Tak czy inaczej tylko kwestią czasu było, nim się jej pozbędzie. Bardziej martwiły go skutki noszenia konchy, które wydawały się permanentne. Nie rozumiał, co mówili jego towarzysze, nie potrafił też przemówić w żadnym znanym im języku. Posługiwał się starożytną mową rasy, która niegdyś zamieszkiwała Rah’ma’dul. I tak, wcześniejsze przypuszczenia okazały się trafne – była to nazwa planety.
Na dźwięk dzwonka Lindberg obrócił się ku włazowi. Spojrzał na wyświetlacz i dostrzegł, że na korytarzu stoi Hallford. Natychmiast wpuścił go do środka.
– Jak się czujesz? – zapytał mechanik, przestępując próg.
Håkon cofnął się. Do tej pory był przekonany, że także pomiędzy sobą nie mogą się komunikować. Najwyraźniej jednak Gideon wiedział więcej niż on.
– W porządku – odparł Lindberg.
– Próbujesz ściągnąć la’derach.
– Tak. Nie mam zamiaru w niej paradować.
Hallford zbliżył się do niego i pokazał mu sposób, w jaki należy ująć konchę. Po chwili obaj je ściągnęli, a Skandynaw natychmiast podszedł do lustra. Obejrzał twarz i przekonał się, że rany nie są tak głębokie, jak w przypadku mechanika. Wprawdzie paskudne blizny pozostaną na jego twarzy aż do śmierci, ale przynajmniej nie było widać kości.
– Mogę sterować tunelami bez zakładania maski?
– La’derach. Nazywaj rzeczy po imieniu.
– Pytałem o coś.
Gideon podszedł do fotela i ciężko na niego opadł, nie odrywając wzroku od Håkona.
– Możesz programować tunel. Widziałeś, jak to robiłem. Ale napotkasz wtedy problemy po drugiej stronie. Bez la’derach nie będziesz mógł precyzyjnie określić miejsca powrotu.
Lindberg pokiwał głową. Logiczne, choć wydawało mu się, że można ustawić także permanentne połączenie.
– Co zamierzasz zrobić? – zapytał Gideon.
– W przyszłości, którą widziałem, wszyscy zginęliśmy. A ja jako pierwszy.
– I? To naturalna kolej rzeczy. Jeśli widziałeś to, co ja, doskonale zdajesz…
– Niewiele widziałem – odparł Lindberg, uzmysławiając sobie, że nadal posługuje się nieznanym sobie dialektem. Niby rozumiał wypowiadane słowa, ale jednocześnie brzmiały dla niego zupełnie obco, jak niskie, urywane charczenie. – Zamierzam jednak zobaczyć więcej.
– Co masz na myśli?
– Wrócę do tuneli. Ale tym razem nie poddam się tak łatwo.
– W takim razie wiemy już, jak zginiesz.
Håkon pokręcił głową.
– Nie – rzekł. – Gram zgodnie z zasadami. Nikt nie broni mi podróży z Terminalu. Inaczej by go tam nie było. Każda rasa, która bierze udział w proelium, ma do dyspozycji możliwości wynikające z jej unikalnych cech.
– Może.
– Ci, którzy dopiero tutaj przylecą, dysponują potężnym arsenałem, są zaawansowani technologicznie. My mamy inne atuty.
– Niewiele – odparł Hallford. – I rozumiem, że będziesz szukał ratunku? Nie przeszło ci przez myśl, że przyszłości nie zmienisz, bo już się wydarzyła?
– Cały czas mam to na uwadze.
– Więc po to wszystko?
– By stworzyć drogę, której nie ma.
– W takim razie nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć powodzenia – odparł Gideon, a potem podniósł się z fotela. – I poradzić, byś wszedł do tuneli, ale porzucił swoją beznadziejną misję. Skorzystaj z ich dobrodziejstw, a przeżyjesz więcej, niż mógłbyś sobie wyobrazić.
Lindberg wpił wzrok w jego oczy.
– Ty tak zrobiłeś?
– A jak sądzisz? – zapytał Hallford, zbliżając się do wyjścia. – Przeżyłem kilka żyć, zanim odnalazłem was na tej dzikiej planecie… czy raczej planecie w dzikim stadium egzystencji. Gdybyś zobaczył ten świat później…
Håkon ruszył za rozmówcą, a ten zatrzymał się i obrócił, posyłając mu wrogie spojrzenie.
– Odpowiesz mi jeszcze na kilka pytań – powiedział Lindberg.
– Nie.
Mierząc go wzrokiem, astrochemik zbliżył się jeszcze o krok.
– Wyciągnę je z ciebie siłą, jeśli będę musiał.
– Próbuj.
Nie miał żadnej broni, ale w kajucie znajdowało się kilka rzeczy, których mógłby użyć jako obucha. Zanim jednak zdążył się nad tym zastanowić, Gideon sięgnął za plecy i wyjął nóż. Ostrze było akurat na tyle długie, by przebić ciało.
– Nosisz ze sobą broń na pokładzie? Zwariowałeś?
– Jaccard i reszta są uzbrojeni. A ja nie mogłem ryzykować, że któremuś nagle wpadnie coś do głowy.
Patrzyli na siebie w milczeniu. Håkon zaklął w myśli, stwierdzając, że mógł to inaczej rozegrać. Nie miał jednak pojęcia, że mechanik okaże się skory do konfliktu. Gdyby o tym wiedział, przybrałby bardziej koncyliacyjny ton.
– I co teraz? – zapytał Skandynaw.
– Twierdzisz, że wyciągniesz ze mnie odpowiedzi, a więc próbuj.
Lindberg uznał, że być może nie jest jeszcze za późno na zmianę podejścia.
– Będziesz tak stał z obnażonym ostrzem? – zapytał.
– Dopóki nie przekonam się, jakie są twoje intencje.
– Po prostu chcę się dowiedzieć kilku rzeczy – odparł astrochemik, po czym zrobił krok w tył. Usiadł na fotelu, a mechanikowi wskazał kanapę. Ten jednak nie ruszył się z progu.
– Pytaj – powiedział po chwili.
– Jak długo błąkałeś się po tunelach, szukając nas?
– Kilkaset lat – odparł Gideon. – Niedługo, biorąc pod uwagę karkołomność takich poszukiwań. Nie znalazłbym was, gdyby nie to, że otrzymałem pomoc.
– Od tych, którzy zorganizowali proelium?
Hallford zaśmiał się chrapliwie.
– Nie – odparł. – Dla nich najważniejsze są pryncypia. Ale jak wiesz lub nie, na każdej z tych czternastu planet istnieją cywilizacje. Nieraz zupełnie od siebie odmienne, w zależności od tego, na który moment trafisz. Podobnie było u nas, prawda? Na Ziemi rozwinęło się parę gatunków.
Håkon skinął głową. Wiele z nich odeszło w zapomnienie podczas wymierania permskiego, potem nastała era dinozaurów, a potem ludzi i innych ssaków. Jedna planeta widziała więcej, niż można by sobie wyobrazić. W przypadku tych światów mogło być podobnie.
– Poza tym niektóre z tych miejsc goszczą przybyszów z innych planet – dodał Gideon.
– W jedno z nich trafiliśmy z Dija Udinem. Były tam przeszklone tuby, w których poruszały się ciemne kapsuły.
– Korytarze komunikacyjne na Ayna’ata. Powszechny sposób przemieszczania się, który zastąpił inne środki.
– To stamtąd otrzymałeś pomoc? – zapytał Lindberg.
– Nie. Jeśli tam byliście, to wiecie, że wyjście jest pilnowane. Dotarłem do innego miejsca, gdzie formalnie nie powinno być żadnej zaawansowanej cywilizacji. Istnieje jednak grupa istot, które podróżują tunelami w poszukiwaniu… cóż, właśnie nas.
– Nas?
– Nie nas jako ludzi. Szukają uczestników gry.
– W jakim celu?
Håkon spoglądał na mechanika pytająco, podczas gdy ten ważył słowa.
– Myślę, że mógłbyś ich określić mianem aktywistów występujących przeciwko tego typu starciom na Rah’ma’dul – rzekł Hallford. – Niestety, muszą liczyć na łut szczęścia, bo sami nie mogą się tutaj zjawić.
– I pomogli ci?
– Tak. Zdołali namierzyć was na tej gęsto zarośniętej planecie, Afran’eseh. Nie mogli wprawdzie udać się tam ze mną, bo ich działania w tunelach są monitorowane, ale ja mogę poruszać się po takich miejscach bez ograniczeń.
– Dlaczego?
– Bo takie są zasady gry, jak zauważyłeś. Możemy korzystać z Terminalu.
– By zmieniać przyszłość – dopowiedział Lindberg.
Przez moment panowała niemal niczym niezmącona cisza. Dopiero gdy się w nią wsłuchać, dało się uchwycić ciche zawodzenie wiatrów planetarnych.
– Tak mi się wydaje – odparł w końcu Gideon. – Nie mogę być pewien, ale wszystko wskazuje na to, że to jest nasz oręż.
Håkon poprawił się na fotelu.
– Dlaczego oni to robią? – zapytał.
– Nie wiem, nie mam wszystkich odpowiedzi.
Nadal trzymał wymierzony w Lindberga nóż i nie sprawiał wrażenia, jakby miał zamiar się go pozbyć. Skandynawowi przeszło przez myśl, że ta pogadanka odbyła się tylko dlatego, że to ostatnie, co przyszło mu usłyszeć.