– Lindberg!
Skandynaw obrócił się do swojego towarzysza.
– Musimy wracać – powiedział Dija Udin, wskazując mu Terminal. – Zaraz się tutaj zjawią.
Håkon uniósł wzrok. Wielokrotnie większy od Accipitera okręt przecinał ciemne smugi na niebie. Sprawiał wrażenie ociężale poruszającego się tytana, choć w rzeczywistości pruł powietrze z niebotyczną prędkością.
– Zabiją nas, sukinsynu.
Co do tego nie mogło być wątpliwości. Zasady gry zapewne zakładały wygraną totalną – żadna ze stron nie otrzyma lauru zwycięstwa, jeśli nie wybije przeciwnika co do jednego.
– Gdzie wracać? – zapytał niepewnie Lindberg. – Jeśli wejdziemy do Terminalu, możemy… zginiemy tam…
– Ale jest szansa, że tak się nie stanie, prawda?
Skandynaw skinął głową.
– Tutaj takiej nie ma – odparł Dija Udin. – Więc ruszaj dupę!
Obrócił się i wbiegł do budynku, a Håkon szybko podążył za nim. Dźwięk rozrywający powietrze świadczył, że wrogi statek znalazł się na niższym pułapie i wszedł w atmosferę. Jeśli nie zmniejszył prędkości, zapewne był już o krok od znalezienia się tuż nad powierzchnią.
Alhassan i Lindberg wpadli do Terminalu i rozejrzeli się wokół.
– Jakieś koncepcje? – zapytał muzułmanin.
– To twój pomysł, nie?
– Ale wspólne wykonanie. Zresztą nie ma czasu na pierdoły, działaj.
Håkon wybrał na chybił trafił, byleby tylko nie znaleźć się tam, gdzie poprzednio.
4
Wyszli na zatłoczoną ulicę – o ile można było tak określić to miejsce.
Cały ruch momentalnie zamarł, gdy znikąd pojawiło się dwóch przybyszy, a tuż za nimi zniekształcona połać.
Lindberg i Dija Udin byli zupełnie skołowani. Omiatali wzrokiem obcy, futurystyczny świat, szukając ratunku. W oszklonych tunelach nad nimi podróżowały z niebotyczną prędkością ciemne kapsuły. Przezroczyste korytarze przesłaniały całe niebo, a pojazdów musiały być tutaj tysiące, jeśli nie miliony.
Pod tą warstwą rozciągała się ulica, czy może raczej szeroki chodnik, gdyż używali go wyłącznie przechodnie. Stanowili oni przekrój wszelkich fantasmagorii, jakie Håkon mógł sobie wyobrazić. Od wynaturzonych, ohydnych kształtów, aż po sterylne, niemal mechaniczne postacie.
Wszyscy sprawiali wrażenie, jakby właśnie zobaczyli duchy.
Håkon poczuł, że przyjaciel go szturchnął. Spojrzał na niego, a Dija Udin wskazał mu istotę, która stała nieopodal. Wysoka, strzelista postać przypominała te, które znajdowały się w Terminalu. Tyle tylko, że zamiast przezroczystego, diamentowego ciała, nosiła żółtawą powłokę. Sprawiała wrażenie, jakby lśniła, emanowała jakimś blaskiem.
– Lindberg…
Håkon zorientował się, że obcy zakleszczył spiczaste palce na przegubie dłoni Alhassana. Zanim jednak któryś z Ziemian zdążył zareagować, kolejna taka postać pojawiła się po drugiej stronie i chwyciła dłoń Skandynawa.
Zaraz potem pociągnięto ich z powrotem do portalu.
W okamgnieniu znaleźli się w miejscu, z którego wyruszyli. W Terminalu jednak panował półmrok.
– Co to ma, kurwa, znaczyć? – zapytał Dija Udin. – I co to było za miejsce?
Astrochemik obrócił się i przekonał, że nie ma z nimi dwóch postaci.
– Lindberg!
– Daj mi chwilę spokoju, człowieku – odparł Håkon. – Przeżyłem właśnie podobny szok.
– Musimy tam wrócić – powiedział na wydechu Alhassan. – Cywilizacja… szansa, ratunek, zaawansowana technologia.
Håkon powiódł wzrokiem wokół. Drzwi do Terminalu były zamknięte, powinna panować tu kompletna ciemnica.
– Widziałeś, co tam się działo? – zapytał Dija Udin.
– Trudno było nie zauważyć.
– Wracamy?
– Nie – odparł Lindberg. – I tak trafilibyśmy do innego czasu, a nawet jeśli nie, to wydaje mi się, że ci srebrni surferzy pojawiliby się w mig.
– Srebrni surferzy?
– Nic a nic nie znasz się na klasyce popkultury, co?
– Z pewnością nie takiej, którą masz na myśli. Wiem za to, kim jest Harun ar-Raszid, w przeciwieństwie do ciebie.
Håkon spojrzał na niego spode łba, a potem ruszył w kierunku wyjścia.
– Myślisz, że czekają na nas na wszystkich cywilizowanych światach? – zapytał nawigator.
Lindberg poszukał wzrokiem czegoś, czym mogliby otworzyć trójkątne wrota. Bezskutecznie.
– Tak myślę – odparł.
– Może ustawiają warty. W końcu druga strona tunelu zawsze jest w tym samym miejscu. Mogą pilnować jej non stop, jeśli mają odpowiednio wielu rekrutów, praktykantów, szeregowych, czy kogokolwiek, kto ma pecha dybać na dwóch Ziemian.
Håkon nie musiał długo się zastanawiać, by przyznać przyjacielowi rację. Zapewne próba otrzymania pomocy od jednej z zaawansowanych cywilizacji była złamaniem reguł. Diamentowi z danego okresu mogli pilnować przejścia – wszak wedle wszelkiego prawdopodobieństwa było wykorzystywane jako uczęszczany szlak. Turystyczny, handlowy, czy jakikolwiek inny… bez dwóch zdań przerzucano tym sposobem ludzi i rzeczy na wielkie odległości.
Wystarczyło mieć sprawną konchę, by nie zagubić się w czasie.
Czternaście korytarzy. Czternaście światów, które były ze sobą połączone za sprawą Terminalu.
– Co teraz? – zapytał cicho Dija Udin. – Drzwi nie otworzymy. Najwyraźniej projektant zapomniał zadbać o klamkę.
– Albo trafiliśmy do czasu, w którym to miejsce jest z premedytacją zamknięte.
– Nie…
– Co „nie”?
– Nie będę więcej wdawać się w te gdybania. Od teraz postępujemy wedle prostej logiki. Drzwi zamknięte, w porządku, przyjmuję to. W takim razie trzeba udać się do innych.
Lindberg zastanawiał się przez chwilę nad tą „logiką”.
– Niech będzie – powiedział, kręcąc głową. – Tym razem ty wybierasz.
– Może ten świat z pulsarem? – zapytał Alhassan, ruszając korytarzem ku głównemu pomieszczeniu. – Tam przynajmniej nikogo nie było.
– I nas też mogłoby nie być, gdybyśmy trafili na moment, gdy ta gwiazda przerodziła się w supernową.
– Przesadny pesymizm. Może znów wrócilibyśmy do przyszłości.
– I co by to dało?
– Sprawdzilibyśmy, czy się zmieniła.
Håkon pokręcił głową, jakby usłyszał największą możliwą głupotę, ale zaraz potem zmitygował się w myśli. Dija Udin miał stuprocentową rację. Skandynaw otworzył usta, a potem bez słowa ruszył w kierunku korytarza.
– Zaraz, czekaj…
Nie miał zamiaru czekać. Jeśli przyszłość w jakimkolwiek stopniu uległa zmianie, będzie miał dowód, że mogą uratować Ellyse i resztę.
Alhassan zdążył do niego dopaść, dzięki czemu przekroczyli próg w tym samym momencie. Håkonowi przez myśl nie przeszło, że wejście do tunelu chwilę później mogło sprawić, że zgubią się gdzieś w czasoprzestrzeni.
Wychynęli na drugą stronę, ale natychmiast wyrosły przed nimi dwie diamentowe postacie. Tym razem ich ciała osłonięte były fioletowymi, jaśniejącymi powłokami. Równie szybko jak poprzednicy władowali ich z powrotem do korytarza.
– Kurwa mać! – skwitował Dija Udin, gdy wrócili do Terminalu.
Tym razem panował w nim zupełny mrok, jak w grobie.
– Jeszcze raz – powiedział Lindberg.
– W porządku. Złapmy się za ręce.
– Zwariowałeś?
– Nie. Przecież nie chodzi o mizianie się, tylko o to, żebyśmy przypadkiem nie wylądowali w różnych miejscach.
– Nie ma mowy.
– Daj spokój, Lindberg. Już ja dobrze wiem, co ty tam…
– Ruszamy na trzy, bez żadnego dotykania się – uciął Håkon. – Obróciłeś się już?
– Chyba tak.
– To raz, dwa, trzy…
Astrochemik musiał odczekać chwilę, nim jego oczy przyzwyczaiły się do blasku. Pulsar znikł – zamiast niego na horyzoncie widniała gwiazda w niczym nieprzypominająca neutronowej. Czerwony olbrzym świecił mocno… na tyle mocno, że Lindberg poczuł żar na skórze.
– Nieprawdopodobny pech – powiedział Alhassan, osłaniając oczy.
– Raczej szczęście. Ta planeta ma go sporo, jeśli teraz znajduje się w odpowiedniej odległości od tego bydlaka na niebie, a potem odpowiednio blisko pulsara.
– Co robimy?
– Spieprzamy. Chyba że chcesz się usmażyć.