– Proponuję, żebyś założyła ją dopiero w budynku – odezwał się Hallford. – Może tamto miejsce generuje… coś, co ochrania noszącego.
– Miejmy nadzieję.
Skorzystali z cienkich, nieprzepuszczalnych rękawic antyseptycznych, które wykorzystywano podczas operacji. Włożyli konchę do pojemnika na toksyczne odpady, a potem ruszyli na korytarz.
– Masz jakieś obowiązki meldunkowe na dziś? – zapytał inżynier.
– Za dwie godziny miałam zdać raport.
– Starczy nam czasu?
– Zanim Jaccard nas dogoni, dawno będzie po zawodach.
Miała tylko nadzieję, że przeżyje na tyle długo, by przekonać się, czy jej hipoteza jest trafna.
18
Håkon natychmiast wyłączył komunikat, który pojawił się na ekranie.
W ułamku sekundy wróciły wszystkie podejrzenia, jakie niegdyś żywił wobec przyjaciela. Gdy wybudził się z kriosnu, wydawało się wysoce prawdopodobne, że Dija Udin ma z tym wszystkim coś wspólnego. Lecz z każdą mijającą godziną, a potem dniem, Lindberg był coraz bardziej przekonany o niewinności Alhassana. Teraz ufał mu na tyle, że byłby gotów złożyć swoje życie w jego rękach i nie obawiać się o nie.
– Co jest? – zapytał Dija Udin. – Włączyłeś to dziadostwo?
– Tak.
– I co masz?
– Nic, póki co system się aktywuje.
– Tak długo?
– Spał przez kawał czasu, daj mu chwilę. O, już jest.
Nawigator stanął za plecami Håkona, a ten poczuł się nieswojo. Kto zostawił tę wiadomość? I dlaczego była tak krótka? Zupełnie jakby ktoś starał się przekazać ją w ostatniej chwili, nie mając czasu na nic więcej. A skoro tak, to należało jej zaufać. Ktokolwiek ją wyprowadził, zapewne uczynił to na moment przed katastrofą.
– No dalej, sukinsynu – odezwał się Alhassan. – Na co czekasz?
– Co?
– Masz włączony system – odparł Dija Udin, wskazując ekran. – Czas sprawdzić, co wydarzyło się na pokładzie tej latającej trumny. Choć określenie może nie jest najbardziej fortunne…
– Może nie – powiedział Lindberg, poniewczasie orientując się, że jego zachowanie zaraz wzbudzi konsternację Alhassana. Zabrał się więc do roboty, wyświetlając ostatnie odczyty, jakie zarejestrował komputer pokładowy. W dużej mierze były to dane numeryczne, które niezbyt interesowały Dija Udina.
– Sprawdzaj to, a ja spróbuję z innymi systemami.
Naraz Håkon pomyślał, że na innym stanowisku również może wyświetlić się ta wiadomość.
– Nie ma potrzeby – zaoponował. – Zinterpretuję ci to na bieżąco.
– To dawaj.
Astrochemik zmrużył oczy i przejrzał ostatnie ciągi danych.
– Wygląda na to, że statek wbił się w ziemię miesiąc, może dwa po tym, jak tamten robot przestał działać.
– Może? To wygląda na precyzyjne dane.
– Bo są precyzyjne, ale nie mogę tego samego powiedzieć o łaziku. Tak czy inaczej, stało się to mniej więcej w tym samym momencie, biorąc pod uwagę, o jakiej skali czasowej mówimy.
– I co spowodowało katastrofę?
– Ostrzał z broni energetycznej, zgodnie z tym, co przypuszczaliśmy. Zachowały się odczyty sensorów.
– Pochłaniacze na kadłubie nie pomogły?
– Przeładowały się przy pierwszym uderzeniu. Energia, zamiast rozejść się po statku, poszła prosto w poszycie.
– Jeden strzał ich załatwił.
– Na to wygląda – odparł Håkon i przewinął nieco w dół. – Na mostku była wtedy cała czwórka. Kennedy znajdował się po drugiej stronie planety.
Alhassan odwrócił się i zbliżył do fotela dowódcy. Powiódł wzrokiem po pomieszczeniu, ale nigdzie nie było śladów po kościach.
– Kto ich zaatakował?
– Nieznana jednostka. Ellyse próbowała nawiązać kontakt, ale otrzymała w odpowiedzi tylko ciąg niezrozumiałych słów.
– Żadnej łaciny?
Lindberg pokręcił głową. Również przypuszczał, że chodzi o tę samą rasę. Najwyraźniej jednak istot rozumnych we wszechświecie było więcej, niż wynikało to z ich dotychczasowych doświadczeń.
– Możesz włączyć to nagranie?
– Myślę, że tak. Powinno być zachowane w bankach pamięci.
Po chwili z trzeszczących głośników rozległ się chrapliwy głos. Zdania były urywane, pojedyncze słowa wypowiadane z dziwną intonacją. Jedynym, co zrozumieli, było dwukrotnie powtarzające się słowo. Rah’ma’dul.
– Jeśli jeszcze nie ocipiałem, to niebawem tak się stanie – powiedział Dija Udin. – Co to znaczy, do kurwy nędzy?
Pytanie powtarzało już tyle osób, tak wiele razy, że wydawało się, iż więcej nie padnie. A mimo to teraz było równie zasadne, jak wcześniej. Nie było słowem-kluczem, a raczej jakimś uniwersalnym określeniem, skoro obca cywilizacja tak często się nim posługiwała.
– Myślisz, że najeźdźca skacze po statkach, charczy Rah’ma’dul każdej załodze, a potem ściąga tutaj te jednostki, licząc na to, że przeżyli najsilniejsi?
Håkon obrócił się do Alhassana.
Obaj milczeli, powoli oswajając się z myślą, że ta koncepcja może być prawdziwa.
– Pobladłeś, sukinsynu – zauważył Dija Udin.
– Jestem w szoku, bo nigdy nie spodziewałem się usłyszeć z twoich ust tak rozsądnej hipotezy.
– Toś usłyszał.
– Teraz mogę umrzeć szczęśliwy. Doświadczyłem już wszystkiego na tym świecie.
Alhassan pokręcił głową, po czym poprawił fotel dowódcy, chcąc ustawić go na swoim miejscu. Siedzenie kolebało się jednak na boki i nawigator zrezygnował już po chwili.
– Nawet nie mogę zająć należnego miejsca na tronie – rzekł. – Co jeszcze ma dla nas Accipiter?
Håkon spojrzał na wyświetlacz.
– Po tym, jak spróbowali nawiązać kontakt, wzbili się w przestrzeń.
– A więc jednak uciekali.
– Na to wygląda, bo o walce nie było mowy. Z odczytów wynika, że ten statek był dziesięciokrotnie większy od naszego.
– Prawdziwy kosmiczny skurwysyn.
– Najwyraźniej – odparł Lindberg, zaniepokojony, że nie widzi, co robi towarzysz. Szybko jednak zmitygował się, że gdyby ten chciał go zabić, zrobiłby to już dawno. Jeśli wiadomość była prawdziwa, Dija Udin musiał uznać, że towarzysz jest mu jeszcze do czegoś potrzebny.
A może to wszystko było jakimś absurdalnym, ostatnim żartem tego, kto igrał z nimi od tak dawna. Może byt ten tkwił w trzewiach komputera i umierał razem ze statkiem… i zostawił tę wiadomość, wiedząc, że zaginieni załoganci kiedyś się tutaj zjawią.
Tak, to była zdecydowanie lepsza koncepcja – choć wydawała się Håkonowi mało realna.
– Co jeszcze?
– Obcy krążownik oddał trzy strzały, zanim Accipiter stracił zasilanie. Gideon robił wszystko, by wyrównać lot i spróbować awaryjnego lądowania, ale statek spadał jak kometa. Epilog znamy.
– Nie za bardzo, bo nigdzie nie widzę szczątków.
Lindberg spojrzał na wyrwę w poszyciu.
– Jeśli tutejsze pierwiastki przyspieszyły tempo rozkładu, wiatr mógł wywiać wszystkie prochy.
– Mówisz poważnie?
– Dwa i pół tysiąca lat to sporo czasu, Alhassan.
Dija Udin kopnął fotel dowódcy, a ten wypadł z trzymających go zaczepów, przewrócił się i potoczył w dół. Wypadł przez dziurę w kadłubie i wylądował pod statkiem, wzniecając tuman kurzu.
– Podepnij datapada do portu, zrzuć wszystko, co się da, a potem zbierajmy się stąd.
– Tak jest, panie sierżancie – odparł Håkon. – Jeszcze jakieś rozkazy?
– Na chwilę obecną nie.
– Szkoda, bo liczyłem na jeszcze jedną propozycję.
– Usilnie ci tłumaczę, że ja nie z tych.
– Mam na myśli złożenie wizyty w ambulatorium.
Dija Udin ściągnął brwi.
– Myślisz, że koncha nadal tam jest?
– Skoro przetrwała tyle czasu w piachu pod Terminalem, to tym bardziej w naszym medlabie.
Zaraz potem ruszyli na niższy pokład. Z trudem przedzierali się przez rozbebeszone wnętrza, lawirując pomiędzy wystającymi prętami i gęstwiną przewodów. W końcu dotarli do ambulatorium, które wytrzymało próbę czasu znacznie lepiej niż mostek. Po masce jednak nie było śladu.
– Statkiem tak telepało, że mogła gdzieś wpaść – zauważył nawigator.
– Niby gdzie? – zapytał Lindberg, rozglądając się.