Выбрать главу

Po raz pierwszy od przebudzenia doznała jakiegoś dziwnie nieprzyjemnego uczucia. Mało, że ta zabawa robiła wrażenie rzeczywistości — tego się mogła zresztą spodziewać — to była zarazem zbyt pasywna, zbyt przegadana, zupełnie niepodobna do thrillerów, do jakich była przyzwyczajona. Jednak alternatywa, iż mogła być ona rzeczywistością, jawiła się zbyt przerażającą, by ją w ogóle brać pod uwagę.

— Możecie więc podstawiać roboty w miejsce ludzi — wykrztusiła. — Po co wam jednak dekoratorka?

— Jeden z naszych agentów, pracujący w biurze, kilka tygodni temu zauważył przypadkiem zapis dotyczący twojego nowego kontraktu. Zważ, iż chodzi tutaj o redekorację fabryki dzieci. Zakładu, który, jak mi się wydaje, jest przeprogramowywany po to, by hodować w nim małych botaników w miejsce małych inżynierów, A co gdybyśmy to my włączyli się tam z naszym dodatkowym programem, podczas gdy ty zajmowałabyś się zmianami wystroju tego miejsca?

Wstrząsnął nią lodowaty dreszcz. To było zbyt potworne, by mogło być jedynie scenariuszem thrillera.

— Teraz jesteśmy już gotowi — ciągnął. — W momencie przybycia na Romb Wardena zostałaś zainfekowana. Otrzymałaś wręcz nadmierną dawkę. Jesteś przesiąknięta cerberyjską odmianą wardenowskiego zarazka. Przez jakiś czas niczego nie zauważysz, ale on tam jest i zasiedla każdą komórkę twojego ciała.

Drzwi ponownie zamigotały i pojawiła się kobieta, kobieta ze światów cywilizowanych, kobieta, która bardzo jej kogoś przypominała, choć wyglądała dziwnie blado, sztywno, prawie jak zombie — żywy trup.

Bogen odwrócił się i skinął głową w kierunku nowo przybyłej. Po czym ponownie zwrócił się do niej.

— Poznajesz tę kobietę?

Patrzyła osłupiałym wzrokiem, po raz pierwszy odczuwając prawdziwy strach.

— To… to przecież ja — wyszeptała z trudem.

Jej sobowtórka wyciągnęła ramię i podniosła ją z łóżka, stawiając na nogi. Siła uścisku jej dłoni była nadludzka. Ścisnęła teraz obie dłonie dziewczyny swą jedną dłonią jak imadłem, podczas gdy drugim ramieniem objęła ją mocno w talii. Za bardzo to bolało, by mogło być jedynie zabawą lub grą. Nigdy by czegoś podobnego nie zamówiła!

— Bo widzisz — powiedział cichutko Bogen — my, Cerberejczycy, dokonujemy wymiany umysłów.

2

Mężczyzna spoczywał w pozycji półleżącej na miękkiej i wygodnej kanapie, ustawionej przed pełną instrumentów i wskaźników konsolą, w niewielkiej kabinie we wnętrzu statku kosmicznego; podłączony był do tych instrumentów przy pomocy urządzenia przypominającego hełm. Wyglądał na zmęczonego, zaniepokojonego i bardzo czymś poruszonego.

— Zatrzymaj! — wykrzyknął.

Potężny komputer, otaczający go praktycznie ze wszystkich stron, wydawał się zastanawiać przez ułamek sekundy. — Czy coś jest nie w porządku? — zapytał głosem autentycznie przejętym.

Mężczyzna wyprostował się. — Pozwól, że chwilę odpocznę przed następnym zapisem. Nie sądzę, bym był w stanie znieść dwa, następujące jeden po drugim. Pochodzę trochę, pogadam z ludźmi, odprężę się co nieco, może nawet zdrzemnę się i wtedy dopiero będę gotów. Konfederacja nie rozleci się, jeśli poczekam z tym wszystkim jakieś dziesięć, dwanaście godzin.

— Jak sobie życzysz — odparł komputer. — Uważam jednak, iż czas odgrywa tutaj ogromną rolę. Być może właśnie teraz dowiemy się tego, na czym nam tak zależy.

— Możliwe — westchnął mężczyzna, zdejmując hełm. — Tyle że gnijemy tu prawie już od roku bez żadnych rozrywek. Kilka godzin niewiele zmieni. I tak prawdopodobnie będą nam potrzebne wszystkie cztery raporty, a nikt nie wie, kiedy wpłyną następne dwa.

— Wszystko, co mówisz, jest logiczne i prawdziwe — przyznał komputer. — Mimo to zastanawiam się, czy twoje wahanie wynika rzeczywiście z tych powodów.

— Hm? Co chcesz przez to powiedzieć?

— Sprawozdanie z Lilith bardzo cię zaniepokoiło. Wskazują na to czujniki monitorujące funkcje twojego ciała.

Mężczyzna westchnął ponownie.

— Masz rację. Do diabła, przecież to byłem ja. Czyżbyś zapomniał? Ja tam wylądowałem, a ktoś, kogo prawie nie znałem, złożył to sprawozdanie. To duży wstrząs odkryć, że nie zna się siebie samego.

— Mimo to praca musi być kontynuowana — zauważył komputer. — Odkładasz ten raport z Cerbera, bo się go lękasz. To nie jest całkiem zdrowa sytuacja.

— Wobec tego go przyjmę! — warknął. — Daj mi tylko chwilę oddechu!

— Jak sobie życzysz. Wyłączam moduł.

Mężczyzna podniósł się i poszedł do swojej kwatery. Potrzebne mi coś, co uwolni mnie od depresji, mówił sobie w duchu. Miał gdzieś pastylki, ale wiedział, że nie tego mu teraz potrzeba. Potrzebne mu towarzystwo ludzi. Kulturalne towarzystwo ze świata cywilizowanego, z kultury, w której się wychował. Być może kieliszek alkoholu w barze. Albo dwa. Albo jeszcze więcej. I ludzie…

Dla systemu, którego podstawę stanowiły doskonały porządek, uniformizacja i harmonia, światy Wardena były domem dla psychicznie chorych. Haldem Warden, zwiadowca Konfederacji, odkrył ten układ planetarny przeszło dwieście lat wcześniej. Sam Warden był postacią legendarną, ze względu na ilość planet, jakie odkrył, choć osobiście uważano go za stukniętego i to nawet w tym towarzystwie, które wolało spędzać większość czasu pośród nie zaznaczonych jeszcze na mapach nieba gwiazd. Kochał swoją robotę, ale traktował odkrywanie jako swój jedyny obowiązek i zostawiał wszystko inne tym, którzy lecieli za nim. Zatrzymywał się tylko na krótko, by ustalić położenie i przesłać informacje w tak zwięzłej formie, jak to tylko było możliwe. Problem polegał na tym, iż był aż tak zwięzły, że ludzie nie mogli zrozumieć jego przekazów, dopóki nie zjawili się na miejscu — a w przypadku Rombu Wardena wykazał się najwyższą zwięzłością formy.

Pierwszym wysłanym przez niego sygnałem było pozornie proste „4AP”. Jednak znaczenie owego sygnału dalekie było od prostoty — było ono wręcz niemożliwe. Świadczyło bowiem o istnieniu pojedynczego układu planetarnego zawierającego aż cztery nadające się do zamieszkania światy. W galaktyce, w której tylko jeden na cztery tysiące układów słonecznych zawierał coś, co w ogóle mogło nadawać się do jakiegokolwiek użytku, statystycznie było to prawie że niemożliwe. Warden jednakże odkrył tę niemożliwość i nazwał ją własnym imieniem.

Charon — ma wygląd Piekła.

Lilith — wszystko, co piękne, musi mieć gdzieś ukrytego węża.

Cerber — wygląda jak prawdziwy pies.

Meduza — ten, kto tu mieszka, musi mieć chyba kiełbie we łbie.

I to wszystko. Tylko to — współrzędne i ostrzegawcze „ZZ”, oznaczające, że jest coś wielce dziwnego w tym miejscu i należy traktować je z maksymalną ostrożnością, choć trudno określić, na czym polega ewentualne niebezpieczeństwo.

Kiedy pierwsza grupa badawcza przybyła na miejsce, natychmiast dostrzeżono jeszcze jedną rzecz, która wyróżniała te właśnie planety spośród milionów. Wydawały się one mianowicie znajdować pod kątem prostym względem siebie na swych orbitach wokół gorącej gwiazdy typu F.