Выбрать главу

— Odnalezienie Laroo może być praktycznie niemożliwe — ostrzegał Krega. — Organizm Wardena występuje na Cerberze, ale jest to jego postać zmutowana. Szczegółów dowiesz się już na miejscu, jednak już teraz musisz przyjąć do wiadomości, że ciała na tej planecie można zmieniać jak garderobę. Jeśli więc nawet zobaczysz Laroo, jeśli ci go pokażą, a nawet jeśli uściśniesz jego dłoń, nie możesz mieć absolutnej pewności, że to on.

Nie przejmowałem się tym za bardzo. Po pierwsze, jeśli Laroo był takim dyktatorem, ktoś musiał przecież wiedzieć, kim on jest, bo jakże inaczej wydawałby rozkazy i spodziewał się ich wykonywania. Co więcej, człowiek jego pokroju na pewno lubi całą tę otoczkę związaną z posiadaniem i ze sprawowaniem władzy. Poza tym, on sam nie mógłby mieć pewności, kim ja w danym momencie będę.

— Według ostatniego spisu, na Cerberze żyje około 18 700 000 osób — kontynuował Krega. — To niezbyt wiele, ale przyrost ludności jest duży. Pracy i przestrzeni do życia jest więcej, niż wynoszą potrzeby społeczeństwa. Od przejęcia władzy przez Laroo przyrost ludności zwiększył się dwukrotnie. Uważamy jednak, iż tylko częściowo spowodowane jest to przyczynami ekonomicznymi. W dużym stopniu wynika to również z faktu, że w społeczeństwie, w którym można wymieniać ciała, istnieje potencjalna nieśmiertelność, jeśli tylko jest wystarczająca podaż młodych ciał. Wydaje się, iż Laroo sprawuje pewną kontrolę nad tym procesem, co daje mu nadzwyczajną siłę polityczną. Naturalnie może to również oznaczać, że — o ile się go nie zlikwiduje — Laroo może rządzić wiecznie.

Nieśmiertelność, pomyślałem sobie, i zabrzmiało mi to bardzo przyjemnie. A jak długo ty sobie pożyjesz, mój ty oryginalny alter ego? Jeśli o mnie chodzi, to całą wieczność. W końcu może nie była to jednak taka najgorsza misja.

Pozostałe informacje Kręgi były czysto rutynowe. Po zakończeniu przekazu podniosłem się z sedesu i umieściłem go wewnątrz ściany. Usłyszałem odgłos spłukiwania i kiedy następnym razem korzystałem z toalety, odkryłem, że tym razem sam przekaz również został spłukany. Ponieważ była to bezpośrednia transmisja wprost do układu nerwowego, to — mimo przerwy — nie trwała ona dłużej niż jakąś minutę czy dwie.

Nadzwyczajnie kompetentni są ci chłopcy z bezpieczeństwa, mruknąłem do siebie. Nawet wiecznie czujni strażnicy znajdujący się z drugiej strony tych wszystkich soczewek i mikrofonów nie przypuszczali, iż mogę być nie tym, za kogo mnie uważają.

A jeśli już chodzi o to, kim byłem. Znajdowałem się w ciele Qwin Zhang, lat czterdzieści jeden, byłej specjalistki od transportu towarów, a zarazem eksperta od przemytu, wirtuoza skomputeryzowanych systemów załadunku i inspekcji. Oszust technologiczny — trzeba przyznać, że pozostawało to w dużej zgodności z wieloma moimi prawdziwymi umiejętnościami.

Położyłem się na pryczy i wprawiłem w lekki trans, przebiegając w myślach te nowe informacje, sortując je i zapamiętując. Qwin faktycznie trochę mnie niepokoiła. Znałem szczegóły jej życia i kariery zawodowej, ale ciągle mi coś umykało. Urodzona i zaprogramowana na swoje stanowisko, normalne standardowe wychowanie, żadnych oznak odchyleń od drogi, jaką szły miliony obywateli Konfederacji — drogi wyznaczonej już przy urodzeniu, drogi, którą nie tylko należało podążać, ale którą iść się musiało. Prześledziłem w myślach całą tę jej drogę i nie znalazłem tam niczego niezwykłego, niczego, co by mi w ogóle zasugerowało, czego tak naprawdę szukam.

A przecież kradła. Kradła fachowo, metodycznie i skutecznie, używając do tego systemów komputerowych, nie tylko po to, by uszczknąć co nieco z samych ładunków, ale wręcz by kierować całe przesyłki do paserów na pograniczu. Kradła niemal od początku swej kariery, a robiła to tak znakomicie, że dopiero przypadkowy wypadek na frachtowcu, na którym okazało się być więcej ładunku niż w dokumentach, spowodował dokładną inwentaryzację i zaalarmował służby bezpieczeństwa. Obserwowano ją, sondowano i badano, ale nie odkryto niczego znaczącego. Kradła, bo mogła, bo miała okazje. Nie czuła się winną, nie miała wyrzutów sumienia — w związku z tą „zbrodnią przeciwko cywilizacji” — i nie miała pojęcia, co zrobi w przyszłości z tą masą pieniędzy, którą udało jej się uzbierać.

W którym momencie zaczęło się zepsucie? Nie potrafiłem wskazać takiego punktu, w czym zresztą nie różniłem się od psychologów. Jakie były twoje marzenia, Qwin Zhang? — zastanawiałem się. Co wywołało twoje rozczarowanie i sprowadziło cię ze ścieżki cnoty? Jakiś egzotyczny romans? Jeśli tak, nie znajdę żadnych śladów w tych danych, które mi udostępnili. Nie ma tam ani słowa o zainteresowaniach erotycznych jakiegokolwiek rodzaju. Być może odpowiedź znajduje się gdzieś głęboko, w czyichś teoriach seksualnych psychiki nienormalnej, ale na zewnątrz jest ona niewidoczna.

A jednocześnie Qwin był nikim. Od tego zresztą zależał sukces jej przestępstw, a przestępstwa te były później ukryte, nie przedstawiono ich opinii publicznej — żeby przypadkiem inni nie zaczęli mieć podobnych pomysłów. Ponieważ miała przeciętny wygląd i przeciętną osobowość, istniało minimalne prawdopodobieństwo, by ktoś na Cerberze mógł o niej słyszeć. To mi odpowiadało. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnąłem, to wpaść na jednego z jej starych kumpli. Nie miałem przecież odpowiednich wspomnień, o których moglibyśmy pogadać.

Rozdział drugi

ZSYŁKA

Z wyjątkiem regularnych posiłków nie było nic innego, co mogłoby wskazywać na tempo upływu czasu, ale była to niewątpliwie długa podróż. Nie marnowano pieniędzy na przewożenie więźniów najszybszymi z możliwych tras, to pewne.

W końcu jednak przycumowaliśmy do statku-bazy, znajdującego się jakąś jedną trzecią roku świetlnego od systemu Wardena. Poinformowały mnie o tym nie jakieś szczególne wrażenia i odczucia, lecz raczej ich brak. Wibracja, która towarzyszyła mi od dłuższego czasu, ustała. Poza tym niewiele się zmieniło; podejrzewam, iż czekano na tak duży kontyngent skazanych ze wszystkich stron galaktyki, który uczyniłby ostatni etap podróży i lądowanie operacją opłacalną.

Mogłem więc jedynie siedzieć na koi i po raz milionowy analizować w myślach dostępne mi dane, od czasu do czasu przetrawiając fakt, że jestem, prawdopodobnie, zupełnie blisko mojego starego ciała (w takich kategoriach zacząłem o nim myśleć). Zastanawiałem się też, że czy on sam przypadkiem nie zachodził tutaj raz na jakiś czas, żeby sobie na mnie popatrzeć, ot tak, ze zwykłej ciekawości… na mnie i na pozostałą trójkę, którzy prawdopodobnie również byli w pobliżu.

Miałem też dość czasu, by pomyśleć o sytuacji na Rombie Wardena i o powodach, dla których tak znakomicie nadawał się na więzienie. Nie przyjąłem bowiem tego, co mi opowiadano, bez żadnych zastrzeżeń — nie istniało przecież więzienie doskonałe, chociaż to tutaj było takiej doskonałości bliskie. Wkrótce po wylądowaniu na Cerberze zostanę zainfekowany dziwacznym, super-mikroskopijnym organizmem, który zajmie się wewnętrzną gospodarką każdej komórki mego ciała. Będzie tam sobie żyć, pobierając pokarm z mojego organizmu, ale i zarabiając na własne utrzymanie przez trzymanie na odległość mikroorganizmów chorobotwórczych, infekcji i tym podobnych zagrożeń. Jedyne, co to stworzenie posiadało, to wola przetrwania, a przetrwać mogło tylko wówczas, kiedy i ty przetrwałeś.

Jednak do życia potrzebne mu było coś jeszcze, jakiś pierwiastek w śladowych ilościach, taki, który występował tylko i wyłącznie w systemie Wardena. Nikt nie wiedział, co to jest, i nikt tak naprawdę nie wykonał tej całej żmudnej roboty, żeby to odkryć, ale wszyscy wiedzieli, iż może się to znajdować tylko tam, tylko w systemie Wardena. Czymkolwiek to było, nie znajdowało się w powietrzu, ponieważ promy krążyły pomiędzy poszczególnymi Diamentami i można było na nich oddychać oczyszczaną, automatycznie wytwarzaną atmosferą bez żadnych złych skutków. W żywności też to się nie kryło. Sprawdzili to. Ludzie z któregokolwiek ze światów Wardena mogli odżywiać się syntetyczną żywnością w jakimś całkowicie odizolowanym laboratorium, jakim jest na przykład stacja orbitalna. Wystarczyło jednak oddalić się zbyt daleko — nawet jeśli się miało zapas żywności i powietrza z którejś planety Wardena — a organizm Wardena ginął; a skoro dokonał modyfikacji komórek nosiciela i komórki te były w swoim funkcjonowaniu całkowicie uzależnione od niego, ginął i nosiciel; bolesną i powolną śmiercią w powolnych mękach. Ta graniczna odległość wynosiła mniej więcej ćwierć roku świetlnego od miejscowego słońca, co wyjaśniało dlaczego statek-baza był tam, gdzie był.