Выбрать главу

Jack wyrwał całą gazetę z rąk Vinniego.

– Hej, co jest! – zawołał tamten zaskoczony.

Jack złożył gazetę, a następnie odwrócił tak, że Vinnie musiał spojrzeć na pierwszą stronę.

– Zdawało mi się, że według ciebie niczego w gazecie nie napisali – zauważył Jack.

– Nie powiedziałem, że nie napisali, tylko że nie zauważyłem – przypomniał Vinnie.

– Na miłość boską, przecież to jest na pierwszej stronie! – Jack w podnieceniu wskazał wielkie litery kubkiem z kawą.

Vinnie gwałtownym ruchem spróbował wydrzeć gazetę, ale Jack równie szybko ją cofnął.

– No co ty! – rzucił coraz bardziej poirytowany Vinnie. – Kup sobie własną gazetę!

– Zaczynasz mnie zastanawiać – stwierdził Jack. – Znam cię i jestem pewien, że ten artykuł przeczytałeś jeszcze w metrze. O co chodzi, Vinnie?

– O nic! Po prostu zacząłem od wiadomości sportowych.

Jack przez moment dokładnie przyglądał się twarzy Vinniego. Ten jednak uciekł wzrokiem.

– Jesteś chory? – zapytał żartobliwym tonem Jack.

– Nie! – sapnął Vinnie. – Po prostu oddaj mi gazetę.

Jack oddarł stronę z wiadomościami sportowymi i podał ją Vinniemu. Sam zaś z resztką gazety podszedł do innego biurka, usiadł i zaczął czytać. Artykuł zaczynał się na pierwszej stronie, a dokończenie zamieszczono na trzeciej. Jak przypuszczał, napisany był w tonie sarkastycznym, prześmiewczym. Autor dokładał po równo departamentowi policji i Zakładowi Medycyny Sądowej. Stwierdzono, że cała ta brudna i niejasna sprawa jest kolejnym jaskrawym dowodem rażącej niekompetencji obu instytucji.

Do pokoju wpadła Laurie i od razu przerwała Jackowi. Zdejmując płaszcz, wyraziła nadzieję, że Jack czuje się lepiej niż ona.

– Prawdopodobnie nie – przyznał Jack. – Kupiłem tanie wino. Przepraszam.

– Ale i pospaliśmy ledwie pięć godzin. Wstawanie było prawdziwą makabrą. – Przewiesiła płaszcz przez oparcie krzesła. – Dzień dobry, Vinnie – zawołała.

Vinnie jednak nie odpowiedział.

– Gniewa się, bo mu podarłem gazetę – wyjaśnił Jack. Wstał, ustępując miejsca Laurie. W tym tygodniu na niej spoczywał obowiązek rozdziału pracy, w tym przydzielania poszczególnych autopsji patologom. – Czołówka i artykuł redakcyjny poświęcone są Franconiemu.

– Nie dziwi mnie to. We wszystkich lokalnych wiadomościach trąbili o tym cały dzień i słyszałam, że zapowiadali Binghama w "Dzień dobry, Ameryko".

– Ma teraz pełne ręce roboty – przyznał Jack.

– Zaglądałeś do dzisiejszych spraw? – zapytała Laurie. Spojrzała na stos około dwudziestu teczek osobowych.

– Dopiero co przyszedłem – odpowiedział Jack i wrócił do lektury. Po chwili odezwał się, komentując przeczytany fragment. – O, to jest dobre! Twierdzą, że my i policja uknuliśmy spisek. Według nich świadomie pozbyliśmy się ciała, bo było to korzystne dla policji. Możesz sobie to wyobrazić? Ci dziennikarze opanowani są taką paranoją, że wszędzie dookoła widzą konspirację!

– To społeczeństwo cierpi na paranoję – stwierdziła Laurie. – Media dają jedynie to, co ludzie chcą otrzymać. Ale taka szalona teoria utwierdza mnie w przekonaniu, że powinniśmy prowadzić nasze dociekania na temat zniknięcia zwłok. Społeczeństwo musi wiedzieć, że jesteśmy bezstronni.

– A miałem nadzieję, że po zarwanej nocy zmieniłaś zdanie i zrezygnowałaś z wyprawy po prawdę – mruknął Jack, nie przerywając lektury.

– W żadnym wypadku – odparła Laurie.

– To idiotyczne! – zawołał, uderzając ręką w gazetę. – Najpierw sugerują, że jesteśmy odpowiedzialni za zniknięcie ciała, a teraz utrzymują, że gangsterzy na pewno pogrzebali szczątki w dzikich okolicach Westchester, więc nigdy już nie zostaną odnalezione.

– W tym fragmencie mają chyba rację – uznała Laurie. – Chyba że ciało wypłynie po wiosennych roztopach. Przy tym mrozie trudno kopać głębiej jak na trzydzieści, czterdzieści centymetrów.

– Rany, co za bzdury! – skomentował Jack po przeczytaniu całego artykułu. – Masz, chcesz przeczytać? – podsunął Laurie pierwszą stronę gazety.

Machnęła od niechcenia ręką.

– Dziękuję, ale przeczytałam już wersję "Timesa". Była wystarczająco złośliwa. Nie muszę już zapoznawać się z punktem widzenia "New York Post".

Jack podszedł do Vinniego i oddając oderwane strony, powiedział, że chciałby przywrócić gazecie jej pierwotny wygląd. Vinnie odebrał swoją własność bez komentarza.

– Jesteś dzisiaj okropnie drażliwy – powiedział do niego Jack.

– To zostaw mnie w spokoju – zaproponował sucho Vinnie.

– Ho, ho, uważaj, Laurie! Zdaje się, że Vinnie cierpi na napięcie przedmyślowe. Prawdopodobnie zaplanował sobie pomyśleć nad czymś i teraz hormony mu się burzą.

– U-ha – odezwała się Laurie. – Mamy tu tego "topielca", o którym wspomniał wczoraj Mike Passano. Komu powinnam go przydzielić? Kłopot z tym, że do nikogo w tej chwili nic nie mam i w efekcie pewnie sama z nim zostanę.

– Daj go mnie – zaoferował się Jack.

– Nie rusza cię? – zapytała. Sama bardzo nie lubiła topielców, szczególnie jeśli dłużej leżeli w wodzie. Taka autopsja była zwykle bardzo nieprzyjemną i trudną pracą.

– Ech – odparł Jack. – Jak się przyzwyczaisz do zapachu, to palce lizać.

– Błagam – mruknęła Laurie. – To obrzydliwe!

– Poważnie. Topielcy stanowią zazwyczaj prawdziwe wyzwanie. Wolę takich niż z postrzałem.

– Ten to jedno i drugie – stwierdziła i przypisała Jacka do topielca.

– Uroczo! – uznał Jack. Podszedł do biurka i zajrzał Laurie przez ramię.

– Strzał oddany w górną prawą część ciała, przypuszczalnie z bliskiej odległości.

– Brzmi coraz ciekawiej. Jak się nazywa ofiara?

– Nie wiemy. Prawdę powiedziawszy, to część twojego zadania. Głowa i ręce zniknęły.

Wręczyła Jackowi teczkę osobową. Oparł się o krawędź biurka i zaczął przerzucać jej zawartość. Nie było tego dużo. To, co znalazł, pochodziło od asystentki z ich dochodzeniówki, Janice Jaeger.

Janice podała, że ciało zostało znalezione w Atlantyku niedaleko Coney Island. Przypadkowo trafiła na nie łódź patrolowa straży przybrzeżnej, która zaczaiła się na spodziewanych przemytników narkotyków. Straż wypłynęła w morze po otrzymaniu anonimowego cynku. Łódź stała nieruchomo na wodzie z wyłączonymi światłami i włączonym radarem i dosłownie uderzyła w ciało. W pierwszej chwili przypuszczali, że to informator, którego handlarze nakryli i zostawili straży jako cały łup.

– Niewiele tego – powiedział Jack.

– Na szczęście ty lubisz trudne zadania – dokuczyła mu z uśmiechem Laurie.

Jack ruszył do windy.

– Chodź, zrzędo! – zawołał Vinniego. Trzepnął w gazetę i przechodząc obok, dał mu szturchańca. – Szkoda czasu. – Ale w drzwiach dosłownie wpadł na Lou Soldano. Porucznik zmierzał wprost do celu: ekspresu z kawą.

– Jezu – stęknął Jack, wylewając kawę z kubka. – Powinieneś spróbować sił w nowojorskich Gigantach [5].

– Przepraszam – powiedział Lou. – Gwałtownie potrzebuję uzupełnienia poziomu kofeiny w organizmie.

Obaj mężczyźni podeszli do ekspresu. Jack oderwał kawałek papierowego ręcznika, żeby zetrzeć plamę z kawy ze sztruksowej marynarki. Lou napełnił kubek prawie po brzeg. Ręce bardzo mu drżały. Wsypał mnóstwo cukru i wlał śmietankę.

Westchnął ciężko.

вернуться

[5] New York Giants (ang.) – drużyna futbolu amerykańskiego (przyp. tłum.)