Выбрать главу

Dowódca przez chwilę milczał, po czym przeniósł wzrok na Ellyse. Gdy dostrzegł, że stoi ona murem za astrochemikiem, głośno westchnął.

– Mów – odezwał się.

– Leavitt z pewnością ma na pokładzie całą gamę urządzeń neonatalnych.

– Najprawdopodobniej.

– W tym sekwencery DNA i inne tego typu cuda, które pozwalają przeprogramowywać ludzki organizm jak komputer.

Channary i Hallford oderwali wzrok od ekranu i spojrzeli na Skandynawa. Wszyscy zrozumieli w mig, co sugerował.

– Uważam, że dzięki la’derach może mi się udać – powiedział.

– Oszalałeś? – zapytał Loïc i zwrócił się do Ellyse. – Wiedziałaś o tym?

– Nie, ale to niegłupi pomysł.

– Niegłupi? – żachnął się Jaccard, podnosząc głos. – To kompletny debilizm! Chcesz zbudzić samego diabła, a potem majstrować w jego głowie. I po co to wszystko? Bo brakuje ci pieprzonego przyjaciela? Czy może emocji? Zbyt bezpiecznie się zrobiło?

– Zasługuje na to, by mu pomóc.

– Niby dlaczego?

Dobre pytanie, stwierdził Håkon.

– Bo jest żywą istotą, tak, jak my – wyręczyła go Nozomi. – Tyle że w przeciwieństwie do nas nie korzystał z luksusu wolnej woli. Ktoś wtłoczył w niego określony wzorzec zachowań i…

– Nie mam ochoty tego słuchać – przerwał jej Jaccard. – Gideon, ustaw kurs na orbitę geostacjonarną. Pełna moc silników.

– Tak jest, panie majorze.

Håkon wymienił bezsilne spojrzenie z Ellyse, ostatecznie jednak dochodząc do wniosku, że prędzej czy później uda mu się przekonać dowódcę. Zresztą, gdy opuszczą pokład statku, Loïc straci prawo do samodecydowania o wszystkim. Zrodzi to pewnie konieczność przeprowadzenia wyborów i ustalenia, kto rządzi w tej małej społeczności. Brzmiało to absurdalnie, ale było lepsze niż anarchia. Cała grupa powinna trzymać się razem – nie mogli pozwolić sobie na to, by wskutek konfliktu jedna połowa osiadła w Australii, a druga w Europie czy gdziekolwiek indziej.

– Jesteś pewien, że uda ci się to zrobić? – zapytała Nozomi.

Lindberg przez moment nie odpowiadał. Kennedy przyspieszył, wyłaniając się zza Neptuna. Gdzieś daleko przed nimi znajdował się Uran, niewidoczny jeszcze z tak daleka. Im bliżej Ziemi będą, tym mniejsze staną się odległości pomiędzy planetami, ale tutaj Układ Słoneczny wydawał się być przepastnym pustkowiem.

– Håkon?

– Tak?

– Pytałam, czy jesteś pewien, że ci się uda.

– Pewien? Nie. Ale wydaje mi się, że koncha potrafi wyposażyć mnie nie tylko w zdolności lingwistyczne.

– Sama nie wiem – odparła cicho. – Nie brzmi to najbezpieczniej.

– Jeśli go, że tak powiem, przeprogramuję, to…

– Miałam na myśli ciebie – ucięła, marszcząc czoło. – La’derach ma duży wpływ na organizm ludzki, widać to jak na dłoni. Im częściej jej używasz, tym bardziej możesz stać się od niej zależny.

Wiedział, że ma rację.

– Bzdura – odrzekł.

– Czemu tak bardzo chcesz jego odkupienia?

– Nie wiem. Mam imperatyw, jak rasy walczące w proelium.

Ellyse uśmiechnęła się, co Håkon uznał za ostateczną zgodę na swój plan. Jaccard prędzej czy później podzieli jej zdanie. Jeśli nie z pobudek altruistycznych, to po to, by dowiedzieć się jak najwięcej o potencjalnym wrogu.

Wprawdzie Ev'radat zapewniał, że Diamentowi nigdy nie odnajdą Ziemi, ale nikogo nie było stać na absolutną pewność.

Minęli Urana, a chwilę później ukazał się jeden z dwóch największych gigantów w okolicy, Saturn. ISS Kennedy przeleciał blisko jego pierścieni – na tyle blisko, by gołym okiem dostrzec, że składają się z kamieni i lodu. Dwie planety, które minęli w oddali, również posiadały podobne dyski, lecz znacznie mniejsze, ledwo zauważalne.

Podróż z Saturna na orbitę okołoziemską zabrała Kennedy’emu półtorej godziny. Okręt przyjął trajektorię geosynchroniczną, a załoganci niemal przylgnęli do wyświetlacza. Część północnej półkuli była przykryta ciemnymi, niepokojącymi chmurami, które nie wyglądały na dzieło natury.

– Zrób zbliżenie na jakąś większą aglomerację w Europie – odezwał się Jaccard. Gideon natychmiast wykonał rozkaz i na wyświetlaczu zobaczyli Paryż, gdzie miało siedzibę Europlanet.

Miasto zostało obrócone w pył. Budynki przypominały zgliszcza z niedopalonego ogniska. Z orbity trudno było dostrzec ślady świadczące o tym, że niegdyś była to ogromna metropolia. Håkon poszukał wzrokiem charakterystycznego punktu – Wieży Eiffla, ale nigdzie nie dostrzegł nawet jej szczątków.

– Musiało dojść do zmasowanego bombardowania orbitalnego – odezwał się słabo Hallford.

Nikt mu nie odpowiedział. Spoglądali na ruiny, starając się wypatrzeć cokolwiek, co przypominałoby kształtem budynek. Potem odnajdywali kolejne przesmyki w chmurach i przyglądali się pozostałym wielkim miastom. Wszędzie widok był taki sam.

– Skanujesz powierzchnię? – zapytał niepewnie Jaccard.

– Tak jest – odparł Hallford. – Jeszcze trochę to potrwa, ale na razie czujniki nie odnotowały żadnych emisji ani sygnałów. Nic elektrycznego, nic spalinowego, nic radiowego… – Gideon urwał, po czym pokręcił głową.

Patrzyli na grobowiec ludzkości. I niełatwo było opanować rozpacz.

Kennedy zszedł na niższy pułap. Rozpoczęli poszukiwania miejsca, gdzie można byłoby posadzić okręt. Kilkugodzinny lot wokół Ziemi uświadomił im, że niełatwo będzie znaleźć odpowiedni skrawek lądu na nową kolonię. Wszystko zdawało się być pokryte gruzami, a wolna przestrzeń znajdowała się jedynie na jałowych pustkowiach.

– Mam coś – odezwał się Gideon, gdy przelatywali nad Atlantykiem. – Mam sygnał radiowy! – ryknął.

Wszyscy natychmiast dopadli do jego konsoli.

– Mów – polecił nerwowo dowódca.

– Jest… jest, panie majorze. Mam potwierdzenie. Ktoś nadaje SOS z Tristan da Cunha.

– Skąd? – zapytała Channary.

– Tristan da Cunha – powtórzył Håkon. – Wyspy na południowym Atlantyku, mniej więcej w połowie drogi z Ameryki Południowej do Afryki. Jedno z najbardziej odludnych miejsc na kuli ziemskiej. Najwyraźniej opłacało się przebywać na tego typu przyczółkach, kiedy nastąpił atak z orbity.

– Najwyraźniej – odparła Sang.

– Mam kolejny! – krzyknął Gideon, wstając z krzesła. – I jeszcze jeden!

– Uspokójcie się, kapitanie. Wiem, że emocje robią swoje, ale chcemy się czegoś dowiedzieć.

– Tak jest – odparł Hallford, zajmując z powrotem swoje miejsce. – Są sygnały z Falklandów, Wysp Kokosowych u wybrzeży Australii, Kiribati na Pacyfiku… Pitcairn na Oceanie Spokojnym… Panie majorze, spływa coraz więcej danych.

– Ilu ocalałych? Mniej więcej?

– Na samym Tristan da Cunha mieszkańców było może trzystu, a to jedna z mniejszych wysp – wtrącił Lindberg. – I najwyraźniej możemy liczyć na to, że takich miejsc jest znacznie więcej. Ktokolwiek sprowadził na naszą planetę pożogę, ominął najmniejsze skupiska ludności.

Håkon spojrzał na ekran, gdzie pojawiały się kolejne sygnały. Tym razem systemy Kennedy’ego odebrały elektroniczne wołanie SOS z wybrzeża Morza Czarnego. Najwyraźniej na stałym lądzie ktoś również przeżył.

– Co teraz? – zapytała Ellyse.

Wszyscy uśmiechali się cierpko. Nikt się nie odezwał – możliwości było zbyt wiele, by w tej chwili decydować, od czego zaczną. Sytuację komplikował fakt, że do ataku na Ziemię musiało dojść co najmniej dwieście pięćdziesiąt, może nawet trzysta lat temu. Od tamtej pory wykształciły się zapewne nowe państwa, nowe ustroje… nowa rzeczywistość.

W końcu Lindberg odchrząknął, skupiając na sobie uwagę reszty.

– Zanim zaczniemy zbierać okruchy tej cywilizacji i wysłuchamy chóru zapomnianych głosów, proponuję wykonać przelot nad wszystkimi miejscami, gdzie ktoś ocalał. Niech ci ludzie wiedzą, że nie są już sami.

Nikt nie zgłosił sprzeciwu, a Gideon wyznaczył kurs.

ISS Kennedy przemknął nad spopielonymi połaciami bezludnej ziemi, zwalniając tam, gdzie tliło się jeszcze życie. Płomień ludzkości nie zgasł i miał ponownie się rozpalić. Wraz ze statkami zmierzającymi na orbitę okołoziemską nadchodziła nowa, nieznana przyszłość.