Выбрать главу

Ludzkość posiadała niewielkie możliwości obrony, z czego obcy bez wątpienia zdawali sobie sprawę. Agentom wysłanym na Romb Wardena, w przypadku odkrycia, groziła pewna śmierć. A nawet jeśliby przeżyli, na zawsze zostawali uwięzieni, tak jak superkryminaliści, ich potomkowie i ich poddani. W tej sytuacji zapewnienie sobie lojalności agenta było olbrzymim problemem, bowiem nie istniało nic, co można mu było ofiarować w nagrodę za wysiłki, a jego misja była dożywotnia. Jeden z takich agentów, zresztą ochotnik, sam został jednym z Czterech Władców.

A przecież dla Konfederacji jedynym punktem ewentualnego kontaktu z obcym i zagrożeniem był właśnie Romb Wardena. Musieli więc tam wysyłać agentów — i to najlepszych — i w końcu udało im się znaleźć sposób, by to uczynić. Wzięli swego najlepszego agenta, o niewzruszonej lojalności i gotowego do poświęceń, i poddali go Procesowi Mertona, dzięki któremu osobowość i pamięć jednego człowieka mogły być zmagazynowane w komputerze, a następnie zapisane w innym ciele lub ciałach.

Mózgi oryginalne w tych ciałach zastępczych ulegały naturalnie zniszczeniu. W ten sposób zginęło jakieś dwadzieścia czy trzydzieści osób, nim przeszczep osobowości „się przyjął”, ale to nikomu nie przeszkadzało — i tak były to jedynie elementy aspołeczne. Natomiast ich najlepszy agent został „umieszczony” w czterech różnych ciałach i wysłany na cztery różne światy Rombu, Każdy z wysłanych miał działać samotnie i samodzielnie, by dowiedzieć się wszystkiego, co tylko możliwe, o zagrożeniu przez obcych, a przynajmniej wykonać swą podstawową misję Skrytobójcy, to jest, zabić każdego z Czterech Władców, wywołując tym samym kryzys w przywództwie i dając Konfederacji nieco czasu.

Tymczasem. Skrytobójca-oryginał krążył, wraz ze statkiem wartowniczym pilnującym przestrzegania kwarantanny, na orbicie, czekając na raporty swoich czterech alter ego, by skorelować uzyskane od nich dane z komputerem analitycznym.

Troje z tej czwórki miało wszczepione malutkie organiczne nadajniki, których sygnały mogły być odbierane i wzmacniane przez komputer i specjalne satelity, czyniąc z nich chodzące przekaźniki. Surowe dane wprowadzane były bez ustanku do komputera analitycznego, po czym w procesie zwanym integracją komputer i oryginalny agent łączyli się, a umysł agenta sortował dane, tworząc na ich podstawie raport subiektywny, który mógł być użyty do oceny tych danych. Nadajnik dostarczał tego, co alter ego na planecie mówił i robił; proces integracji zaś tego, co myślał.

Tym sposobem jeden człowiek mógł być w czterech różnych miejscach jednocześnie i w tym samym czasie dokonywać oceny informacji jako obiektywny obserwator. Każdy z agentów miał podjąć próbę zamachu na życie Władcy swego konkretnego świata; oryginał natomiast miał wykorzystać ich doświadczenia w celu rozwiązania zagadki, jaką stanowiło zagrożenie ze strony obcych.

Na Lilith jednak sprawy poszły i dobrze, i źle. Dobrze, ponieważ zadanie zostało wykonane, źle zaś, ponieważ pod wpływem doświadczeń, osamotnienia, nienawiści do swego drugiego ja tam, w górze, zmienił się — lub został zmieniony — wysłany tam agent.

Dwa raporty nadeszły jednocześnie. Ten z Lilith został przyjęty pierwszy i zachwiał on pewnością i wiarą w siebie obserwatora. Nic nie poszło tak, jak powinno było pójść. Misja wprawdzie poruszała się po prostym torze, ale gdzieś podczas tej podróży jego własne ego uległo wykolejeniu.

Raport z Cerbera miał być tym drugim, odczuwał więc wielką nerwowość przed jego przyjęciem. Nie obawiał się o misję — to była zupełnie inna sprawa. Lękał się tego, czego może się dowiedzieć o sobie samym. Jednak po nocy spędzonej w salonie statku i po głębokim śnie, który nic mu nie dał, wiedział, że tam wróci, wiedział, że podda się jeszcze raz temu procesowi. Nie bał się ani śmierci, ani wroga i prawdę mówiąc, dopiero teraz odkrył tę jedyną rzecz, której się rzeczywiście lękał.

Siebie samego.

W końcu znów zbliżył się do fotela. Powoli, z wahaniem, odprężył się, a komputer opuścił małe sondy i umieścił je wokół jego głowy, po czym zaaplikował mu odmierzone porcje iniekcji i rozpoczął przekaz zapisu głównego.

Przez chwilę unosił się w półhipnotycznej mgle, powoli jednak w jego mózgu poczęły powstawać obrazy, tak jak zdarzało się to już przedtem. Tyle że teraz wydawały się ostrzejsze, wyraźniejsze, bardziej podobne do jego własnych myśli.

Środki farmakologiczne i sondy neuronowe wykonały swoje zadanie. Jego własny umysł i osobowość ustąpiły pola, a ich miejsce zajął podobny, a jednak zupełnie inny układ.

— Agent jest świadom, iż w przypadku Cerbera nadajnik był wykluczony — przypomniał mu komputer. — Koniecznym było więc umieszczenie — przy pomocy zdalnego sterowania — odpowiedniego wyposażenia w ustalonych z góry punktach, a w czasie dokonywania odcisku świadomości zawarcie w nim bezwzględnego rozkazu przekazywania raportów co pewien określony czas. Subiektywnie rzecz traktując, dla ciebie ten proces będzie wyglądał dokładnie tak samo.

Agent nie zareagował, nawet nie myślał, po prostu przyjął tę informację. Nie był już bowiem sobą samym, ale kimś innym, kimś przypominającym go co prawda, lecz zarazem różnym pod wieloma względami.

— Agent ma się zgłosić z raportem — polecił komputer, przesyłając tę komendę głęboko w jego umysł, w umysł, który już nie był jego własnością. To, co miało teraz nastąpić, to przywołanie całkowitej informacji — pełnej zawartości pamięci jego alter ego znajdującego się na powierzchni planety — informacji, którą jego własny umysł posortuje, poklasyfikuje i zredaguje, czyniąc z niej konkretną całość.

Włączyły się urządzenia rejestrujące.

Mężczyzna w fotelu odchrząknął kilkakrotnie. Minęły przeszło trzy godziny, nim oprócz pomruków i dziwacznych słów czy dźwięków z ust jego zaczęły wydobywać się pierwsze sensowne sylaby, ale komputer był nieskończenie cierpliwy, wiedząc, iż umysł mężczyzny odbiera olbrzymie ilości danych i trudzi się wielce z ich sortowaniem i klasyfikowaniem.

W końcu jednak, niby we śnie, mężczyzna zaczął mówić równo i płynnie.

Rozdział pierwszy

ODRODZENIE

Po dłuższej rozmowie z Kregą i po drobnych zabiegach związanych z uporządkowaniem spraw osobistych — miało to przecież potrwać troszkę dłużej — zgłosiłem się do Kliniki Służb Bezpieczeństwa Konfederacji. Naturalnie byłem tam już wiele razy przedtem, nigdy jednak świadomie w tym właśnie celu. Było to przecież miejsce, gdzie programowano nas przed wykonaniem misji, dostarczając niezbędnej podczas jej wykonywania informacji, i gdzie doprowadzano nas do pierwotnego stanu po jej zakończeniu. Praca moja, co zrozumiałe, często była „pozalegalna” — termin w moim odczuciu bardziej właściwy od nielegalna, jako że ten drugi implikuje zamiar popełnienia przestępstwa — i tak delikatna, iż w żaden sposób nie można jej było ujawnić. By uniknąć ryzyka takiego ujawnienia, wymazywano z pamięci agentów pamięć o misji dotyczącej spraw delikatnych. Zdarzało się to każdemu z nas.