Выбрать главу

Allahu akbar. – Skrzyżował ręce na piersi, a potem znów je uniósł. – Allahu akbar. Allahu akbar. Allahu akbar. Aszhadu an la Ilaha Illal-lah.

Håkon obserwował to z rosnącą konsternacją, podczas gdy jego towarzysz powtarzał tekst modlitwy, a po chwili padł na ziemię i zaczął wykonywać czołobitne pokłony. Skandynaw rozejrzał się wokół, przełykając ślinę.

Aszhadu anna Muhammadan Rasulullah.

Lindberg przypuszczał, że nawet jeśli załoga nie zdołała nadać sygnału alarmowego, musiały to zrobić systemy Accipitera. Mimo że znajdowali się wiele parseków od Układu Słonecznego, ansibl sprawdzał się bezbłędnie. Problemem nie była komunikacja, a to, jak wysyłać człowieka w kosmos z prędkością większą niż światło.

Allahu akbar. La Ilaha illal-lah.

Podczas gdy Alhassan zawodził w najlepsze, Håkon podjął decyzję. Było kilka możliwości działania, z czego tylko jedna zdawała się być dobra. Nie była bezpieczna, ale dzięki niej przynajmniej istniała szansa, by dostać się na mostek.

Poczekał, aż muzułmanin zakończy modły, przyglądając się temu z zaciekawieniem. Po raz pierwszy widział człowieka zmawiającego modlitwę. Takie rzeczy stanowiły tabu – i od kilku dekad było nie do pomyślenia, by ktokolwiek spoza wspólnoty obserwował jej praktyki religijne.

W końcu Dija Udin wyrecytował cały tekst i podniósł się z podłogi.

– Koniec? – zapytał Lindberg.

– Opuściłem sobie tym razem suplikacje. Normalnie odmawiam trzy ostatnie sury i trzy razy astagfirullah. No, ale normalnie też się obmywam, co w tej sytuacji byłoby problematyczne.

Alhassan omiótł wzrokiem korytarz i wypatrzywszy niewielką torbę, sięgnął po nią.

– Trzeba zacząć zbierać zapasy – powiedział, po czym przekonał się, że jest pusta. – Wpadłeś na to, jak dostać się na mostek i znaleźć odpowiedzi na kilka pytań?

– Mniej więcej.

Dija Udin spojrzał na astrochemika pytająco, odrzucając torbę i łowiąc spojrzeniem kolejne znalezisko.

– To znaczy? – dopytał.

– Nie znajdziemy żadnego włazu, to jasne. Nie wyjdziemy też z wind do szybu.

– Ano nie, jak pokazuje praktyka.

– Ale możemy opuścić statek.

– Co? – zapytał nawigator, zrywając podręczną saszetkę z ramienia jakiegoś trupa. Otworzył ją i przejrzał zawartość. Nie znalazłszy nic cennego, umocował ją sobie na przegubie dłoni. – Chcesz skorzystać z kapsuły ratunkowej?

– Nie.

– Więc o co chodzi? – zapytał Dija Udin.

– Włazy zewnętrzne nie są ani ukryte, ani zaryglowane.

– Jednak jesteś mędrcem.

– Wskoczymy w kombinezony i przejdziemy po poszyciu aż do pokładu, z którego…

– Cofam, co powiedziałem.

Håkon znów uśmiechnął się blado. Przez moment patrzyli na siebie niepewnie, po czym muzułmanin skinął głową. Idąc w kierunku najbliższego włazu, przetrząsali wszystkie torby, plecaki i inne podręczne bagaże, na jakie natrafili. Wzbogacili się o kilka sztuk broni, ale nic poza tym. Z kilku strzelano – najwyraźniej bez skutku.

W końcu dotarli do włazu, którego ekipy techniczne używały do napraw. Przeszli przez grodź i znaleźli się w niewielkim, podłużnym pomieszczeniu. Gdy tylko drzwi się za nimi zamknęły, ściany się rozsunęły i zobaczyli kilka par kombinezonów.

– A co, jeśli lecimy? – zapytał Alhassan. – Otworzymy właz i zaraz nas wyssie.

– Nie ma znaczenia, czy się poruszamy.

– Nie?

– Nie.

– Kłamiesz, naukowcu. Widzę, że nie masz o tym bladego pojęcia.

– Jestem astrochemikiem. Muszę wiedzieć choć trochę o przestrzeni kosmicznej i próżni. Ty też powinieneś, jako nawigator.

– Gówno prawda. Ja tylko wprowadzam odpowiednie dane.

Dija Udin podszedł do włazu i popukał weń, jakby miało to pomóc w ustaleniu, czy statek się porusza.

– Poza tym włączyło się oszczędzanie energii. Napęd jest jednym z najbardziej energochłonnych elementów, więc…

– Gdybasz sobie, a tu chodzi o nasze życie – uciął muzułmanin.

Håkon spojrzał na swojego towarzysza powątpiewająco, a potem sięgnął po górną partię kombinezonu. Zamknął ją na torsie, po czym włączył osłonę głowy.

– Zaraz będę dekompresować ten luk, więc radzę ci też narzucić coś na siebie.

– Widzę, że humor ci wraca razem z kolorami – odparł Alhassan.

– Po prostu chcę wiedzieć, co się stało.

Ale nie był tego taki pewien. Czasem niewiedza była błogosławieństwem.

3

Nozomi Ellyse siedziała na mostku, przy stanowisku radiooperatora. Dzień pokładowy zaczął się niedawno i miał być kolejnym leniwym epizodem w niekończącej się monotonii podróży.

Gdy tylko odebrała wiadomość z przekaźnika na Alfa Centauri Bb, wiedziała, że będzie inaczej.

Natychmiast odsunęła stojącą na pulpicie kawę, a potem obróciła się przez ramię. Na służbie było tylko kilka osób, mostek świecił pustkami. Dowódca jak zwykle znajdował się w swojej kajucie, stamtąd koordynując działania. Osobliwy typ samotnika. Ostatnim razem Nozomi widziała go, gdy opuszczali suchy dok.

Przesunęła palcem po ekranie i wklepała wiadomość do pierwszego oficera: „Transmisja z α Cen Bb. Priorytet 1”.

Po chwili zastępca dowódcy stanął tuż za nią.

– To pewne? – zapytał.

– Jest potwierdzenie.

Priorytet 1, zarezerwowany dla komunikatów o grożącym statkowi niebezpieczeństwie, nadawano wyłącznie, gdy nie było już innego wyboru. Był to ISS-owy odpowiednik przelękniętego wołania o pomoc.

– Coś jeszcze?

– Czeka transmisja z Ziemi.

– Wrzuć na ekran – odparł pierwszy oficer, przyjmując postawę zasadniczą.

Chwilę trwało, nim ansibl zaskoczył. Na ekranie przed Ellyse pojawił się czarnoskóry mężczyzna w generalskim mundurze, który sprawiał wrażenie, jakby przed momentem wyszedł z najgorszej stypy w swoim życiu.

– Loïc Jaccard, ISS Kennedy – odbębnił formalności pierwszy oficer, salutując.

Nozomi widziała po rozmówcy, że liczył na obecność ich zwierzchnika. Ten jednak w najlepsze… cóż, trudno było stwierdzić, co robi. Do mesy nie zaglądał, nie korzystał z siłowni i nikt nigdy nie widział, by przemierzał korytarze. Od pewnego czasu – a ISS Kennedy przebywał już w przestrzeni dość długo – zaczęły na pokładzie panoszyć się plotki, że pułkownik zasnął na wieki.

– Gdzie dowódca? – zapytał czarnoskóry.

– U siebie, panie generale.

– Trudno. Nie będziemy czekać.

– Tak jest – odparł Loïc.

– Nasłuch na Alfa Centauri odebrał przekaz z Accipitera. Znany wam jest ten statek, majorze?

– Nie.

Generał westchnął.

– Jedna z długofalowych misji badawczo-kolonizacyjnych.

Nozomi kojarzyła Accipitera i dziwiło ją, że przełożony nie zna tego okrętu. Wprawdzie był jedną z kilkudziesięciu jednostek, jakie pół wieku temu opuściły Ziemię, ale oficerowie powinni znać je wszystkie.

– Ara Maxima – dodał generał.

O ile nazw statków można było nie pamiętać, o tyle każdy mieszkaniec Ziemi znał nazwę misji. Miała na celu rozproszenie ludzkości pomiędzy gwiazdami – kilkadziesiąt załóg złożonych ze starannie wyselekcjonowanych ochotników znajdowało się w głębokiej kriostazie, wciąż czekając, aż ich okręty dotrą do celu. Minęło przeszło pięćdziesiąt lat, ale żaden z nich nie osiągnął miejsca przeznaczenia. Accipiter powinien przemierzać kosmos jeszcze przez dobre pół wieku, nim Ziemia cokolwiek od niego usłyszy.

ISS Kennedy był zaś jednostką krótkodystansową. Wprawdzie po rozpoczęciu misji Ara Maxima wszystkie statki zostały wyposażone w komory do diapauzy, ale znajdowało się ich na pokładzie raptem kilkanaście. Mógł realizować długie loty, ale w porównaniu do Accipitera był płotką.

Nozomi przypuszczała jednak, że przekaz od generała nieprzypadkowo trafił właśnie do nich. Wbiła wzrok w naznaczoną zmarszczkami twarz i czekała, aż padnie rozkaz.

– Co to za sygnał, panie generale? – zapytał Loïc Jaccard.

– SOS.

Ellyse spojrzała na majora, a on na nią.

– Napotkali… problem? – wydukał Loïc.