Выбрать главу

wytrzymał.

- I co dalej?! - warknął nerwowo.

Zwolniłam tempo i postanowiłam się dławić wzruszeniem.

- Głowa mu tak niewygodnie leżała - ciągnęłam powoli i rzewnie. - Pod stołem.

Tłusty był wyraźnie bliski apopleksji. Z zamkniętych ust tego z oczami wydobyło się coś jakby przygłuszone zgrzytanie zębów. Mały złapał oddech.

- I co? I co mówił? Jakie były te ostatnie słowa mojego przyjaciela pod stołem?.

- On sobie nie zdawał sprawy z tego, że leży pod stołem - oświadczyłam z nagłą urazą i pomyślałam, że na ich miejscu już bym chyba siebie zabiła. Anielską cierpliwość do mnie mają, cóż to musiała być za piramidalnie ważna informacja!?

Pierwszy odzyskał głos rozczochrany.

- Nieszczęsny! - zawołał tragicznie. - Nie zdawał sobie sprawy z niczego! Bredził! Mówił słowa bez związku! I tylko pani je słyszała! A jego przyjaciel, najlepszy przyjaciel nie słyszał nic!.

Odniosłam wrażenie, że teraz kopnął małego, który gwałtownie zareagował. Wśród licznych jęków, stękań i westchnień na nowo zaczął mnie błagać, wyraźnie dając mi do zrozumienia, że bez ostatnich słów jego ukochanego przyjaciela nie ma dla niego życia. Ta straszna myśl, że ich nie zna, zatruje mu duszę na śmierć, na amen! Koniec świata, dno i mogiła!

Stanęłam na wysokości zadania i moje przedstawienie było nie gorsze niż jego. Łapałam się za głowę, zamykałam oczy, łamałam ręce, składałam mu wyrazy współczucia, rozmaite rzeczy robiłam, ale wreszcie musiałam powiedzieć coś konkretnego.

- Wydaje mi się, że mówił jakieś liczby - wyznałam cichym, śmiertelnie smutnym głosem. -Jakieś liczby bez sensu, oderwane.

- Jakie? Jakie liczby? - wyszeptał rozczochrany prawie bez tchu.

- Nie pamiętam. Różne. Powtarzał je kilka razy.

- Skoro powtarzał kilka razy, to coś pani chyba zapamiętała - zawołał ten z oczyma z nagłą irytacją. Pozwoliłam sobie natychmiast na to zaprotestować.

- Dla mnie śmierć człowieka jest ważniejsza niż jakieś tam liczby - oświadczyłam godnie urażona.

Rozczochrany znów załagodził sytuację. Jeszcze co najmniej z pół godziny trwała ta idiotyczna kołomyja i gdybyśmy mieli widownię, brawa wybuchałyby niewątpliwie po każdym występie. Musieli się wreszcie pogodzić z faktem, że tym systemem do niczego nie dojdą. Rozczochrany zaczął z innej beczki.

- Muszę pani coś wyznać - powiedział po krótkiej chwili ogólnego milczenia, porozumiawszy się wzrokiem z tamtymi. - Te oderwane liczby są dla nas bardzo ważne. Nasz przyjaciel miał dla nas pewną wiadomość, której nie zdążył przekazać, a na którą wszyscy czekaliśmy. Pani ją usłyszała. To były właśnie te liczby. Usilnie proszę, niech je pani sobie przypomni! Nie będę przed panią ukrywał, że to są najważniejsze liczby w naszym życiu! Prosimy panią o pomoc!

Niemowlęcą buzię i niewinne oczki miał pełne wzruszenia i trzeba było mieć serce z kamienia, żeby mu odmówić. Wbrew kwitnącej we mnie podejrzliwej nieufności może bym się nawet zaczęłai 2 łamać, gdyby nie to, że do takiego blondyna wolałam się nie nastawiać zbyt pozytywnie. Przepowiednie miewają nadprzyrodzoną moc. Bez trudu okazałam również stosowne wzruszenie.

- Ach, Boże! - powiedziałam z bezgranicznym żalem. - Gdybym wiedziała! Ale ja naprawdę nie mogę sobie przypomnieć!

- Musi pani sobie przypomnieć - odparł rozczochrany z naciskiem i po chwili dodał: - Mówmy szczerze. Jesteśmy ludźmi zamożnymi. Ten wysiłek pamięci i tę przysługę wynagrodzimy pani. Bardzo wysoko wynagrodzimy. Potraktujemy to jak interes.

- Rozumiem - przerwałam mu. - Spróbuję sobie przypomnieć, postaram się, ale co będzie, jeśli nie zdołam? Oderwane liczby bardzo trudno zapamiętać.

Niebieskie oczki rozczochranego nagle zlodowaciały. W ułamku sekundy atmosfera uległa metamorfozie. Wszyscy czterej zesztywnieli, patrzyli na mnie bez słowa i gdybym była odrobinę mniej lekkomyślna z natury, powinnam się zupełnie porządnie wystraszyć.

- Tylko pani słyszała te liczby - powiedział rozczochrany powoli. - I tylko pani może je sobie przypomnieć. Z prawdziwą przykrością będziemy zmuszeni narzucić pani nasze towarzystwo tak długo, aż odzyska pani pamięć.

- Proszę? - zdziwiłam się uprzejmie, chociaż spodziewałam się właśnie czegoś takiego. - Co to

znaczy?

- To znaczy, że jest pani dla nas bezcennym skarbem. Razem z pani pamięcią. Będzie pani musiała pozostać z nami, otoczona naszą opieką, jak prawdziwy, bezcenny skarb.

Wyglądało na to, że z wolna zaczynamy odkrywać prawdziwe oblicza.

- Czy mam rozumieć, że nie pomogą mi panowie wrócić do Kopenhagi? - spytałam nadal z niewinnym, niebotycznym, uprzejmym zdziwieniem.

- Przeciwnie. Będziemy zmuszeni przeszkadzać pani wszelkimi siłami w powrocie do Kopenhagi. Nasze możliwości są dość duże.

Przez chwilę milczałam.

- To nie jest dobra metoda - oświadczyłam z łagodnym niesmakiem. - Mogłabym się przestraszyć, a ze strachu tracę pamięć już zupełnie. Dzięki poprzednim argumentom zaczęłam sobie coś przypominać i prawie wiedziałam pierwszą liczbę, a teraz mi to znowu wyleciało z głowy!

Ten bez przerwy między oczami nie wytrzymał. Zerwał się od stołu, wybulgotał z siebie jakieś nie znane mi słowa i wypadł z salonu. Pozostali również okazali pewne zdenerwowanie.

- Myślę, że przypomniałabym to sobie, gdybym znalazła się w tym samym miejscu, w którym to słyszałam - ciągnęłam dalej. - W tym samym pokoju w Kopenhadze. Panowie rozumieją, takie skojarzenie optyczno-akustyczne.

Propozycję z góry uważałam za dość beznadziejną, ale co mi szkodziło spróbować. Pomimo istotnie namiętnego upodobania do podróży uznałam, że jednak znacznie prościej i wygodniej dla mnie będzie, jeśli odwiozą mnie do Kopenhagi tą samą metodą, jaką mnie stamtąd wywlekli. I pieniędzy mi było szkoda, i zdawałam sobie sprawę, że bez wizy i z nieważnym paszportem wszelkie wojaże napotykają rozmaite głupie trudności.

- Nic z tego - powiedział rozczochrany, a niebieskie oczki ciągle miał lodowate. - Myślę, że prędzej pani sobie to przypomni nie mogąc wrócić do Kopenhagi. I myślę, że doprawdy lepiej dla pani będzie przypomnieć sobie jak najszybciej.

Dalsza konwersacja stanowiła mieszaninę gróźb, próśb, umizgów, szantażu i przekupstwa. Stanęło wreszcie na tym, że przedkładamy pokojowe współistnienie nad otwartą wojnę. Zażądałam czasu i spokoju wyznając niezgodnie z prawdą, że trochę pamiętam, a trochę nie, postaram się przypomnieć sobie resztę, a potem się zastanowię. Oni zełgali, że mi wierzą, i na nowo wróciliśmy do wzajemnych rewerencji.

Nie mogąc na razie zrobić nic innego, zamierzałam spokojnie popatrzeć, co z tego wszystkiego wyniknie. Nie byłam zbytnio przestraszona. Znacznie większą obawą napełniłby mnie zapewne napad pijanych chuliganów. Zaistniała sytuacja była tak dziwaczna i nieprawdopodobna, że przepełniające mnie zdumienie nie zostawiało miejsca na lęk. Wręcz przeciwnie, byłam nawet mile zaskoczona atrakcyjnością przygody, która wcale nie wydawała mi się niebezpieczna. Nie przewidywałam nawet potrzeby interwencji policji, będąc zdania, że z pewnością sama dam sobie radę. Z żywym zainteresowaniem oczekiwałam dalszego rozwoju wydarzeń, na wszelki wypadek tylko słuchając ostrzegawczego głosu duszy, która kazała mi przemilczeć słowa nieboszczyka.

Przez ten czas ulecieliśmy wielki kawał drogi i po prawej stronie ukazał się daleko jakiś ląd. Niewątpliwie Brazylia, a ja ciągle miałam na sobie wełnianą spódnicę i angorski sweter! Pozbyłam się tylko rajstop i wystąpiłam już zupełnie boso.

Ląd zbliżył się do samolotu, po czym już całkowicie zastąpił ocean. Lecieliśmy okropnie wysoko i nic nie mogłam rozpoznać, chociaż starałam się o to wszelkimi siłami, usiłując przynajmniej odnieść z tej całej idiotycznej imprezy jakąś korzyść turystyczną. Nie miałam pojęcia, w którym miejscu Brazylii jesteśmy, i wykluczyłam tylko ujście Amazonki, uznawszy, że powinno wyglądać jakoś bardziej zielono i wilgotno, nie mówiąc już o tym, że rzeka sama w sobie jest dość duża i dałaby się zauważyć. Potem^ 3 nagle zeszliśmy do lądowania, chociaż nie widziałam żadnego lotniska, ale to było u mnie normalne. Nigdy w żadnym samolocie nie umiałam zawczasu dostrzec lotniska, nawet Okęcia nie potrafiłam rozpoznać i każde zejście do lądowania stanowiło dla mnie niesłychane zaskoczenie. Zawsze mi się też wydawało, że pasy startowe są czystą imaginacją i siadamy w kartoflisku, na torach kolejowych, na dachach budynków lub też w innym, niestosownym terenie.