– Co z Dija Udinem? – zapytał Lindberg.
Rozmówca milczał.
– Chcę wiedzieć.
– Ode mnie niczego się w tej sprawie nie dowiesz – odparł Gideon. – Ale pomogę ci, astrochemiku. Mimo że teraz wydaje ci się to niemożliwe, będę tym, którego wspomnisz jako bohatera.
Skandynaw milczał, czekając na dalszy ciąg wywodu. Hallford mówił teraz ciszej, z coraz większym pietyzmem wydając charczące dźwięki.
– Musisz ich odnaleźć. Nazywają siebie Yan’ghati. Obrońcy Wolności.
– Postaram się, ale jeśli Nowikow ma rację…
– Nie ma.
– Jesteś tego pewien? – zapytał Lindberg.
Hallford pokręcił głową. Oczywiście, nie mógł być.
– Wiem jednak, w jaki sposób możemy raz na zawsze rozwiać wątpliwości. Mówiłeś, że podczas katastrofy byłem na statku?
– Na swoim stanowisku, tak. Skąd o tym wiesz?
– Przejrzałem twój raport.
Lindberg skinął głową.
– Widziałeś, że moje stanowisko było aktywne? Że coś robiłem, gdy Accipiter spadał?
– Tak.
Gideon spojrzał na nóż, a Håkon naraz uzmysłowił sobie, że główny mechanik nie stanowi dla niego zagrożenia. Zerwał się z fotela, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że nie zdąży.
Hallford szybkim i zdecydowanym ruchem rozorał sobie gardło. Nóż musiał być piekielnie ostry. Krew trysnęła wprost na Håkona, który zdążył tylko zasłonić głowę. Poczuł na rękach wilgoć, a potem opuścił gardę. Zobaczył, jak Gideon dogorywa na podłodze. Nie mógł nic dla niego zrobić.
8
Przeżył kilka żyć, chciał powiedzieć Lindberg. Nie mógł jednak przypomnieć sobie łacińskiej frazy, za pomocą której mógłby przekazać to swoim towarzyszom. Stali w progu, patrząc na ciało Gideona i krew rozlaną po podłodze. Jego koncha leżała na niewielkim stoliku.
Håkon czuł na sobie podejrzliwie spojrzenia wszystkich prócz Ellyse. Ona patrzyła na niego inaczej, z nadzieją i niewypowiedzianym smutkiem. Może zdawała sobie sprawę, że chęć uratowania jej stanowi dla niego główną motywację? Zapewne tak, nie była przecież w ciemię bita.
Lindberg podszedł do stolika i podniósł własną la’derach. Nie założył jej, stwierdzając, że zrobi to dopiero w tunelach, kiedy zajdzie taka potrzeba. Najwyraźniej im dłużej się ją nosiło, tym większe ślady użytkowania pozostawiała.
Załoganci coś mówili, ale Håkon nie rozumiał ani słowa. Przypuszczał, że Dija Udin miota przekleństwa pod nosem. Mimo tragedii, która się tu rozegrała, na twarzy Nozomi pojawił się cień uśmiechu. Musiała uświadomić sobie, że śmierć Gideona dowodzi, iż przyszłość można zmienić. Nie było już miejsca na najmniejszą wątpliwość. Hallford musiałby wstać z martwych, by udowodnić, że Nowikow miał rację.
Istniał jednak inny problem.
Jaccard patrzył na Håkona podejrzliwie, jakby sądził, że to on zamordował głównego mechanika. Próba dowiedzenia swojej niewinności nie stanowiła wielkiego wyzwania – istniały niezliczone łacińskie frazy, których Håkon mógł użyć. Musiał tylko przez moment się zastanowić.
– Homo praesumitur bonus donec probetur malus.
Patrzył na Ellyse i widział, że rozumie jego słowa – niewinny, dopóki nie udowodni się inaczej. Nozomi odezwała się do reszty, najpewniej dokonując tłumaczenia, a Lindberg skinął głową, choć nie rozumiał ani słowa.
Dija Udin sprawiał wrażenie, jakby nie miał zamiaru dyskutować, jednak Jaccard i Channary Sang wdali się w długą wymianę zdań. Håkonowi to nie przeszkadzało, z jego perspektywy czas był wartością względną. Nie miało znaczenia, ile straci go tutaj, bo gdy tylko wejdzie do pierwszego z tunelów, będzie kontrolował jego upływ.
W końcu załoga osiągnęła konsensus, najwyraźniej korzystny dla Lindberga, bo Ellyse posłała mu uśmiech.
Skandynaw zrobił krok w kierunku wyjścia, kątem oka dostrzegając, że Nozomi ruszyła za nim. Zatrzymał się, skonsternowany, a ona podeszła i dotknęła jego poranionej twarzy.
– Flectere si nequeo superos, Acheronta movebo – odezwał się.
Skinęła głową. Znała Wergiliusza, o tym przekonał się już podczas poprzedniej wymiany myśli. Kojarzyła też ten fragment – jeśli nie mogę poruszyć nieba, rozpętam piekło.
Patrzyli na siebie przez chwilę, po czym Håkon odwrócił się i opuścił kajutę.
Przeszedł korytarzem, czując, że nie były to puste słowa. Rzeczywiście miał zamiar zrobić wszystko, by zmienić przyszłość. Gideon udowodnił, że to wykonalne. Teraz należało tylko znaleźć sposób.
Dotarł do Terminalu. Nikt za nim nie poszedł, najwyraźniej załoga ostatecznie postanowiła mu zaufać.
Wziął głęboki oddech, rozglądając się. Nie pamiętał, jak sprowadził tutaj Alhassana i siebie z ostatniej podróży. Po założeniu la’derach wszystko stawało się jakby zamglone. A jednocześnie każde jego działanie wydawało się logiczne i niejako naturalne. Niejasne, ale także zwyczajne… do bólu rudymentarne. Przypuszczał, że teraz też tak będzie – musiał tylko ustalić, dokąd chce się udać.
Umieścił maskę na jednym z posągów, a potem nagle zobaczył przed sobą siatkę święcących linii i żarzących się punktów. Po obu stronach wyświetliły się ciągi znaków przypominających alfanumeryczny kod. Lindberg potrzebował chwili, by zorientować się, że patrzy na rozkład jazdy.
Był ogromny. Kombinacje czasu i miejsc były niezliczone, mimo że znajdowało się tu jedynie siedem tuneli prowadzących w dół i siedem w górę. Teraz widział, że nie jest to przypadkowe – chodziło o dystans. Dolne znajdowały się przed granicą tysiąca lat świetlnych od Rah’ma’dul, górne ponad.
Håkon wybrał jeden z górnych. Planeta nazywała się Lid’ef, znajdowała się w konstelacji Korony Północnej. Orbitowała wokół żółtego nadolbrzyma, R Coronae Borealis, znajdującego się ponad sześć tysięcy lat świetlnych od Ziemi.
Wybrał moment, w którym cywilizacja dopiero się rozwijała. Społeczeństwo kastowe, brak zdolności do podróży międzygwiezdnych z prędkością przyświetlną, uniwersalna religia, kilka bloków politycznych na planecie… Lindberga zaczęła zalewać masa informacji, które wchłaniał jak gąbka. W końcu potrząsnął głową i ruszył w kierunku korytarza.
Sądził, że nie natknie się na Strażników. Przypuszczał, że nie będą bronić dostępu do niezaawansowanego technologicznie świata.
Pomylił się.
Ledwo wychynął zza czarnej kotary, a ujrzał dwóch Diamentowych. Tym razem mieli na sobie czerwone okrycia. Teraz Lindberg wiedział, że są to uniformy świadczące o przynależności do jednostki.
Jeden z nich złapał go za przegub. Ku swojemu zaskoczeniu, Lindberg bez trudu się wyswobodził. Drugi spiorunował go wzrokiem.
– Wracaj na Rah’ma’dul – odezwał się obcy.
Ziemianin ani drgnął.
– To nie miejsce ani czas dla ciebie.
– O tym decyduję ja – odparł Håkon, nie mając pojęcia, skąd biorą się te pokłady butności. – A teraz odsuńcie się.
Strażnicy w jednym momencie go schwycili. Tym razem nie udało mu się wyswobodzić tak łatwo, ale ostatecznie wyrwał się i umknął w bok, pozostawiając za sobą zniekształconą płacheć portalu.
Obrócili się w jego kierunku. Każdy z nich dobył broni przypominającej płetwę, którą Håkon rozbijał niegdyś wejście do tunelu.
– Ten świat nie posiada zaawansowanej technologii, której mógłbym użyć – powiedział Lindberg. – Dlaczego jest zamknięty?
Poczuł się dziwnie. Nie dość, że był na celowniku, to jeszcze pozwalał sobie na konwersację z obcymi formami życia. Tymi samymi, które organizowały proelium. Tymi samymi, które wytrzebiły niemal cały rodzaj ludzki.
– Nie można pozwolić na kontaminację tego świata – odezwał się jeden ze Strażników.
– Kontaminację czym?
– Przybyszami.
Broń wypaliła jaśniejącym promieniem. Lindberg uskoczył w bok, unikając pierwszego trafienia. Zaraz jednak nastąpiło drugie wyładowanie – i tym razem Skandynaw oberwał. Padł na ziemię, tracąc przytomność.
9
Obudził się w Terminalu. Szybko przyłożył maskę do posągu i przekonał się, że znajduje się w dalekiej przeszłości Rah’ma’dul. Wszystko go bolało. Podczołgał się pod ścianę, a potem oparł o nią.