Выбрать главу

– Obca cywilizacja? Nawiązaliśmy…

Alhassan obrócił się powoli do astrochemika, a następnie przywalił mu z otwartej dłoni. Håkon potrząsnął głową, ale nawet się nie odsunął. Uświadomił sobie, że jego instynkt samozachowawczy szwankuje.

– Jak odzyskasz siły, pójdziemy na mostek – powiedział Dija Udin.

– Ale…

– Mam cię strzelić jeszcze raz? Bo mogę tak bez końca.

Lindberg spojrzał na otwarty właz do korytarza. Jego umysł powoli zaskakiwał na odpowiednie tory.

– Ktokolwiek to zrobił…

– Albo cokolwiek – zauważył Alhassan.

– Może nadal tu być, czyhać gdzieś na nas – dokończył Håkon. – Dowódca padł na moment przed tym, jak otworzyłeś moją kabinę.

Dija Udin spojrzał na rozmówcę i przez moment trwał w bezruchu. Potrząsnął głową, po czym podniósł broń poległego dowódcy i wsadził ją naukowcowi w rękę.

Lindberg zważył berettę w dłoni. Wprawdzie nie umiał się nią posługiwać, ale przypuszczał, że nie będzie miało to żadnego znaczenia. Cokolwiek wyrżnęło całą załogę w pień, poradzi sobie także z dwoma niedobitkami. O ile to nie sam Alhassan sprowadził na Accipitera zagładę.

2

Odczekali dobry kwadrans, wbijając wzrok w otwartą śluzę po drugiej stronie pomieszczenia i czekając. Nic się nie pojawiło, z korytarza nie doszły ich żadne dźwięki. Oświetlenie alarmowe nadal wypełniało wnętrze Accipitera czerwonym blaskiem.

– Trzeba się ruszyć – powiedział Dija Udin. – Proponuję zacząć od mostka. Ryba zawsze psuje się od głowy, ale w ISS-ach najdłużej wytrzymuje właśnie łeb.

Håkon skinął głową. Na tym etapie był gotów zrobić wszystko, byleby dowiedzieć się, co wydarzyło się na pokładzie. Nawet, jeśli miałby połączyć siły z tym, który ich wszystkich pomordował.

– Idziesz?

– Tak – odparł Lindberg.

Ruszyli w kierunku wyjścia, powoli i ostrożnie.

– Skąd w ogóle jesteś?

– Europlanet.

– Tyle widzę. Miałem na myśli to, gdzie się urodziłeś, wychowałeś, pierwszy raz zanurzyłeś się w kobiece włości. Chyba, że wolisz facetów? Z naukowcami nigdy nie wiadomo.

Wyszli na korytarz. Alhassan omiótł go wzrokiem, trzymając palec na spuście beretty.

– No? – ponaglił Håkona.

– Federacja Skandynawska.

– Szwecja? Norwegia? – dopytał Dija Udin, gdy ruszyli w kierunku jednej z wind.

– Federacja.

– Oho, widzę, żeś unionista. W porządku, wybacz, że pytałem.

Lindberg zbył tę uwagę milczeniem, nie mając ochoty wdawać się w polityczne memłanie.

Mijali całe stosy trupów. Wszystkie w nienaturalnych, wykręconych pozach, z cierpieniem zastygłym na twarzach. Jakby śmierć była niewystarczająca. Jakby ktoś zadbał o pośmiertną udrękę.

– Truchło na truchle – zauważył Alhassan.

– Co?

– Tylko mówię. Chcę nawiązać rozmowę. Wymianę myśli.

– Jesteś nienormalny, człowieku? – zapytał astrochemik, patrząc na towarzysza niedoli. Naraz jednak uświadomił sobie, że lepiej będzie, jeśli skupi się na korytarzu i stosach martwych załogantów. Gdzieś pośród nich mógł znajdować się ktoś, kto cudem ocalał.

– Chciałem po prostu pogadać.

– Mhm – mruknął Håkon.

– Poza tym zastanawiam się, co mogło ich tak rozbebeszyć – ciągnął dalej Dija Udin. – Nie wygląda mi to na robotę wykonaną ludzką ręką.

– Mówisz z doświadczenia?

Alhassan zatrzymał się i obrócił do swojego towarzysza.

– Rozumiem, że jesteś w szoku – zaczął. – I może ci się wydawać, że jako jedyny ocalały, miałem z tym coś wspólnego. Ale ja mogę to samo powiedzieć o tobie.

– Niezupełnie. Ty znalazłeś mnie w komorze.

– Mogłeś do niej wskoczyć zaraz po tym, jak wyrżnąłeś całą załogę.

– Sam otworzyłeś kapsułę. Widziałeś, że byłem w diapauzie.

– Mogłeś udawać.

Przez moment patrzyli sobie prosto w oczy. Żaden z nich nie miał ochoty ciągnąć dalej tej rozmowy, ale Håkon przypuszczał, że jeszcze nieraz do niej wrócą. O ile przeżyją na tyle długo.

Astrochemik odchrząknął i wskazał korytarz prowadzący do windy.

– Idziemy? – zapytał.

Alhassan skinął głową. Ruszyli, lawirując pomiędzy ciałami. Część była tak zmasakrowana, że nie sposób było rozpoznać twarzy. Ludzkie wnętrzności pokryły ściany, w niektórych miejscach przesłoniły boczne oświetlenie.

– Można się uczyć anatomii – zauważył Dija Udin. – Tam jelita, tu nerka…

Håkonowi zrobiło się niedobrze. Wszystko to sprawiało wrażenie, jakby ktoś wpuścił tutaj wściekłą, nieposkromioną bestię.

– Wszystkiego się dowiemy na mostku – dodał Dija Udin. Skandynaw nadal nie odpowiadał, więc powtórzył to jeszcze raz. Po chwili dał za wygraną. Obserwowali rozpłatane ciała i czuli, że śmierć podąża tuż za nimi.

Weszli do niewielkiej, czteroosobowej windy.

– Będzie działać? – zapytał Alhassan.

– Skąd mam wiedzieć?

– Jesteś naukowcem, nie?

– Astrochemikiem, nie specjalistą od wind.

– Jeden pies.

Håkon przesunął palcem po wyświetlaczu ściennym. Aktywował się, ale winda ani drgnęła. Na ekranie pojawiła się informacja, że systemy statku przeszły w tryb oszczędzania energii.

– Nie pojedziemy – powiedział Lindberg.

– Po co to ustrojstwo się, kurwa, włączyło?

– Samo się nie włączyło – odparł Håkon. – W sytuacji zagrożenia aktywuje się szereg systemów, ale nie oszczędzanie energii.

– A jednak coś wiesz. Nie masz całkiem pustego czerepa.

– Znam procedury awaryjne, to wszystko.

– Po jaką cholerę?

– To mój pierwszy lot. Wolałem…

– To twój pierwszy raz w przestrzeni? – Alhassan zaniósł się śmiechem, klepiąc Lindberga po plecach. – W takim razie gratuluję. Straciłeś dziewictwo z niezłą pompą.

Håkon wyszedł z windy i rozejrzał się. Wyobraził sobie dowódcę, który musiał biec tym korytarzem nie dalej jak dwa kwadranse temu. Zaraz za nim musiał pędzić Dija Udin – wszak od momentu, gdy Lindberg zobaczył trupa na komorze, do momentu, gdy uniosła się osłona, minęło ledwie okamgnienie. A droga z windy była tylko jedna.

Sukinsyn go gonił. Nie było innej możliwości.

Na razie astrochemik postanowił zatrzymać to przemyślenie dla siebie.

– Którędy dotarłeś na ten pokład? – zapytał, gdy Dija Udin wychynął na korytarz.

– Następną windą.

Przeszli kawałek, ale i ona nie działała. Alhassan wzruszył ramionami, po czym zabrał się za odmontowywanie klapy w suficie. Po chwili zrezygnował.

– Nie da rady, siedzi twardo – powiedział. – Pewnie to jakieś środki bezpieczeństwa. Konstruktor nie chciał, żeby królowa obcych dostała się do szybu, czy co tam wymyślacie sobie w tych swoich science fiction.

Håkon spuścił na to zasłonę miłosierdzia.

– Wcześniej działała – zarzekł się Dija Udin. – Jest inna droga?

– Nie wiem.

– Jako osoba żywo zainteresowana sytuacjami kryzysowymi, powinieneś to wiedzieć.

Lindberg sięgnął pamięcią do specyfikacji ISS Accipitera. Przed wylotem spędził kilka wieczorów przeglądając plany pokładów, ale nie analizował ich na tyle skrupulatnie, by pamiętać rozkład szybów ratunkowych. Zresztą nie wiedziałby nawet, jak otworzyć jeden z nich.

– Trudno – zawyrokował Alhassan. – Będziemy poruszać się po omacku, póki nie trafimy na występ w ścianie sugerujący, że…

– Włazy do szybów zostały tak skonstruowane, by nikt niepowołany ich nie znalazł – wtrącił Lindberg. – Względy bezpieczeństwa.

Pozwolił sobie na blady uśmiech, poniewczasie mitygując się, że nie powinien tak odnosić się do człowieka, który mógł wybić całą załogę.

– W takim razie co proponujesz, naukowcu?

– Myślę, że…

– Niech mnie chuj – przerwał mu Dija Udin. – Która godzina?

Håkon rzucił okiem na emanujący czerwienią wyświetlacz obok. Po piątej czasu Zulu. Wskazał go towarzyszowi, a ten natychmiast rozejrzał się wokół, jakby starał się umiejscowić względem jakiegoś abstrakcyjnego punktu.

Zaklął jeszcze kilka razy pod nosem, a potem uniósł otwarte dłonie na wysokość głowy, jednocześnie ją pochylając.