Cofnęli się, a potem na powrót znaleźli w Terminalu. Tym razem wpadało do niego światło z zewnątrz, więc obaj odetchnęli. Przynajmniej na chwilę.
– Słuchaj… – zaczął Dija Udin – zaczyna mnie to wszystko trochę niepokoić.
– Co ty powiesz?
Bezwiednie ruszyli w kierunku wyjścia, niczym dwóch turystów, którzy mają przed sobą jeszcze jakąś atrakcję do obejrzenia.
– W tym sensie, że ostatnim razem Gideon wyciągnął nas z tarapatów.
– Mhm.
– Teraz zginął razem z całą załogą. Możemy liczyć tylko na siebie, a jak widać, jesteśmy niczym dwójka dzieci we mgle.
– Gideon zginął, relatywnie rzecz biorąc.
– Co?
– Skoro posiadał zdolność posługiwania się konchą, to może z naszej perspektywy krąży gdzieś pomiędzy tunelami, szukając nas.
– To kompletna bzdura. Nawet większa, niż te twoje samo-spójne nowikowy.
– Wszystko jest względne.
– Tak twierdził Einstein, ale…
– Niezupełnie. Einstein nie twierdził, że wszystko takie jest. Miał na myśli to, że relatywna jest nasza pozycja w czasoprzestrzeni, że nie istnieje żaden uniwersalny, obiektywny sposób, na podstawie którego bylibyśmy w stanie…
– Nie, nie – uciął Alhassan. – Nie mam nastroju na słuchanie takich wywodów.
Wyszli na zewnątrz i zobaczyli wrak Accipitera w oddali. Był w większości zasłonięty przez inne wzniesienia i budynki. By go dostrzec, trzeba było wiedzieć, gdzie szukać.
– Niech Allahowi będą dzięki – odezwał się nawigator, gdy ruszyli ku statkowi.
Przez kilka godzin maszerowali w ciszy, leniwie się rozglądając. Dopiero gdy zbliżyli się do zniszczonego okrętu, Dija Udin westchnął i szturchnął towarzysza.
– Ty – powiedział.
– Czego chcesz?
– Wyobraź sobie, co by było, gdyby z pokładu nagle wychynęły nasze poprzednie wersje.
– Wolę sobie tego nie wyobrażać.
– Ale to możliwe, nie?
– Z pewnością nie w tym miejscu w czasoprzestrzeni.
Håkon przypuszczał, że znaleźli się na Drake-Omikron znacznie później niż poprzednim razem. Budynki były pokryte grubszą warstwą pyłu i ziemi, podobnie jak Accipiter. A oprócz tego nigdzie po drodze nie zauważył płetwy.
Nagle się zatrzymał.
– Co jest? – spytał niechętnie Dija Udin. Znajdowali się już kilkadziesiąt metrów od wraku.
– Tunele nie były zasypane.
Muzułmanin obrócił się w kierunku, z którego przyszli.
– No rzeczywiście – odparł, po czym wzruszył ramionami. – I co z tego?
– To, że albo ktoś je odkopał i mamy przesrane, bo pewnie nadal gdzieś tu jest… albo przyszłość uległa zmianie.
– Cóż… sprawdźmy – powiedział nawigator, a potem wskazał mu wyrwę w poszyciu, którą wcześniej dostali się na pokład.
5
Przez kilka godzin szukali pojedynczego panelu, który dałoby się uruchomić, ale żaden nie działał. Nawet kwarcowo-neutrinowe zegary zatrzymały się już jakiś czas temu.
Wrócili na mostek, by podjąć ostatnią próbę z awaryjnymi systemami, ale skończyła się ona niepowodzeniem. Lindberg opadł ciężko na podłogę, zmęczony i zrezygnowany.
– Dlaczego ostatnio nie było tu nigdzie konchy? – zapytał Dija Udin.
– Nie wiem.
– Przecież Hallford był na swoim stanowisku, tak?
Skandynaw skinął głową. Nie miał ochoty na dalsze rozważania.
– Więc powinna gdzieś tutaj być, przynajmniej wtedy.
– Może gdzieś ją zostawił po tym, jak ostatnim razem go widzieliśmy.
– Może – odparł Alhassan, a potem zmrużył oczy. – Ale równie dobrze może być tak, że znając przyszłość, ukrył ją gdzieś dla nas.
Håkon odgiął się do tyłu, a potem położył się na pochyłej powierzchni.
– Mam tego dosyć – odezwał się. – Rozważań przecinających czas i przestrzeń, zawiłości temporalnych, i wszystkiego, co się z tym wiąże. Głowa mnie od tego boli.
– Ale uratować swoją królewnę by się chciało, co?
– Zamilknij, Alhassan.
Dija Udin zaczął snuć się po mostku i na chybił-trafił włączać wszystko, co tylko dało się przycisnąć. Żaden z systemów ani drgnął.
– Musiały minąć miliardy lat – powiedział.
– Gdyby minęły miliardy, ta gwiazda na niebie dawno… zresztą, myśl sobie, co chcesz. Na tym etapie gówno mnie to już interesuje.
– Taki jesteś opryskliwy, a ja mam pomysł.
Håkon obrócił się i spojrzał na niego, nie podnosząc głowy.
– Jeśli ten padalec z wypalonymi na twarzy dziurami gdzieś schował konchę, to pewnie w komorze dekompresyjnej w maszynowni. W swoim legowisku. Pamiętasz, jak tam coś dłubał?
– O czym ty mówisz? – zapytał Lindberg, siadając.
– W maszynowni jest niewielka komora do przechowywania obcych substancji, próbek i tak dalej. Największa na statku. W środku panuje próżnia.
Håkon wrócił myślami do ich ostatniej wizyty w tamtym miejscu. Rzeczywiście, Gideon wydawał się czymś zajęty. Ale czy to możliwe, że przygotowywał dla nich wiadomość w butelce?
– I milczysz – rzekł muzułmanin. – Intelekt Alhassana powalił cię na łopatki. Teraz pozostaje ci tylko pokornie leżeć i kwiczeć, podczas gdy ja…
– Idziemy.
Astrochemik uzmysłowił sobie, że przyjaciel musi mieć rację.
– O, jaki rezolutny.
– Czas wracać do domu – odparł Lindberg, nie przyjmując już innej możliwości.
Gdy dotarli do maszynowni, przekonali się, że Dija Udin się nie pomylił. Komora znajdowała się w zamkniętej szafce, która ledwo przetrwała zderzenie z ziemią. Musieli zdemontować uszkodzone drzwiczki, ale zabrało im to tylko chwilę. Pojemnik zdawał się być nieuszkodzony, być może panowała tam wciąż próżnia.
Otworzywszy go, ujrzeli przesyłkę z przeszłości. Obok konchy leżały dwie baterie.
– Sukinsyn pomyślał też o tym – powiedział z uznaniem Dija Udin.
Zabrali znaleziska i wrócili z nimi na mostek. Umieścili jedną z baterii w datapadzie, a potem podpięli go do głównego komputera. Baza danych natychmiast odżyła. Na ekranie pojawiły się ciągi numeryczne, stanowiące ostatnie tchnienie Accipitera.
– I? – zapytał Alhassan, widząc enigmatyczne informacje. – Mów, zmieniło się coś?
– Poczekaj chwilę.
Lindberg widział wiadomość od Ellyse. Nadal tam była, podobnie jak poprzednio. Tym razem jednak nie musiał obawiać się o to, że przyjaciel ją dostrzeże, w porę zablokował odpowiedni algorytm. Sama jej obecność kazała mu sądzić, że nic się zmieniło. Mimo to szukał dalej.
– Co jest w tym takiego trudnego? – zapytał nerwowo muzułmanin. – Przecież rzekomo rozumiesz ten elektroniczny język.
– Rozumiem, ale…
Håkon urwał. Oderwał wzrok od datapada, a potem spojrzał na swojego towarzysza.
– By…
– Co „by”?
– Byli… byliśmy tutaj.
– No byliśmy, byliśmy. Zarówno w niedalekiej, jak i dalekiej przeszłości.
– Nie… cho-chodzi mi o moment… katastrofy.
– Co ty pieprzysz?
– My…
– Weź się, kurwa, w garść! – krzyknął Alhassan, łapiąc przyjaciela za ramiona i potrząsając nim. Ten natychmiast odtrącił jego ręce i posłał mu długie, wrogie spojrzenie. – Mówiłeś, że nie było po nas śladu!
– Bo nie było… przynajmniej w zapisach z mostka i innych stanowisk na całym pokładzie.
Teraz, gdy Håkon miał więcej danych z systemu, wiedział, dlaczego tak było.
– Moje ciało leżało w kostnicy – odezwał się, czując jak oplatają go ciarki.
– Co?
– Leżałem martwy w trumnie, kiedy Accipiter spadał.
Dija Udin milczał.
– Ty zaś siedziałeś w celi na najniższym pokładzie.
Przez kilka chwil, które ciągnęły się w nieskończoność, patrzyli na siebie bez słowa. W końcu Alhassan pokręcił głową, jakby to, co usłyszał, było zupełną bzdurą.
– Nie… to niemożliwe – powiedział. – Jest jakaś zmiana… względem… no wiesz?
– Nie ma – odparł Lindberg. – Wszystko wygląda dokładnie tak, jak poprzednio. Oprócz tego, że teraz mamy więcej informacji.
– Ale…
– Nie zmieniliśmy przyszłości.
Håkon uzmysłowił sobie, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa patrzy w oczy człowieka, który go zabije. Wiadomość od Nozomi mówiła, że Alhassan „wszystkich wymordował” – i Lindberg przypuszczał, że on także znalazł się w tej grupie. Gdyby Ellyse miała czas, zapewne dodałaby stosowną informację.