– Globalne zawody na śmierć i życie… a raczej przetrwanie albo nieistnienie cywilizacji, to jeszcze jestem w stanie zrozumieć – zabrał głos Alhassan. – Ale ta boża koncepcja jest… obrzydliwa.
– Zastanów się nad tym – wtrącił Lindberg. – Cywilizacja, która rozsieje ziarna którejś rasy po kosmosie, może traktować siebie jako boskie istoty.
– Niech się traktuje nawet jako galaktyczne kurwy, mało mnie to interesuje.
Muzułmanin ruszył w kierunku wyjścia. Stanął przed progiem, a potem obrócił się przez ramię.
– Nikt mnie nie powstrzymuje?
– Zależy, dokąd idziesz – odparł Håkon i uśmiechnął się blado.
– Do Terminalu. Mam zamiar pogadać z tymi, którzy nas tu ściągnęli.
Ellyse i Lindberg wymienili się spojrzeniami, po czym Skandynaw skupił wzrok na Hallfordzie. Mimo że pomysł przyjaciela wydawał się samobójczy, miał szansę powodzenia. Wszak zyskali wreszcie sposób komunikacji z tą rasą – wystarczyło skorzystać z posłańca, który stał teraz przed nimi.
– Colloquium – powiedział astrochemik.
Załogant z maską na twarzy przez moment się zastanawiał, po czym skinął głową. Najwyraźniej spodziewał się, że ta propozycja padnie. Cała czwórka ruszyła w kierunku wyjścia.
3
Weszli do Terminalu, po czym Gideon nakazał im zatrzymać się tuż za progiem. Pochylił się nad łazikiem i, wyciągnąwszy z niego małego datapada, cisnął nim w najbliższą kotarę. To samo zrobił z drugim, który Jaccard przytwierdził z boku robota.
Tym sposobem upewnił się, że przyszłość pozostanie niezmieniona.
– Niech to chuj – skwitował Dija Udin, szturchając przyjaciela.
– Co mnie trącasz?
– Chciałem zwrócić ci uwagę na fakt…
– Widzę przecież, że się pozbył datapadów.
Hallford przeszedł na środek pomieszczenia, po czym zatrzymał się przed największym z posągów.
Trwał przez moment w bezruchu.
– Co on robi? Modli się? – zapytał Dija Udin.
– Może…
Håkon urwał, gdy dostrzegł, że główny mechanik zaczyna ściągać maskę. Rozległ się zduszony krzyk, przywodzący na myśl konające zwierzę. Hallford siłował się przez chwilę z konchą, a krew zaczęła skapywać mu z twarzy na podłogę. Nozomi zrobiła krok w jego kierunku.
– Stój – powiedział Lindberg. – Nie pomożemy mu.
Gideonowi w końcu udało się zdjąć maskę. Uniósł ją wysoko ponad głowę, po czym nałożył na posąg. Potem odwrócił się do swoich towarzyszy.
Widok był przerażający. W miejscu, gdzie koncha wpiła się w skórę, widniały głębokie rozcięcia, sięgające kości, których białe kawałki były wyraźnie widoczne. Naskórek poczerniał, jakby został wypalony, a zalane krwią, poszarpane usta sprawiały wynaturzone wrażenie.
– Colloquium – odezwał się Hallford. – Rozmowa.
– T-tak – wydusił z siebie Håkon.
– Uważaj – rzucił Dija Udin. – Cokolwiek to jest, niewiele ma wspólnego z Gideonem.
Astrochemik zrobił krok w jego kierunku, ale nagle Hallford uniósł dłoń, a podłoga się zatrzęsła. Skandynaw natychmiast się wycofał.
– Rozmowa – powtórzył mechanik.
Cała trójka skinęła posłusznie głowami. Gideon wycelował palcem wskazującym w jeden z korytarzy i chwilę trwało, nim uświadomili sobie, że to zaproszenie. W milczeniu ruszyli ku portalowi.
– Non – powiedział Hallford, wskazując na kobietę.
Podłoga znów zadrżała.
– Nie ma mowy – zaoponował Lindberg. – Idziemy wszyscy albo nikt.
– Non.
Przez moment trwało nerwowe wyczekiwanie. W końcu Gideon odwrócił się, jakby stwierdził, że gra jest niewarta świeczki.
– Czekaj – powiedziała czym prędzej Ellyse. – Maneo!
Mechanik obejrzał się, po czym jeszcze raz wskazał przejście. Dziewczyna spojrzała na Skandynawa.
– Idźcie beze mnie. Zobaczcie, czym… czym jest ta rasa.
Alhassan zrobił krok w przód. Lindberg nadal trwał w bezruchu.
– Możliwe, że dlatego nie było nas na pokładzie – powiedział. – Wiesz, że tutaj wszystko jest względne. Możemy wyjść z tego korytarza, kiedy będzie już po wszystkim.
– Może tak być.
Prawdopodobieństwo takiego scenariusza rosło z każdym kolejnym zdarzeniem. Wszystko układało się w taki sposób, jak poprzednio. Teoria samo-spójności Nowikowa zdawała się zwyciężać.
– Mimo wszystko musicie spróbować.
– Bo być może to niepodjęcie próby wprawiło wszystko w ruch?
Ellyse bez przekonania skinęła głową. Posłała Håkonowi długie spojrzenie i trwali tak przez chwilę w milczeniu. W końcu astrochemik ruszył w kierunku Dija Udina, który ustawił się już przed czarną kotarą. Gideon spojrzał na radiooperatorkę, odczekał moment, po czym ściągnął maskę z posągu i nałożył ją z powrotem na twarz.
Obserwując to, Lindberg pomyślał, że mechanizm został ustawiony. Hallford nie pójdzie z nimi, pozostanie na pokładzie. Kolejny element, który sprawiał, że układanka była niemal gotowa.
– Vado – rozległ się basowy pomruk.
Załoganci spojrzeli po sobie.
– Jesteśmy tego pewni? – zapytał muzułmanin.
– Sam chciałeś się z nimi rozmówić, o ile mnie pamięć nie myli.
– Ano tak.
Håkon nadal musiał mieć na uwadze, że przyjaciel może okazać się jednym z nich. Po prawdzie, Dija Udin mógł w ten sposób szukać ucieczki przed konfliktem, który nadciągał. Jeśli proelium rzeczywiście miało odbyć się na orbicie tej planety, to najpewniej pojawi się tutaj cała armia wrogich sobie jednostek. Dojdzie do kosmicznej pożogi, i jeśli Alhassan miał z tym cokolwiek wspólnego, trudno było dziwić się, że chce znaleźć się jak najdalej stąd.
– Ruszamy? – zapytał.
Håkon spojrzał jeszcze na Nozomi, a potem skinął głową. Niepewnie zrobił krok w kierunku kotary.
Przez ułamek sekundy widział tylko czerń.
Zaraz potem opuścili tunel i znaleźli się z powrotem w Terminalu. Teraz jednak nie było tu Gideona ani Ellyse.
Lindberg rozejrzał się, zdezorientowany.
– Co się stało, do kurwy nędzy? – zapytał Dija Udin, również wodząc wzrokiem wokół. – Nie udało się, czy…
Pomieszczenie wyglądało tak jak wtedy, gdy je opuszczali. Trójkątne wrota nadal były otwarte, wlewało się przez nie światło czerwonego karła. Nie sposób było stwierdzić, ile czasu upłynęło – posągi były niezniszczone, ale niczego to nie dowodziło.
– Słyszysz, szwedzki sukinsynu?
Lindberg bez słowa ruszył naprzód.
– Wymazali nam pamięć?
– Nie można tego wykluczyć – odparł astrochemik.
Gdy tylko przekroczyli próg, Håkon aktywował swój komunikator.
– ISS… – zaczął, ale natychmiast urwał.
Obaj zadarli głowy. Szary nieboskłon przecinały rzeki płomieni, oplatające zmierzającego ku przeznaczeniu Accipitera. Powietrze wypełniło się ogłuszającym hukiem, gdy statek wszedł w niższe warstwy atmosfery. Daleko ponad nim na niebie wisiał wrogi krążownik o spiczastym, niejednolitym kadłubie. Liczne pokrywające go stożki przywodziły na myśl ciernie na łodydze.
– Ożeż… – odezwał się Alhassan, ale jego słowa znikły w ogłuszającym huku.
Serce waliło Lindbergowi jak młotem. Obserwował palącego się Accipitera, gorączkowo poszukując ratunku. Oczyma wyobraźni zobaczył Ellyse, która w ostatniej chwili stara się wprowadzić wiadomość.
Nie, to nie miało sensu.
Jeśli Alhassana nie było tutaj przez ten czas, nie mogła posiąść wiedzy na jego temat.
Z drugiej strony, Håkon prawdopodobnie miał dziurę w pamięci. Jeśli coś zdarzyło się pomiędzy wejściem a wyjściem z korytarza, to nie miał o tym bladego pojęcia.
Znów rozległ się dźwięk, jakby wszystko wokół eksplodowało. Wiązka energii z wrogiego okrętu przecięła nieboskłon i uderzyła w kadłub Accipitera.
Lindberg dostrzegł, że jego towarzysz otwiera usta, szarpiąc go za bark i wskazując w górę.
Zaraz potem Accipiter runął na ziemię, wbijając się w nią z impetem. Fala uderzeniowa była tak duża, że odkryła spod piachu większą część miasta. Płomienie natychmiast buchnęły od strony dziobu, a ku niebu uniósł się gigantyczny tuman kurzu i dymu, przesłaniający gwiazdy.