Выбрать главу

- Nie ma szefa - powiedziałam z dezaprobatą, przejrzawszy wszystko i odłożywszy na bok znajomych.

Oprócz szefa brakowało też pięknej, męskiej twarzy o oczach jak refleks na skałach w Grotta Azzura. Doznałam niejakiej ulgi i pominęłam to milczeniem. Nie miałam do niego najmniejszej pretensji, w końcu to nie jego wina, że ubzdurzyłam sobie blondyna w charakterze mężczyzny życia. Lepiej niech go sobie łapią beze mnie.

Panowie rzucili się na odłożone podobizny jak sępy na żer. Zdumiona byłam ogromem ich dotychczasowych wątpliwości. Nie przypuszczałam, że tak rozgałęziona szajka umiała się do tego stopnia konspirować! Talenty organizacyjne szefa przechodziły ludzkie pojęcie.

- I dopiero teraz pani to wszystko mówi! - wykrzyknął łysy ze zgrozą. - Dlaczego nie chciała pani z nami rozmawiać w Paryżu?!

- Musiałam szybko uciec, bo śledzili mnie pod duńską ambasadą - wyjaśniłam.

- Pod duńską ambasadą? - zastanowił się łysy. - A tak, tam był nasz pracownik, widział panią. Widział, jak pani wchodziła, miał pani fotografię.

- A?. - zdziwiłam się uprzejmie i poniechałam tematu.

Wyciągnęłam kalendarzyk Domu Książki. Przekazałam im wszystkie zapisane jeszcze w Brazylii nazwiska, adresy i pseudonimy. Zgodnie z przewidywaniami uszczęśliwiłam ich niebotycznie. Łysy świecił własnym światłem, oko pana spod Palmir błyskało przejęciem, pułkownik nie krył ulgi.

- Myślę, że teraz szybko z tym skończycie? - powiedział z zainteresowaniem.

- W ciągu tygodnia - powiedział pan spod Palmir. - Wszystko wskazuje na to, że oni istotnie nie byli zorientowani, co pani wie. Jeśli teraz uderzenie pójdzie we wszystkich kierunkach naraz. Ważne jest to, że nie odzyskają swoich pieniędzy. Domyślaliśmy się, że zostały jakoś ukryte, ale mieliśmy obawy, że zdołają do nich dotrzeć. Są w bardzo trudnej sytuacji.

Łysy pieczołowicie zbierał zdjęcia, taśmy i dokumenty, upewniając się, czy wszystko powiedziałam i czy nic więcej nie wiem. Przed wyjawieniem ostatniej informacji powstrzymał mnie gestem.

- Nie - powiedział. - To w tej chwili nieważne. Skarb niech spoczywa w spokoju. O dane, dotyczące kryjówki, poprosimy panią dopiero na końcu, po likwidacji gangu. Mamy jeszcze jeden problem, ale widzę, że i pani również nic o tym nie wie. Cała Afryka Północna jest dla nas niedostępna, boimy się trochę, że stamtąd wszystko zacznie się na nowo. Może uda nam się do tego nie dopuścić.

- No, u nas jest koniec - powiedział z ulgą major. - Reszta należy do panów, życzę powodzenia.

Spojrzałam na niego i straciłam nieco na humorze.

- Wszystko pięknie - oświadczyłam, zwracając się do pułkownika. - Ale mnie się też coś należy. Lubię jasne sytuacje. Tak prywatnie chciałabym się dowiedzieć, co z Madelaine?

Pan spod Palmir spojrzał nagle na mnie bystro.

- Madelaine? .

- Ta dama interesuje panią z przyczyn osobistych. - zaczął pułkownik z lekkim zakłopotaniem.

- Wiem - przerwał pan spod Palmir.

Na moment zapanowało milczenie. Co wiedział? Skąd? Patrzyli na siebie wzajemnie i u wszystkich widać było wahanie. Westchnęłam ciężko.

- Niech się pan nie przejmuje - pocieszyłam pułkownika. - Mnie już nic nie zaskoczy. Nie po raz pierwszy w życiu ktoś mnie puszcza w jerychońską trąbę dla innej osoby płci żeńskiej. Tyle że tym razem to tak jakoś nieładnie wyszło i chciałabym już wszystko wyjaśnić.

Panowie wahali się nadal.

- Myślę, że już wkrótce będę mógł pani służyć informacjami na ten temat - powiedział wreszcie pan spod Palmir z namysłem. - Kwestia kilku dni. Uprzejmie proszę wybaczyć pierwszeństwo Interpolu.

- Dobrze. A pan co? - spytałam pułkownika nieustępliwie.

Westchnął jeszcze ciężej niż ja i przycisnął guzik.

- Wrócił Kazio? - spytał biurka.

- Wrócił przed chwilą. Czeka - odparło biurko nieco ochryple.

- Niech wejdzie.

Wszedł porucznik, któremu udało się uniknąć kontaktu z moim tłuczkiem. Spojrzał na mnie, a potem na pułkownika.

- Mówcie, mówcie - mruknął pułkownik niechętnie. - Ja już jestem w tym wieku, że mam prawo się czasem pomylić.

- Wszystko się zgadza - powiedział porucznik, robiący wrażenie nieco zmęczonego. -Stwierdzono liczne kontakty z tą samą kobietą, platynowa blondynka, ciemne oczy, młoda, przystojna. Jeździ szarym oplem recordem numer rejestracyjny zapisany, francuski. Widywana od paru miesięcy, ale parę miesięcy temu jeszcze się nią nikt nie interesował. To znaczy nikt z nas. Mieszka w Bristolu w czwartek o godzinie zero szesnaście centrala łączyła rozmowę miejscową w języku niemieckim z pani telefonu. Co pani, u diabła, wtedy robiła?

- Pewnie siedziałam w wannie - odparłam. - Jak się woda leje, to nic nie słychać.

- Aha. Powiadomiono ją, że pani się złamała i dane są zapisane. Rano, w piątek, o szóstej czterdzieści dwa krótkie spotkania, rozmowa w volkswagenie. O dziewiątej opel pojechał do Palmir, wrócił około pierwszej. Następne spotkanie tego samego dnia o dziewiętnastej trzydzieści trzy. Uczestniczył w nim obywatel francuski, zamieszkały w Grandzie, niejaki Gaston Lemiel, który w sobotę rano odleciał do Paryża. Ostatnie spotkanie było dzisiaj o drugiej dziesięć po południu. Mamy dwóch facetów, jeden opowiadał po pijanemu, że za udział w porwaniu kociaka dostał pięćset dolarów, drugi przyznaje, że był w Palmirach, bo chciał zażyć świeżego powietrza. Ja streszczam, może trzeba dokładniej?.

Volkswagen wyjechał z bramy w dziesięć minut po naszym odjeździe i oddalił się w nieznanym kierunku. Już szukaj ą.

- Jak dla mnie, to pan trochę za bardzo streścił - powiedziałam z niesmakiem. - Nic z tego nie rozumiem. Odnoszę wrażenie, że po prostu miałam rację, on z nią współdziałał, donosił jej wszystko i godził się na usunięcie mnie z tego świata. Oprócz tego wynaj ęli sobie naszych chuliganów do pomocy. Tak czy nie?

- Tak - powiedział pułkownik z determinacją. - Diabli nadali. Cholernie głupia historia. Mogę panią tylko przeprosić i pogratulować, że się pani dostatecznie wcześnie zorientowała.

Skrzywiłam się z jeszcze większym niesmakiem.

- Właściwie to ja się zorientowałam już trzy lata temu, że jest coś niedobrze, ale sama w siebie wmawiałam, że się mylę. Drobnostka. Mówi pan, że volkswagen wyjechał w dziesięć minut po nas? On miał klucz do mieszkania, a ja mam teraz w domu bombę zegarową albo truciznę w herbacie. Nie wiem, gdzie się podziać.

- Mam nadzieję, że pani przesadza, ale niech będzie. Sprawdzimy. Porucznik z panią pojedzie i poszuka tej bomby, a herbatę niech pani na wszelki wypadek kupi nową. A w ogóle będzie pani miała obstawę jeszcze przez jakiś czas, dopóki to się ostatecznie nie skończy. Niech pani nie używa tego tłuczka tak bez opamiętania.

Późną nocą opuściłam Komendę w licznym towarzystwie. Panowie z Interpolu wyszli równocześnie. Najchętniej przyczepiłabym się do tego spod Palmir jak pijawka, bo tylko jego obecność napełniała mnie otuchą i dawno nie zaznanym spokojem. Z drugiej znów strony mój czarowny wygląd kazał mi jak najprędzej zejść mu z oczu. Rozterkę zakończył on sam, umawiając się ze mną na spotkanie za kilka dni.

- Dużo o pani słyszałem - powiedział, uśmiechając się tajemniczo. - Zechce mi pani wybaczyć, ale myślałem, że została pani trochę przereklamowana. Okazuje się, że wręcz przeciwnie, raczej niedoceniona. Pozwoli pani sobie złożyć wyrazy uznania i podziwu.

Nie bardzo wiedziałam, co chce przez to powiedzieć, ale już mi było wszystko jedno. Sam fakt jego istnienia i perspektywa następnego spotkania pozwalały mi ufnie patrzeć w przyszłość. Porucznik, ziewając okropnie, przeprowadził u mnie dokładną rewizję, po czym przysiągł, że bomby nie ma. Pierwszy raz od nieskończenie wielu długich miesięcy poszłam spać jak zwyczajny obywatel PRL.