Выбрать главу

W cztery dni później zostałam telefonicznie powiadomiona, że moi znajomi siedzą pod kluczem, zamek w Chaumont został skonfiskowany i znów przeszedł na własność państwa, szef natomiast dał nogę i cieszy się nadal wolnością. Wątpliwe, czy uciecha jest pełna, władze bowiem następują mu na pięty i teraz on zastępuje mnie w roli ściganej zwierzyny. Na wszelki wypadek kategorycznie odmówiłam wyjazdu do Francji.

Diabeł znikł z horyzontu. Sprawdziłam, czego brakuje w domu, i w mojej duszy zakwitła pewność, że go nigdy więcej na oczy nie zobaczę. Z uczuć, których doznawałam, na pierwszy plan wybijała się zaskakująca ulga.

Nazajutrz po telefonicznych informacjach pułkownik zaprosił mnie na rozmowę.

- Mam dla pani dwie wiadomości - powiedział i zamilkł.

Wyglądał jakoś nieswojo i chyba nie bardzo wiedział, jak zacząć.

- Niech pan wali najpierw tę gorszą - zaproponowałam. - Głowę daję, że jedna jest gorsza, a druga lepsza, zawsze tak bywa. Nie lubię, jak coś takiego wisi nade mną, na każdy egzamin zawsze wchodziłam pierwsza. 118

- Rzeczywiście, ma pani rację - westchnął dość ponuro. - Ta gorsza jest gorsza także i dla mnie. Człowiek ma niby jakieś doświadczenie, a zawsze go coś zaskoczy. Myślałem, że pani się ubzdrzyło, że ma pani tam jakieś takie. jak to kobiety. Ale okazuje się, że pani wiedziała lepiej.

- Co zrobił? - spytałam, nie mając wątpliwości, czego rzecz dotyczy.

- Wyjechał na Zachód. Odleciał wieczornym samolotem do Paryża tego samego dnia, kiedy tutaj rozmawialiśmy. Powiem pani szczerze, że tego pod uwagę nie brałem. Kazałem szukać samochodu i człowieka po całej Polsce. Samochód sprzedał już kilka dni wcześniej, tyle że jeździł nim do ostatniej chwili, na co nabywca się zgodził z uwagi na atrakcyjną cenę. A na punktach granicznych zaczęliśmy sprawdzać dopiero wczoraj. Paszport miał, zastrzeżenia w biurze paszportowym nie było. To przecież nie ma żadnego sensu.

- Wyjazd rozumiem - przerwałam, zdziwiona. - Ale atrakcyjna cena? To byłby pierwszy wypadek w jego karierze, że coś sprzedał tanio. Nie do wiary.

Pułkownik niecierpliwie wzruszył ramionami.

- A po co mu były pieniądze? Te parę tysięcy mniej czy więcej. - zatrzymał się, jakby się ugryzł w język, po czym ciągnął dalej: - Nie rozumiem, po co on to zrobił. Przecież mu tu nic nie groziło! Nie popełnił żadnego przestępstwa w pojęciu kodeksu, najwyżej można się było przyczepić o zdradzenie tajemnic służbowych, ale to też prędzej do mnie niż do niego. Występował jako prywatny człowiek. Pani nie zabił. Przepraszam.

- Drobnostka. Niech pan mu to wybaczy, starał się, jak mógł.

- Ewentualnie można by go oskarżyć o udział w zamachu na panią w Palmirach, ale po pierwsze do zamachu w rezultacie nie doszło, a po drugie, poza zeznaniami tych dwóch facetów, nie ma żadnego dowodu. Wybroniłby się, nawet łatwo. W ogóle to nie nasza sprawa.

Po jaką cholerę tam pojechał? No, inna rzecz, że pojechał legalnie, z paszportem, zawsze może wrócić.

- Pewno nie wróci - powiedziałam w zamyśleniu. - Może było coś, o czym pan nie wie. Widzi pan, ja go znam. Nie ma na świecie takiej kobiety, dla której on poświęciłby cokolwiek, nie mówiąc o życiu. On tam pojechał nie dla niej. Musiało coś być.

Pułkownik spojrzał na mnie dziwnie.

- A, wiem, co pan myśli. Że ja mam złudzenia i głupie nadzieje. Przyjemniej jest stracić faceta przez jakieś wielkie rzeczy, niż tak zwyczajnie, prosto, banalnie. Tak pan myśli, nie?

- No. Czy ja wiem. Niezupełnie. Widzi pani, ona wyjechała wcześniej. Nie mieliśmy podstaw, żeby ją zatrzymać, ale oni już ją tam mają. Jego z nią nie było, nie zetknęli się jakoś. Może pani ma rację.

Dziwaczna ostrożność i powściągliwość pułkownika była dla mnie niezrozumiała, ale w końcu nie miało to już teraz znaczenia.

- Wszystko jedno - powiedziałam. - Niech robi, co chce, nic mnie to nie obchodzi. A druga wiadomość?

- A rzeczywiście, lepsza. Mają tę mapę, o której pani mówiła, i dopadli tę pani sympatię.

- Szefa?

- No chyba szefa. Chodzą za nim po Bagdadzie, lada chwila go zamkną. A skoro pani nie chce jechać do Francji, to pytają, czy mogą liczyć na rozmowę z panią jutro około południa. To znaczy po prostu uprzejmie prosimy, żeby pani przyszła tu jutro o dwunastej.

- Panie pułkowniku, co pan tak? - spytałam z łagodnym zdziwieniem. - Kto tu właściwie powinien być zdenerwowany, pan czy ja? Przecież to ze mnie zrobiono dętego balona?.

- E, niech mi pani da spokój! - rozzłościł się nie wiadomo dlaczego pułkownik. - Na idiotę w tym wszystkim wyszedłem! Niech pani przyjdzie jutro, a teraz nie mam czasu!

Kiedy nazajutrz podjechałam do Komendy, na parkingu ujrzałam czarny BMW 2000 i z tajemniczych przyczyn humor mi się od razu poprawił. Przed wejściem do pułkownika obejrzałam się w lustrze.

Pan spod Palmir zgiął się w ukłonie. Łysego knura nie było, widocznie przyjechał sam. Zademonstrował mi dość duże zdj ęcie.

- Ta mapa?

- Ta.

Ze wzruszeniem przyjrzałam się znajomej karcie, ponumerowanej bez sensu, z pominięciem powszechnie przyjętej kolejności. Ze wzruszeniem spojrzałam na pana. Na krótką chwilę pojawiło się obok niego widmo szefa, blade, zamazane, i już niegroźne.

- Zgadza się pani powiedzieć?

- Woli pan francuski tekst czy polskie tłumaczenie?

- Jeśli pani uprzejma, to dosłownie tak, jak on to mówił.

Zamknęłam oczy, zobaczyłam zadymiony pokój, głowę konającego człowieka opartą o moją siatkę i powiedziałam:

- Wszystko złożone sto czterdzieści osiem od siedem tysiąc dwieście dwa od be jak Bernard dwa i pół metra do centrum wejście zakryte wybuchem. Połączenie handlarz ryb Diego pa dri.

Otworzyłam oczy i dodałam: 119

- Od razu zawiadamiam pana, że nie mam pojęcia, co to jest pa dri. Do niczego mi nie pasuje. Możliwe, że nie skończył wyrazu.

- Że też pani tak to pamięta - mruknął przysłuchujący się ciekawie pułkownik.

Pan spod Palmir patrzył na mnie, nieco jakby wstrząśnięty.

- Co pani powiedziała? Połączenie handlarz ryb. Wielkie nieba!

Zdziwiłam się.

- A co? On to naprawdę powiedział, w ostatniej chwili. Myślałam, że może to jest jakiś pomocnik, imieniem Diego, który z nim razem nosił paczki w góry.

- Nic podobnego - powiedział pan spod Palmir, nie kryjąc radosnego poruszenia. - To jest niejaki Diego Padrillho, autentyczny handlarz, jedyny łącznik z ludźmi gangu w Afryce Północnej! To jest właśnie to, czego nam brakowało! Przepraszam państwa, ja muszę natychmiast zużytkować tę bezcenną wiadomość. Państwo wybaczą, za kwadrans wracam.

Obydwoje z pułkownikiem popatrzyliśmy za nim, a potem na siebie nawzajem. Pułkownik pokręcił głową.

- Szczerze pani wyznam - powiedział - że się bardzo dziwię, że pani żyje. Nie takie wiadomości wpędzały ludzi do grobu. Przecież w rezultacie wykończyli ich tylko dzięki pani! Siedziała pani na beczce z prochem. Dopiero teraz rozumiem, skąd ta mania prześladowcza u pani, rzeczywiście, na ich miejscu sam bym panią zamordował!

- Dziękuję za uznanie - powiedziałam z umiarkowaną wdzięcznością.

Pułkownik nadal kręcił głową.

- Tak się zastanawiam, wie pani. W końcu człowiek ma trochę doświadczenia w tej pracy. Faktem jest, że przypadki grają większą rolę, niż się na ogół przypuszcza. Cały ten

galimatias, którego pani narobiła.

- Proszę?!

- Co?. A, przepraszam. W który pani została wplątana. Cały ten galimatias, mówię, musiał być wynikiem jakiegoś przypadku, nieprzewidzianego dla żadnej ze stron. Skąd to się właściwie wzięło?

- Z mojej peruki - powiedziałam niepewnie.