Выбрать главу

– Nieprzypadkowo się tu znaleźliśmy – powiedział Alhassan.

– Może i nie.

– Na którejś z tych planet może być życie.

Lindberg obrócił się i spojrzał w kierunku dziobu statku. Najwyższa pora rozwiać nieco wątpliwości, bo tkwienie na kadłubie na niewiele się zda.

– Ktokolwiek nas zaatakował, musiał pochodzić z którejś z tych planet. Albo innej, ukrytej za tą gwiazdą – ciągnął dalej nawigator.

– Uspokój się.

– Jestem kurewsko spokojny.

Håkon przypuszczał, że systemy kombinezonu już poinformowały towarzysza o tym, że jego tętno stało się za wysokie.

– Chodź – powiedział Skandynaw. – Im szybciej znajdziemy się na mostku, tym szybciej okaże się, gdzie jesteśmy. I czy są tu planety o wysokim ESI.

– ESI?

– Skala podobieństwa do Ziemi – bąknął Lindberg. – Rzeczywiście potrafisz tylko obsługiwać system nawigacyjny, co?

– Mam jeszcze inne talenty – odparł Dija Udin, kiedy ruszyli w kierunku dziobu. Poruszali się wolno, a wraz z kolejnymi metrami nie było łatwiej. Mimo że obaj trzymali się kurczowo poręczy i przypinali do zaczepów, czuli się niepewnie, jakby zaraz jakiś podmuch miał strącić ich z gzymsu.

W końcu dotarli do jednego z włazów na przodzie statku. Håkon ubezpieczył się na uchwycie przy śluzie i otworzył panel kontrolny. Oryglował właz, a potem otworzyło się przed nimi wejście.

Znów zanurzyli się do wnętrza wypełnionego krwistoczerwonym, migającym światłem. Chwilę później zakończył się proces dekompresji i mogli ściągnąć swoje kombinezony.

Wychynęli ostrożnie na korytarz, trzymając beretty w gotowości.

– Czysto – szepnął Alhassan.

Ruszyli w kierunku mostka, obserwując pobitewny widok. Podobnie jak na poprzednim pokładzie, tak i tutaj trup ścielił się gęsto. Podłoga spłynęła wnętrznościami, krwią i fekaliami. W powietrzu unosił się smród, z którym nie radziły sobie systemy wentylacyjne.

Śluza na pokład dowódczy była otwarta na oścież. W progu leżał załogant z rozłupaną klatką piersiową. Biel połamanych kości, wystających ze skręconych zwłok, przyprawiła astrochemika o mdłości. Po mundurze wnioskował, że nieszczęśnik nosił stopień chorążego. Lindberg obrócił się przez ramię, słysząc, jak przyspiesza mu oddech. System alarmowy cicho zawodził, prócz tego nie słychać było niczego.

Dija Udin wszedł na mostek, omiatając wzrokiem pomieszczenie.

– Co tu się, kurwa, stało? – zapytał.

Håkonowi również kołatało w głowie to pytanie.

– Nie widać na ścianach żadnych wyładowań – powiedział. – Jeśli w grę wchodziła broń, to napastnicy byli niezwykle precyzyjni… albo posługiwali się nieznaną technologią.

– Albo nie było żadnych napastników – zaoponował Alhassan. – Przynajmniej nie w sensie, który masz na myśli.

– Co w takim razie?

Dija Udin wzruszył ramionami.

– Tylko Allah wie, co czeka na nas pośród gwiazd.

– Z pewnością – odburknął Lindberg, patrząc na przewrócony fotel dowódcy i kilka rozbebeszonych paneli. Wszystko to sprawiało wrażenie, jakby ktoś próbował ręcznie zdemolować mostek.

Håkon odsunął ciało leżące na fotelu pierwszego oficera, a potem pochylił się nad panelem w podłokietniku. Obrócił do siebie niewielki wyświetlacz i uruchomił go.

– Nadaliśmy sygnał alarmowy – powiedział.

– Świetnie – odparł Dija Udin. – Niech cała galaktyka wie, że jesteśmy w dupie i czekamy, aż ktoś wepchnie nas głębiej.

– Mam potwierdzenie otrzymania sygnału z odbiornika na Alfa Centauri Bb.

– Czyli Ziemia wie, że mamy przesrane?

– Mhm – mruknął astrochemik. – Ale nasz odbiornik został wyłączony, kiedy system przeszedł w stan oszczędzania energii.

Håkon próbował dojść, dlaczego tak się stało, ale nie był odpowiednio obeznany w systemach. Potrafił poruszać się głównie w aplikacjach Europlanet, zaś program operacyjny ISS-ów znał tylko w stopniu podstawowym.

– Jak długo byliśmy w diapauzie? – zapytał Alhassan, spozierając niepewnie w kierunku otwartego włazu.

– Pięćdziesiąt lat.

– Ożeż, kurwa, w mordę.

– Miałeś spać grubo ponad sto, czym się bulwersujesz?

– Nie wiem – odparł Dija Udin. – Czuję się z tym wszystkim jakoś niepewnie.

Lindberg spojrzał na ciała rozkładające się na mostku. Chętnie przeniósłby je na korytarz, jednak najpierw musiał dowiedzieć się, dlaczego okręt zatrzymał się akurat w tym systemie – i gdzie ów system jest.

5

Oficjalne rozkazy przyszły zaraz po tym, jak generał pożegnał pierwszego oficera ISS Kennedy’ego. Nozomi i Jaccard przejrzeli je pobieżnie, byle tylko uaktywnił się na dole przycisk, który należało wdusić, informując armię, iż zapoznano się z wytycznymi.

– Mogę na ciebie liczyć, Ellyse? – zapytał Loïc.

– Oczywiście, panie majorze.

– Tak po prostu, bez zastanowienia?

– Nie pisałam się na diapauzę, ale nie wyobrażam sobie, że miałabym wysiąść na najbliższej stacji.

Jaccard wypuścił ze świstem powietrze, podpierając plecy rękoma.

– Doceniam to – powiedział. – Skontaktuj się z rodziną… i, wiesz.

Nozomi skinęła głową. Piętnaście komór. Piętnaście osób, które dziś wykonają najtrudniejsze połączenie, jakie przyszło im nawiązać z Ziemią. Niełatwo będzie się pożegnać, ale przecież każdy zdawał sobie sprawę, że może nie wrócić. W taki czy inny sposób, kosmos zabierał już niejednego.

– Ten system… – zaczął Loïc, wskazując na jeden z wyświetlaczy.

– Mi Arae w gwiazdozbiorze Ołtarza.

– Są tam jakieś planety?

– Kilka orbituje wokół żółtego karła, gwiazdy typu widmowego G3IV-V. Temperatura powierzchni prawie sześć tysięcy kelwinów. Paralaksa sześćdziesiąt pięć tysięcznych sekund kątowych wędrówki Ziemi.

– Planety gazowe?

– Nie tylko – odparła Nozomi. – Najbliższa gwieździe planeta ma ESI wynoszące 0,84.

– To prawie jak Ziemia.

– Tak.

– Dlaczego nie była celem podróży? – zapytał major.

– Uznano, że istnieje nikłe prawdopodobieństwo wykrycia śladów życia pozaziemskiego.

– W porządku… – powiedział Loïc bardziej do siebie, niż radiooperatorki. Westchnął, obracając się przez ramię. Omiótł wzrokiem nielicznych oficerów zgromadzonych na mostku. – Wygłoś oświadczenie przez interkom, niech ochotnicy podpiszą oświadczenia, a potem zbiorą się w ładowni numer cztery.

– Poinformować dowódcę?

– Nie, sam to zrobię.

Na moment zamilkli, wpatrując się w wyświetlacz, na którym kilka planet okrążało żółtego karła.

– Myśli pan, że…

– Nie chciałbym gdybać – uciął Jaccard. – Rozkaz jest jasny. Polecieć, sprawdzić sytuację, a potem kontynuować plan Ara Maxima. To jest wartość nadrzędna.

Ellyse nie była przekonana, czy Kennedy będzie w stanie przejąć pałeczkę. Mimo że technologia na jego pokładzie była o kilkadziesiąt lat nowsza od tej na Accipiterze, trudno było wyobrazić sobie, by piętnaścioro załogantów mogło zbadać planetę stanowiącą cel podróży. Załoga Accipitera składała się z egzobiologów, astrofizyków, planetologów, astrochemików, selenologów i innych naukowców. W przypadku Kennedy’ego poleci zapewne tuzin wojskowych i może trzech specjalistów, o ile aż tylu się zgłosi.

– Próbuj nawiązać kontakt – powiedział Loïc, nadal wlepiając wzrok w Mi Arae i jej planety. – Do skutku.

– Tak jest – odparła Nozomi. – Ale dopóki statek nie przełączy się na normalny tryb zużycia energii, ich odbiornik pozostanie wyłączony. Nie nadadzą nic więcej ani nas nie usłyszą.

– Mimo to próbuj.

– Tak jest.

Pierwszy oficer usiadł przy stanowisku obok i nawiązał połączenie z dowódcą. Ellyse włączyła tryb komunikatu pokładowego, po czym beznamiętnym głosem poinformowała załogę o zaistniałej sytuacji. Przypuszczała, że na Kennedym najpierw zapanuje pełna marazmu konsternacja, a potem wybuchną ożywione rozmowy. Wątpiła, by na kontynuowanie misji Accipitera było wielu chętnych. Wprawdzie każdy liczył się z sytuacjami losowymi, które sprawią, że powrót na Ziemię może zająć nawet kilka lat, ale to było co innego. To jednoznacznie przekreślało dotychczasowe życie.

Kiedy wrócą – jeśli wrócą – znajdą się w zupełnie innym świecie. Accipiter opuścił Układ Słoneczny przed kilkudziesięciu laty, a niektórzy już zdążyli zapomnieć, jak nazywał się statek. Za sto lat mało kto będzie pamiętał, że Kennedy wyruszył w misję ratunkową.