Выбрать главу

– Nie znam żadnych szczegółów, Jaccard – odparł generał, pocierając czoło. – Dziś o piątej nad ranem otrzymaliśmy ansiblem zautomatyzowany przekaz SOS. Wiemy tyle, że Accipiter dryfuje w odległości szesnastu parseków od Ziemi, niedaleko Mi Arae w gwiazdozbiorze Ołtarza. Nie jest jasne, dlaczego.

Jaccard przełknął ślinę.

– Załoga została wybudzona? – zapytał.

– Tak. Sygnał świadczył, że diapauza została przerwana. – Rozmówca zrobił pauzę. – I nie chodzi o najwyższych rangą oficerów, a o całą załogę. Wszystkie komory kriogeniczne zostały otwarte. Nie muszę chyba dodawać, że najprawdopodobniej spowodowało to tak wielki spadek mocy, iż ten statek nie będzie w stanie dokończyć misji.

Major pokiwał głową, skubiąc dolną wargę.

– I możesz także domyślić się, że Kennedy ma za zadanie sprawdzić, co się tam stało.

– Tak jest.

– Ile macie komór?

Jaccard spojrzał na Nozomi.

– Piętnaście, panie generale – powiedziała.

– A załogantów?

– Przeszło pięćdziesięciu – odparł Loïc, aktywując mapę nieba na ekranie obok. – Weźmiemy tylko podstawowy personel, resztę zostawimy na najbliższej placówce badawczej.

– Świetnie. Konieczne jest oczywiście podpisanie odpowiednich dokumentów.

– Rozumiem.

– Wchodzą w grę tylko ochotnicy. Nie chcemy obudzić się za sto czy dwieście lat z ręką w nocniku i pozwami o zmuszanie do diapauzy.

– Zadbam o to, generale.

– Jeśli jest możliwość, zadbajcie też o to, by wasz dowódca wybudził się ze swojego własnego snu kriogenicznego.

Oficerowie przez chwilę wymieniali się uwagami, ale Nozomi ich nie słuchała. Wpatrywała się w twarz generała nieprzytomnym wzrokiem. Pięćdziesiąt lat snu? Nigdy nie pisała się na takie mecyje. Kiedy Kennedy dotrze do Accipitera, jej rodzina i znajomi dożyją już swoich dni. Zanim wróci, upłynie kolejne pięćdziesiąt lat – i to tylko z jej perspektywy. Dylatacja czasu sprawi, że na Ziemi minie znacznie więcej. Chyba że w tym czasie ktoś znajdzie sposób poruszania się szybciej od prędkości światła. Ale była to mrzonka, zawsze powtarzana każdemu, kto decydował się na podróż w diapauzie.

– Skontaktujcie się ze mną, jak tylko załatwicie formalności – dodał generał. – Nie muszę mówić, że każda minuta się liczy. Im szybciej wylecicie, tym szybciej dowiemy się, co tam się, do cholery, stało.

– Nie ma z nimi żadnego kontaktu? – zapytał Jaccard.

Ellyse także kołatało się w głowie to pytanie. Nawet jeśli doszło do awarii lub ataku, a cała załoga zginęła, to systemy statku powinny same zaraportować dowództwu o tych wydarzeniach. Misja Ara Maxima była najdroższym przedsięwzięciem w historii ludzkości – i za wszystkie te pieniądze kupiono pewność, że każdy element został dopięty na ostatni guzik. Zabezpieczono wszystko, co było do zabezpieczenia. Zadbano nawet o to, by nie dało się wejść do szybów z windami.

– Kompletny blackout – powiedział generał. – Accipiter nie nadaje.

– Może został zniszczony? Zawsze braliśmy pod uwagę, że zbłąkany kawałek…

– Nie. Ostatni przekaz dowodził, że żaden z systemów nie jest uszkodzony.

– Więc jak to możliwe?

Czarnoskóry pokręcił głową.

– Nie wiem, majorze. I za mojego życia się nie dowiem, bo zanim tam dotrzecie, dawno będą stawiać znicze na moim grobie.

Jaccard skinął głową i uśmiechnął się lekko, jak tego wymagała sytuacja.

– Media będą miały pożywkę – zauważył.

– Nie tylko media. Każdy, kto kiedykolwiek wieszczył istnienie pozaziemskiej cywilizacji, dostanie do ręki kolejny argument na poparcie swoich tez.

Nozomi nie podzielała tych teorii. Przypuszczała jednak, że teraz będzie musiała zrewidować swoje dotychczasowe założenia. Accipiter nie zatrzymał się sam z siebie, a załoga przecież po prostu nie wyparowała.

Ellyse pomyślała, że Jaccard może już liczyć na jednego ochotnika.

4

Otworzywszy śluzę, Håkon wychylił się i złapał za zewnętrzną poręcz. Biegła przez całą długość statku, a co kilka metrów znajdowały się owalne zaczepy, gdzie można było umocować linkę od kombinezonu.

– Pomodliłeś się w intencji tego, żebyśmy przeżyli? – zapytał Lindberg, stawiając pierwszy krok w próżni przestrzeni kosmicznej.

– Uznałem, że na to trochę za późno – odparł Dija Udin.

– Świetnie.

– Za to zadbałem o to, byśmy umarli szybko i bez cierpienia.

Håkon zaczepił się i przeszedł kawałek, trzymając się kurczowo poręczy. Obrócił głowę i przekonał się, że towarzysz podąża tuż za nim. Przemknęło mu przez głowę, że to samo mógł pomyśleć dowódca, gdy pędził po korytarzu.

– Dawaj, dawaj – ponaglił go Alhassan. – Chcę to mieć za sobą jak najszybciej.

– Staram się, ale cały czas z tyłu głowy dzwoni mi sygnał alarmowy, że lepiej byłoby mieć cię przed sobą, niż za.

– Ja nie z tych, kolego. Nie zaatakuję cię od tyłu.

Håkon pokręcił głową, z trudem przełykając ślinę. Odbywał kilkanaście rund szkolenia na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, ale zawsze widział przed sobą Ziemię lub Księżyc. Tutaj była tylko pustka, gdzieniegdzie rozświetlona jaśniejącymi gwiazdami. Nie miał pojęcia, gdzie się znajdują ani jak daleko od celu okręt przeszedł w dryf.

Lindberg rozglądał się także po to, by upewnić się, że w okolicy nie ma żadnego obcego statku. Z ulgą stwierdził, że – przynajmniej po tej stronie Accipitera – jest tylko pustka.

– Dija Udin.

– No?

– Jesteśmy na wysokości pierwszego pokładu.

– Żadna nowość.

– Podciągnij się na wyższą poręcz i zobacz, co jest po drugiej stronie – powiedział Lindberg, patrząc po kadłubie.

– Nie.

– Trzeba sprawdzić.

– Z tym nie dyskutuję, ale ty nadajesz się bardziej.

– Niby dlaczego?

– Jesteś naukowcem, prawda?

– A ty nawigatorem. Lepiej znasz gwiazdy, powinieneś dokonać triangulacji naszej pozycji na ich podstawie, a potem wyczarować…

– Moment, hola, kolego – uciął Alhassan. – Potrafię obsługiwać systemy nawigacyjne, nie lecieć na oko.

Håkon nie miał zamiaru dłużej się przekomarzać. Zatrzymał się kawałek dalej, w miejscu, gdzie zaczynała się poręcz prowadząca na wyższy poziom. Zaczepił się, a potem podciągnął. Kątem oka widział stan przetwornika tlenu – wszystko było w porządku. Zresztą, nawet gdyby urządzenie nawaliło, miałby dobrych kilka godzin na butli. Nie ma się co spieszyć.

Dotarłszy na grzbiet statku, przekonał się, że Dija Udin podąża tuż za nim. Obaj niemal równocześnie przechylili się na drugą stronę.

– Ożeż, kurwa, w mordę – ocenił Alhassan. – Co to jest?

– Nie wiem. Gwiazda.

– Widzę, że gwiazda, ale jaka?

– Wiem tyle, ile ty – odparł Håkon. – Wygląda, że jest bardziej masywna niż Słońce. Typ widmowy może G3, trochę ciemniejsza od naszej gwiazdy. I sprawia wrażenie większej, ale nie wiem, jak daleko się znajdujemy.

– Widzisz? Jak się postarasz, możesz coś wyłuskać z łepetyny.

– W niczym nam to nie pomaga.

– Przeanalizuj jakieś kąty, wzory, paralaksy, i…

– Nie jestem w stanie stwierdzić niczego ponad to, co już ci powiedziałem – odparł Lindberg, omiatając wzrokiem okolicę. Odetchnął z ulgą, nigdzie nie widząc żadnego statku.

Po chwili jednak dostrzegł co innego.

– Dija Udin.

– Widzę – odparł. – Jesteśmy w jakimś systemie planetarnym.

– Gazowe olbrzymy – powiedział nieobecnym głosem Håkon. – Wielkości Urana, może większe… – dodał, wskazując trzy ciała niebieskie orbitujące wokół gwiazdy.

– Skąd wiesz?

– Widzę przecież.

– Mało widać – odparł Alhassan, mrużąc oczy. – Równie dobrze mogą to być planety podobne Ziemi.

– Jak się przyjrzysz, zobaczysz, że to planety trzeciej klasy w skali Sudarskiego.

– E tam.

– Nie masz pojęcia, co to za skala, co?

– Nie – odparł Dija Udin, obserwując z niepokojem trzy niewielkie punkty.

Håkon czuł, że serce wali mu jak młotem. Wisiał na niewielkim zaczepie w próżni i obserwował obce światy. Zdawały się być na wyciągnięcie ręki.