Выбрать главу

– Sprawca zabiera kosztowności na pamiątkę. To dość typowe.

– Ale po co je zabierać i potem rozdawać?

– Niektórzy przestępcy kradną biżuterię ofiarom i obdarowują nią swoje żony lub dziewczyny. Podnieca ich, gdy widzą na szyi kochanki łańcuszek, którego pochodzenie znają tylko oni.

– Ale nasz sprawca robi co innego. Zostawia pamiątkę na miejscu kolejnej zbrodni. Nie czerpie nieustannej przyjemności z oglądania swej zdobyczy. Jaką ma więc z tego korzyść?

– Może chodzi o symbol władzy? Znaczy swoje terytorium jak pies, pozostawiając cudzą biżuterię przy ciele następnej ofiary.

– To nie to. – Moore podniósł torbę z łańcuszkiem i ważył ją w dłoni, jakby zastanawiając się nad jego przeznaczeniem.

– Najważniejsze, że mamy już pewien wzorzec zachowania sprawcy – stwierdziła. – Wiemy dokładnie, czego oczekiwać w następnym miejscu zbrodni.

Moore spojrzał na nią.

– Odpowiedziałaś właśnie na swoje pytanie.

– Jakie?

– On nie znakuje ofiary, tylko miejsce zbrodni.

Rizzoli zamilkła, uświadamiając sobie nagle sens tych słów.

– Jezu. Skoro oznacza miejsce…

– To nie żadna pamiątka ani symbol własności. – Odłożył cieniutki złoty łańcuszek, który zdobił szyje dwóch martwych kobiet.

Rizzoli przeszedł dreszcz.

– To jego wizytówka – powiedziała cicho.

Moore skinął głową.

– Chirurg do nas przemawia.

Strefa silnych wiatrów i niebezpiecznych przypływów.

Tak Edith Hamilton opisuje w swojej książce Mitologia grecki port Aulida. Są tam ruiny starożytnej świątyni Artemidy, bogini lasów i gór, dzikich zwierząt i łowów. Wiośnie w Aulidzie zgromadziło się. tysiąc czarnych greckich okrętów, by zaatakować Troję. Ale wiał północny wiatr i nie mogły wypłynąć w morze. Żołnierze greckiej armii, dowodzonej przez króla Agamemnona, byli z dnia na dzień coraz bardziej rozdrażnieni i zniecierpliwieni. Wróżbita wyjawił powód niepomyślnych wiatrów: bogini Artemida gniewała się, gdyż Agamemnon zabił jedno z jej ulubionych zwierząt, dzikiego zająca. Nie pozwoli Grekom wyruszyć w drogę., dopóki król nie złoży jej w ofierze swej córki, Ifigenii.

Agamemnon posłał więc po córkę, udając, że zamierza wyprawić jej wspaniały ślub z Achillesem. Nie wiedziała, że czeka ją śmierć.

Porywisty północny wiatr nie wiał tego dnia, gdy szliśmy plażą w pobliżu Aulidy. Było spokojnie, lustro wody miało zielony kolor, a piasek pod naszymi nogami przypominał gorący biały popiół. Jakże zazdrościliśmy miejscowym chłopakom, którzy biegali boso po spalonym słońcem wybrzeżu! Piasek parzył nam blade stopy, ale rozkoszowaliśmy się nim, bo chcieliśmy być do nich podobni i mieć tak jak oni zahartowaną skórę. Osiąga się to tylko przez ból i poświęcenie.

Wieczorem, gdy się ochłodziło, poszliśmy do świątyni Artemidy.

Spacerując wśród coraz dłuższych cieni, dotarliśmy do oł-tarza, na którym ofiarowano Ifigenię. Pomimo jej modlitw i krzyków „Ojcze, oszczędź mnie!”, wojownicy przywiedli dziew-czynę do ołtarza i położyli na kamieniu, obnażając jej białą szyję. Starożytny dramaturg, Eurypides, pisze, że żołnierze Atreusa, podobnie jak cała armia, patrzyli w ziemię, żeby nie oglądać przelewu jej dziewiczej krwi. Nie chcieli być świadkami tego straszliwego spektaklu.

Och, a ja bym patrzył! I ty także. I to z rozkoszą

Wyobraziłem sobie zgromadzonych tam milczących, posępnych żołnierzy, warkot bębnów, zwiastujący zamiast wesela ponury orszak śmierci. Zobaczyłem procesję, wkraczającą do zagajnika. Dziewczynę, białą jak łabądź, otoczoną przez żołnierzy i kapłanów. Dźwięk bębnów nagle milknie.

Niosą ją. krzyczącą przeraźliwie, do ołtarza.

W mojej wizji sam Agamemnon bierze do ręki nóż, bo cóż by to była za ofiara, gdyby nie on ją złożył? Widzą, jak podchodzi do ołtarza, na którym leży na oczach tłumu jego córka, próżno błagając o darowanie życia.

Kapłan chwyta ją za włosy i odchyla do tyłu jej głowę, odsłaniając nagąszyję. Pod białą skórą pulsuje tętnica, znacząc miejsce, gdzie należy przytknąć ostrze. Agamemnon stoi obok córki i patrzy na twarz, którą kocha. W żyłach dziewczyny płynie jego krew. Jej oczy są jak jego własne. Podcinając jej gardło, zatopi ostrze w swoim ciele.

Unosi nóż. Żołnierze stoją jak milczące posągi w świątyni zagajniku. Tętnica na szyi dziewczyny pulsuje gwałtownie.

Artemida żąda ofiary i Agamemnon musi ją złożyć.

Przytyka ostrze do szyi dziewczyny i wykonuje głębokie cięcie.

Gorąca krew tryska strumieniem, obryzgując mu twarz.

Ifigenia nadal żyje, wywracając oczami z przerażenia. Ludzkie ciało zawiera pięć litrów krwi i trzeba trochę czasu, by wypłynęła ona przez pojedynczą uszkodzoną arterię. Jest tłoczona, dopóki bije serce. Co najmniej przez kilka sekund, a może nawet minutę lub dłużej, funkcjonuje mózg i drgają kończyny. Gdy serce przestaje bić, Ifigenii niebo ciemnieje przed oczyma i czuje na twarzy ciepło własnej krwi.

Starożytni powiadają że północny wiatr ustał niemal natych-miast. Artemida była usatysfakcjonowana. Greckie okręty wypłynęły wreszcie z portu, armie ruszyły do walki i Troja padła. Wobec morza przelanej krwi śmierć jednej młodej dziewicy nic nie znaczy.

Wojna trojańska nie kojarzy mi się. jednak z drewnianym koniem, szczękiem mieczy ani tysiącem czarnych okrętów z rozpostartymi żaglami. Kiedy o niej myślę., widzę ciało dziewczyny, zbielałe od upływu krwi, i stojącego obok niej ojca, który ściska w ręce zakrwawiony nóż.

Szlachetny Agamemnon ma łzy w oczach.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

– Ten pręt się porusza! – oznajmiła pielęgniarka.

Catherine przyglądała się, mając sucho w ustach z przerażenia, mężczyźnie leżącemu na stole w urazówce. Z jego piersi sterczał trzydziestocentymetrowy żelazny pręt. Jeden ze studentów medycyny zemdlał już na ten widok, a trzy pielęgniarki stały z rozdziawionymi szeroko ustami. Pręt, osadzony głęboko w klatce piersiowej mężczyzny, unosił się i opadał w rytm uderzeń jego serca.

– Jakie mamy ciśnienie? – zapytała Catherine.

Jej stanowczy głos pobudził wszystkich do działania. Rękaw aparatu do pomiaru ciśnienia krwi napełnił się na chwilę powietrzem, po czym zwiotczał.

– Siedemdziesiąt na czterdzieści. Tętno sto pięćdziesiąt!

– Kroplówka na maksimum!

– Otwieram zestaw do torakotomii.

– Niech ktoś wezwie tu natychmiast doktora Falco. Będę potrzebowała pomocy. – Catherine włożyła sterylny fartuch i wciągnęła rękawiczki. Miała już dłonie śliskie od potu. Skoro pręt się poruszał, jego koniec znajdował się blisko serca – albo, co gorsza, był w nim osadzony. Absolutnie nie mogła go wyciągać. Otwarłaby ranę, przez którą pacjent wykrwawiłby się w ciągu paru minut.

Sanitariusze podjęli na miejscu wypadku właściwą decyzję: założyli kroplówkę, intubowali rannego i przywieźli go na ostry dyżur, nie ruszając pręta. Reszta należała do niej.

Sięgała właśnie po skalpel, gdy drzwi otworzyły się szeroko. Podniosła wzrok i odetchnęła z ulgą, ujrzawszy Petera Falco. Lekarz przystanął, wpatrując się w klatkę piersiową pacjenta, z której sterczał pręt, wyglądający jak kołek wbity w serce wampira.

– Nie co dzień widuje się coś takiego – stwierdził.

– Spada ciśnienie! – zawołała pielęgniarka.

– Nie ma czasu na bypass – oświadczyła Catherine. – Wchodzę.

– Zaraz ci pomogę. – Peter odwrócił się i powiedział niemal od niechcenia: – Mogę prosić o fartuch?

Catherine zrobiła szybko przednio-boczne nacięcie, dające jej dostęp do narządów w klatce piersiowej. Była spokojniejsza, mając przy sobie Petera. Nie chodziło tylko o dodatkową parę zręcznych rąk. Peter był niezwykłym człowiekiem. Zjawiając się w sali, potrafił jednym spojrzeniem ocenić sytuację. Nigdy nie podnosił głosu, nie okazywał zdenerwowania. O pięć lat dłużej niż ona walczył na froncie chirurgii urazowej i właśnie w takich koszmarnych przypadkach okazywał się niezastąpiony.