Выбрать главу

– Zapomniane – odparł Marvin.

Laurie miała już zamiar wyjść, kiedy pomyślała jeszcze o Domu Pogrzebowym Spoletto. Ot tak, na wszelki wypadek zapytała o niego Marvina.

Wzruszył ramionami.

– Co byś chciała wiedzieć? Niewiele mogę powiedzieć. Nigdy tam nie byłem, no wiesz, co mam na myśli.

– Jacy są ci ludzie, którzy do nas przyjeżdżają?

– Zwyczajni – odparł, ponownie wzruszając ramionami. – Widziałem ich chyba ze dwa razy. No, właściwie nie wiem, co chciałabyś usłyszeć.

Laurie skinęła głową.

– To było niemądre pytanie. Sama nie wiem, czego chciałam się dowiedzieć.

Wyszła z kostnicy przez wyjście prowadzące na podjazd, a stąd na Trzydziestą Ulicę. Miała wrażenie, że w przypadku Franconiego nic nie działo się według utartych schematów.

Gdy ruszyła spacerem w dół Pierwszej Avenue, coś jeszcze przyszło jej do głowy. Nagle wizyta w Domu Pogrzebowym Spoletto wydawała się wielce sensownym posunięciem. Przez sekundę zawahała się, rozważając pomysł, po czym podeszła do krawężnika, aby zatrzymać taksówkę.

– Dokąd pani sobie życzy? – zapytał taksówkarz. Laurie przeczytała z licencji, że nazywa się Michael Neuman.

– Wie pan, gdzie jest Ozone Park? – spytała.

– Jasne, w Queens – odrzekł Michael. Był starszym mężczyzną, zdaniem Laurie po sześćdziesiątce. Siedział na grubej poduszce z pianki, której spory kawał wystawał z boku. Oparcie miał zrobione z drewnianych listewek.

– Ile czasu zabierze nam dojechanie tam? – zapytała. Gdyby miało to trwać godzinę czy dłużej, zrezygnowałaby.

Michael zrobił tajemniczą minę, ściągając usta, i pomyślał chwilę.

– Niedługo – powiedział bez przekonania. – Ruchu wielkiego nie ma. Dopiero co byłem na lotnisku Kennedy'ego.

– Jedziemy – zdecydowała.

Jak Michael obiecał, jechali szybko, szczególnie gdy znaleźli się na autostradzie Van Wyck. Laurie dowiedziała się, że Michael prowadzi taksówkę już ponad trzydzieści lat. Okazał się człowiekiem gadatliwym i przywiązanym do swego zdania, który do tego roztaczał wokół siebie ojcowski urok.

– Wie pan gdzie w Ozone Park jest Gold Road?

Miała szczęście trafić na doświadczonego taksówkarza. Adres zakładu Spoletto pamiętała z notatnika w biurze kostnicy. Nazwa ulicy dobrze określała interes, który prowadzono w zakładzie [7].

– Gold Road – powtórzył Michael. – Żaden problem. To przedłużenie Osiemdziesiątej Dziewiątej Ulicy. Czego pani szuka?

– Domu Pogrzebowego Spoletto.

– Będziemy tam w mgnieniu oka – obiecał.

Laurie rozsiadła się wygodnie i z zadowoleniem jednym uchem słuchała nie kończącego się potoku słów kierowcy. Przez moment szczęście zdawało się być po jej stronie. Zdecydowała się odwiedzić dom pogrzebowy, ponieważ sądziła, że Jack nie ma racji. Zakład miał powiązania ze światem przestępczym i chociaż chodziło o inną rodzinę, jak utrzymywał Lou, fakt, że istniały takie związki, wzbudzał podejrzenia Laurie.

Zgodnie z przyrzeczeniem Michael nadspodziewanie szybko zajechał pod wykładany białymi płytkami dom z trzema oknami wystawowymi, który stał w otoczeniu budynków z cegły. Dach nad szerokim gankiem podtrzymywały kolumny w stylu greckim.

Na trawniku niewiele większym od znaczka pocztowego, stał neon z napisem "Dom Pogrzebowy Spoletto, zakład rodzinny z dwupokoleniową tradycją".

Firma była w pełnym ruchu. Światła paliły się we wszystkich oknach. Kilku mężczyzn z cygarami stało na ganku. Innych widać było przez okna na parterze.

Michael miał już zamiar skasować licznik, gdy Laurie go powstrzymała.

– Mógłby pan na mnie poczekać? Nie zabierze mi to więcej niż kilka minut, a złapanie tutaj taksówki może okazać się trudne.

– Jasne, proszę pani. Czekam.

– Mogę zostawić teczkę? Nie ma w niej niczego wartościowego – zapewniła Laurie.

– To nie ma znaczenia, będzie tu bezpieczna – zgodził się.

Laurie wyszła z wozu i ruszyła w stronę zakładu. Była podenerwowana. Wydawało jej się, że to wczoraj, a nie pięć lat temu doktor Dick Katzenburg przedstawiał sprawę na środowej popołudniowej konferencji. Młody, dwudziestokilkuletni mężczyzna został żywcem zabalsamowany w Domu Pogrzebowym Spoletto, kiedy okazało się, że jest zamieszany w oblanie twarzy Cerina kwasem z akumulatora.

Po plecach przeszedł jej dreszcz, ale zmusiła się i weszła na stopnie. Nigdy nie uwolniła się do końca od zmory, która nawiedzała ją po tamtych wydarzeniach.

Mężczyźni palący cygara zignorowali ją. Przez zamknięte drzwi frontowe dobiegała łagodna, spokojna muzyka organowa. Laurie nacisnęła klamkę. Drzwi były otwarte, więc weszła do środka.

Oprócz muzyki nie słychać było innych dźwięków. Podłogi przykrywały grube dywany. W holu stała grupa ludzi, ale rozmawiali bardzo cichym szeptem.

Po lewej stronie była wystawa trumien i urn. Po prawej znajdował się pokój, w którym na składanych krzesłach siedzieli ludzie. Pod ścianą przed nimi, na łożu z kwiatów stała odkryta trumna.

– W czym mogę pomóc? – zapytał cichy głos.

Podszedł do niej chudy mężczyzna w jej wieku. Twarz miał ascetyczną, malował się na niej smutek. Biała koszula kontrastowała z czernią stroju. Bez wątpienia należał do personelu. Dla Laurie był żywym wcieleniem jej wyobrażenia o purytańskim kaznodziei.

– Czy szanowna pani przyszła może pożegnać Jonathana Dibartola? – zapytał mężczyzna.

– Nie. Franka Gleasona.

– Przepraszam? – zapytał mężczyzna, jakby nie zrozumiał.

Laurie powtórzyła nazwisko. Zapadła chwila milczenia.

– Pani godność?

– Doktor Laurie Montgomery.

– Jedną chwileczkę, jeśli pani pozwoli – powiedział mężczyzna i dosłownie zniknął.

Laurie przyjrzała się żałobnikom. Z tym obliczem śmierci zetknęła się tylko raz. Kiedy miała piętnaście lat, jej dziewiętnastoletni brat zmarł z przedawkowania. To było przerażające doświadczenie, szczególnie, że to właśnie ona go znalazła.

– Doktor Montgomery – głos był łagodny i pełen obłudy. – Jestem Anthony Spoletto. Jak zrozumiałem, przyszła pani pożegnać świętej pamięci Franka Gleasona.

– Rzeczywiście – potwierdziła Laurie. Spoglądała na kolejnego mężczyznę ubranego na czarno. Był otyły i służalczy jak ton jego głosu. W łagodnym świetle czoło mężczyzny błyszczało.

– Obawiam się, że to będzie niemożliwe – powiedział.

– Dzwoniłam dzisiaj i zostałam poinformowana, że zwłoki zostały wystawione – odparła.

– Tak, oczywiście. Ale to było po południu. Na życzenie rodziny od szesnastej do osiemnastej. Później zwłoki zostały wyniesione.

– Rozumiem – powiedziała zakłopotana. Nie miała żadnego konkretnego planu i pożegnanie Franka Gleasona było jedynym pretekstem. Teraz, kiedy okazało się, że nie może zobaczyć ciała, nie wiedziała, co robić.

– Może pozwoli mi pan chociaż wpisać się do księgi kondolencyjnej – zapytała.

– Obawiam się, że i to nie jest możliwe. Rodzina już ją zabrała.

– Cóż, w takim razie myślę, że to wszystko – stwierdziła, rozkładając bezradnie ręce.

– Niestety, chyba tak.

– Czy wie pan, kiedy ma się odbyć pogrzeb?

– W tej chwili jeszcze nie.

– Dziękuję panu.

– Bardzo proszę. – Odprowadził Laurie do drzwi i otworzył je przed nią.

Laurie wyszła i wsiadła do taksówki.

– Teraz dokąd? – zapytał Michael.

Podała swój adres przy Dziewiętnastej Ulicy i kiedy auto ruszało, pochyliła się do przodu, patrząc przez okno w stronę zakładu pogrzebowego. Wycieczka okazała się stratą czasu. Ale czy na pewno? Po krótkiej rozmowie ze Spolettem zorientowała się, że mężczyzna poci się, mimo że temperatura wewnątrz była raczej niska, żeby nie powiedzieć, iż panował tam chłód. Podrapała się w głowę, zastanawiając się, czy to coś znaczy, czy trafiła w kolejny ślepy zaułek.

– To był przyjaciel? – zapytał kierowca.

– Kto taki? – odpowiedziała pytaniem.

– Zmarły.

– Nie bardzo – powiedziała, śmiejąc się wesoło.

– Rozumiem, co ma pani na myśli – stwierdził, spoglądając równocześnie na odbicie Laurie we wstecznym lusterku. – W dzisiejszych czasach stosunki między ludźmi są bardzo skomplikowane. I powiem pani, dlaczego tak…

Laurie uśmiechnęła się i rozsiadła, aby wysłuchać kolejnej tyrady. Uwielbiała filozofujących taksówkarzy, a Michael był wśród nich prawdziwym Platonem.

Kiedy samochód zajechał przed budynek, zobaczyła w foyer znajomą postać. Lou Soldano stał oparty o skrzynki pocztowe; w ręku ściskał butelkę wina. Laurie zapłaciła Michaelowi należność ze sporym napiwkiem i szybko wysiadła.

вернуться

[7] Gold Road (ang.) – Złota Droga (przyp. tłum.)