Выбрать главу

– Sygnał idzie do przekaźnika na Alfa Centauri Bb, a stamtąd na Ziemię.

– I co nadajemy? Znowu SOS?

– Nie sądzę, ale… nie wiem, nie mam pełnego dostępu.

Alhassan spojrzał na niego z dezaprobatą.

– Jesteśmy na mostku, do kurwy nędzy – zauważył. – Skąd masz mieć dostęp, jak nie stąd?

– Nie wiem – odburknął bezwiednie Håkon, starając się zaradzić sytuacji. Komputer pokładowy jednak nie dopuszczał go do systemów komunikacyjnych. – Wygląda na to, że ktokolwiek włączył oszczędzanie energii, teraz uchylił sobie furtkę, by nadać wiadomość.

Przez moment trwali w ciszy, patrząc po sobie. Przeniósłszy wzrok na śluzę prowadzącą do korytarza, nasłuchiwali.

– Myślisz, że przeżył ktoś z załogi? – odezwał się Dija Udin.

– Nie.

– Co?

– Pytałeś, to odpowiadam.

– Dlaczego nie? – zapytał Alhassan, podchodząc do włazu. Szarpnął za rygiel manualny, sprawdzając, czy jest dobrze zamknięty.

– Gdyby to był któryś z naszych, siedziałby na mostku.

– Niekoniecznie – zaoponował Dija Udin. – Może nie uśmiechało mu się kwitnąć w trupiarni. Może zaszył się w jakimś przytulnym kącie w maszynowni. I teraz nadaje stamtąd na Ziemię, żeby przysłali nam jakiś kosmiczny holownik.

– Najszybszy statek będzie tu dopiero za kilkadziesiąt lat. To pewien problem.

– Nie przeczę.

Znów zamilkli, trwając w nerwowym wyczekiwaniu. W końcu Alhassan odchrząknął, a potem odsunął się od włazu.

– Nie ma się co szarpać na zapas – powiedział. – Zajmijmy się naszym obecnym problemem. Gdzie, do cholery, jesteśmy?

– Siadaj przy swoim stanowisku i sam mi to powiedz.

Dija Udin sięgnął do kieszeni, po czym dobył paczki pigułek energetycznych. Łyknął jedną i poczęstował Håkona. Skandynaw pokręcił głową, wychodząc z założenia, że jest już odpowiednio pobudzony na kilkanaście nadchodzących godzin.

Alhassan zasiadł na swoim stanowisku i przeciągnął palcem po ekranie.

– Normalnie takimi rzeczami zajmuje się astrometria – powiedział. – Ja dostaję nazwę celu, wprowadzam ją do komputera, który przetwarza to na współrzędne, a potem tylko…

– Czasem zastanawiam się, do czego w ogóle potrzebny jest nawigator na statku.

– Na przykład do tego, żeby przeżyć wszystkich innych.

– I biadolić.

– Co?

– Narzekać jak stara baba.

– Z tego co pamiętam, to ty jojczysz od samego początku.

– Doszedłem do siebie.

– Tak? Widziałem, jak na mnie patrzyłeś. Teraz masz ten sam wzrok. Jakbyś myślał, że to ja wyrżnąłem wszystkich w pień.

Håkon wzruszył ramionami.

– Srał cię pies, Lindberg.

– Wzajemnie.

– Widzisz przecież, że ktoś nadaje z pokładu. Jeśli kogokolwiek podejrzewać o niecne zamiary, to właśnie jego. Lub ją, bo z tego co pamiętam, mieliśmy tu parytet w załodze.

– Mieliśmy – odparł astrochemik, lustrując szereg wskaźników na ekranie. Nic mu nie mówiły, kompletna czarna magia. Najwyraźniej jednak operowanie systemami nawigacyjnymi wymagało pewnego obycia. Dija Udin również skupił się na monitorze, więc temat umarł śmiercią naturalną.

Po chwili pigułka energetyczna zaczęła działać. Alhassan przez kilkanaście minut pracował, jakby się paliło.

– Nie mogę dokonać triangulacji naszej pozycji – powiedział w końcu. – Dupa zbita.

– Religia nie zabrania ci przypadkiem kląć?

– Dupa nawet nie stała blisko przekleństwa.

– Ale chyba i tak muzułmanin nie powinien?

– Jestem grzeszny – odparł Dija Udin, gasząc wyświetlacz nawigacyjny. – To tyle z mojej strony. Reszta zależy od ciebie.

– Jaka reszta?

– Nie wiem, pogmeraj w systemach, spróbuj coś wyczarować.

Lindberg przez moment zastanawiał się, czy byłby w stanie z nich cokolwiek wygrzebać, choćby najmniejszą informację, strzępek wiedzy. Ostatecznie stwierdził, że nie ma na to szans. Ktokolwiek zadbał o to, by sparaliżować działanie statku, nie był w ciemię bity. Optymistyczne założenie było takie, że to robota członka załogi – tego, który nadawał do Alfa Centauri Bb. O pesymistycznym Håkon wolał nie myśleć.

– Musimy go znaleźć – odezwał się.

– Tego kutasinę, który transmituje?

Skandynaw skinął głową.

– Chcesz znowu robić tournée po kadłubie, to idź sam.

– Najpierw musimy dowiedzieć się, gdzie siedzi nasz dywersant.

– I jak to ustalisz?

– A bo ja wiem?

Popatrzyli po sobie, obaj żałując, że nie trafił im się towarzysz-survivalowiec, ktoś z ochrony albo chociaż z korpusu oficerów. Oddziały oddelegowane z armii do misji Ara Maxima składały się z prawdziwych zawodowców, którzy mieli za zadanie wytrzebić każde zagrożenie, choćby władało bronią niebotycznego kalibru i dysponowało przewagą liczebną.

Teraz ich trupy zaścielały korytarze.

– Zużycie CO2 – odezwał się Håkon. – Gość oddycha, nie?

– Cholera go tam wie.

– Sprawdzimy, gdzie jest zmiana w stężeniu dwutlenku węgla, a namierzymy go.

– Niech będzie – odparł Alhassan. – Bierz się do roboty – dodał, tocząc wzrokiem po mostku. Nie miał bladego pojęcia, gdzie może znajdować się stanowisko astrochemika. Nigdy nie widział żadnego naukowca na pokładzie dowódczym.

Lindberg również się rozejrzał, zdezorientowany. Z pewnością ktoś tutaj odpowiadał za warunki środowiskowe na Accipiterze, trudno było jednak stwierdzić, gdzie mieściło się jego stanowisko. Na mostku było ich kilkanaście, żadne nie było opatrzone jakąkolwiek informacją. Wszędzie znajdowały się zgaszone wyświetlacze i interfejsy do podpięcia zdalnych urządzeń.

– Jesteś tu na co dzień – zauważył astrochemik.

– Niezupełnie. Zmieniamy się, poza tym ledwo wsiadłem na pokład, a poupychali nas do komór. Nie było wiele okazji do zapoznania się z innymi nieszczęśnikami.

Metodą prób i błędów Håkon w końcu zlokalizował odpowiedni panel, a potem zaczął żmudny proces przedzierania się przez systemy statku. W końcu dotarł do kontroli atmosfery.

– Wygląda na to, że wszystko działa jak powinno. Nic nie zostało uszkodzone.

– Tyle wiem sam, skoro mogę wziąć oddech i nie wyzionąć przy tym ducha – odparł Dija Udin. – Mów, gdzie jest największe stężenie CO2.

– Na mostku.

– A oprócz tego?

– Nigdzie – powiedział Lindberg, obracając się do swojego towarzysza. – Na całym statku nie ma nikogo oprócz nas.

7

Przesunąwszy się w bok, Nozomi pozwoliła przełożonemu spojrzeć na krótki przekaz.

Rah’ma’dul – przeczytał.

Przez moment oboje milczeli, wpatrując się w słowo widniejące na wyświetlaczu. Opadła ich zupełna konsternacja. Mimo ponowienia prośby o kontakt, nikt z Accipitera się nie odezwał. Pojawiało się tylko jedno słowo. Gdy Ellyse wypowiedziała je w myśli, zabrzmiało niepokojąco. Przypuszczała, że nie bez powodu.

– Co to znaczy? – zapytał Loïc.

– Nie mam pojęcia, panie majorze. Poza lingua universalis znam szereg języków, ale nigdy nie spotkałam się z takim wyrażeniem.

– Potrzeba nam jakiegoś lingwisty – odparł, prostując się. – Mamy kogoś na pokładzie?

– Mnie.

Jaccard pokiwał głową. Z zasady radiooperator miał najwięcej do powiedzenia w sprawach językowych i trudno było przypuszczać, by ktokolwiek dysponował większą wiedzą.

– Mimo to roześlij ten przekaz do wszystkich komputerów w sieci.

– Tak jest.

– Może ktoś skojarzy – dodał, po czym zaczął nerwowo skubać dolną wargę. – I wyświetl mi listę wszystkich pasażerów Accipitera. Chcę mieć też narodowości.

Ellyse zaczęła przeglądać wykaz załogantów. Kilkudziesięciu z USA, niemal setka z Unii Europejskiej, trochę z Azji, Afryki, Oceanii. Był tam przekrój ras i nacji z całej planety, nie bez powodu zresztą – Ara Maxima miała także wymiar polityczny.

– Nie ustalimy niczego na tej podstawie – odezwała się.

– Przejrzymy narodowości.

Rah’ma’dul nie brzmi jak żaden znany język.

– Czy ja wiem? – zastanowił się Jaccard. – Ma w sobie coś z arabskiego, może z jakiegoś dialektu afrykańskiego?