwie wyglądający pan o siwych skroniach, ten sam, który po niemiecku wyraził wątpliwość, czy można mnie wziąć za Madelaine. Na którymś z następnych, w pełnym blasku słońca, kołysał się na falach piękny jacht „Stella di Mare”. Popatrzyłam na niego dłużej i ze zgrozą poczułam, jak w moim lekkomyślnym sercu zaczyna się budzić tęsknota za szumem rozcinanej dziobem wody, za bezgraniczną przestrzenią nieba i oceanu, za łagodnym kołysaniem długiej, atlantyckiej fali. Rany boskie, jeszcze mi było za mało!???