Выбрать главу

Pchnął skrzydło drzwi, wyszedł i przeszedł przez plac. Nie spoglądał w stronę żołnierzy, ale z doświadczenia wiedział, że niektórzy z nich obserwują go i na samą myśl cierpła na nim skóra. Kevin nie znał ani słowa w lokalnym narzeczu fang, nie miał więc pojęcia, o czym rozmawiają.

Natychmiast gdy znalazł się poza zasięgiem wzroku żołnierzy, poczuł ulgę i zwolnił kroku. Połączenie upału i prawie stuprocentowej wilgotności sprawiało wrażenie przebywania w łaźni parowej. Najmniejszy wysiłek spływał po człowieku potem. Już po kilku minutach czuł przylepioną do pleców koszulę.

Dom Kevina znajdował się mniej więcej w połowie drogi między nadrzeczną dzielnicą a kompleksem szpitalno-laboratoryjnym. Właściwie była to odległość trzech krótkich przecznic. Miasto było małe, ale pełne swoistego uroku. Domy zbudowano z cegieł pokrytych tynkiem w jaskrawych niegdyś kolorach i przykryto czerwonymi dachówkami. Teraz kolory wypłowiały, nabierając pastelowych odcieni. Żaluzje zawieszane nad oknami były w opłakanym stanie, jedynie te na odnowionych budynkach zostały zreperowane i prezentowały się przyzwoicie. Ulice tworzyły rozgałęzioną sieć, ale były brukowane przywiezioną przed laty kostką granitową, która niegdyś służyła na żaglowcach za balast. W czasach hiszpańskiego kolonializmu dobrobyt miasta brał się z rolnictwa, szczególnie z upraw kakao i kawy, wtedy też cieszyło się ono sporym zaludnieniem szacowanym na kilka tysięcy mieszkańców.

Historia miasta dramatycznie zmieniła się po roku 1959. Wtedy Gwinea Równikowa otrzymała niepodległość. Nowy prezydent, Macias Nguema, szybko przemienił się z popularnego przywódcy ludowego, wybranego na urząd przez mieszkańców, w sadystycznego dyktatora, jednego z najgorszych na kontynencie, którego okrucieństwa szybko przebiły nawet wyczyny Idiego Amina z Ugandy czy Jeana-Bedela Bokassy z Republiki Środkowoafrykańskiej. Skutki dla kraju były apokaliptyczne. Ponad pięćdziesiąt tysięcy osób zostało zamordowanych, jedna trzecia ludności uciekła, w tym wszyscy osadnicy hiszpańscy. Większość miast zdziesiątkowano, najbardziej właśnie Cogo, które zostało całkowicie wyludnione. Drogi łączące Cogo z resztą kraju zrujnowano i wkrótce stały się nieprzejezdne.

Przez wiele lat miasteczko było skazane na los ledwie ciekawostki turystycznej dla przypadkowych gości przypływających tu motorówkami z nadmorskiego Acalayong. Kiedy siedem lat temu zjawili się tu przedstawiciele GenSys, dżungla zaczęła odbierać tereny, które niegdyś zajmowała. Właśnie to odosobnienie, izolacja Cogo, bezgraniczne zdawało się otoczenie wiecznie zielonych lasów uznano za idealne miejsce dla przedsięwzięcia planowanego przez kompanię. Po powrocie do Malabo, stolicy Gwinei Równikowej, przedstawiciel GenSys natychmiast rozpoczął rozmowy z odpowiednimi władzami kraju. Wobec tego, że kraj należał do najuboższych w Afryce i rząd ciągle poszukiwał nowych źródeł pieniędzy, negocjacje postępowały szybko.

Kevin minął ostatnie skrzyżowanie i stanął przed własnym domem. Jak większość budynków w mieście był to dwupiętrowy dom, odnowiony przez firmę, aby nadać mu dawny miły wygląd. W rzeczywistości był to jeden z najładniejszych budynków w mieście i źródło zazdrości innych pracowników GenSys, szczególnie szefa ochrony Camerona McIversa. Tylko kwatery Siegfrieda Spalleka, kierownika Strefy, i Bertrama Edwardsa, szefa służby weterynaryjnej, miały ten sam standard. Kevin podejrzewał, że swoje szczęście zawdzięcza wstawiennictwu doktora Raymonda Lyonsa, ale nie wiedział tego na pewno.

Dom postawił w połowie dziewiętnastego wieku zamożny kupiec. Była to typowa hiszpańska architektura. Jak w budynku ratusza, parter otaczały arkady. Pierwotnie mieściły się tutaj sklepy i składy towarów. Zasadnicza część mieszkalna z trzema sypialniami, trzema łazienkami, pokojem dziennym ciągnącym się na całą szerokość budynku, jadalnią, kuchnią i małą służbówką zajmowała pierwsze piętro. Z wszystkich czterech stron otaczała je weranda. Na drugim piętrze była tylko jedna olbrzymia sala z podłogą z szerokich desek, oświetlana dwoma wielkimi żyrandolami z lanego żelaza. Z łatwością pomieściłaby setkę ludzi, była więc przeznaczona na spotkania towarzyskie.

Kevin wszedł do środka i centralnie usytuowanymi schodami udał się na piętro. Z małego holu przeszedł do jadalni. Tak jak się spodziewał, zastał stół nakryty do lunchu.

Dom był za duży dla Kevina, tym bardziej, że nie miał rodziny. Powiedział to, kiedy pokazano mu go zaraz po przyjeździe, ale Siegfried Spallek stwierdził, że decyzję podjęto w Bostonie i odradził narzekanie. Kevin przyjął więc oferowaną kwaterę, ale zazdrość współpracowników często wywoływała u niego złe samopoczucie.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zjawiła się Esmeralda. Zastanowił się, jak to robi. Zupełnie jakby cały czas stała przy oknie i czekała na jego pojawienie się. Była miłą kobietą w nieokreślonym wieku, o okrągłej twarzy i smutnych oczach. Ubrana była we wzorzystą koszulę i dobraną do niej chustę ciasno obwiązaną na głowie. Poza miejscowym językiem swobodnie mówiła po hiszpańsku i znośnie po angielsku, który codziennie doskonaliła.

Od poniedziałku do piątku Esmeralda mieszkała w służbówce. Na weekend zostawała z rodziną w wiosce zbudowanej przez GenSys na wschód od miasta nad brzegiem rzeki. Mieszkali tam licznie zatrudnieni w Strefie miejscowi robotnicy. Strefą nazywano teren zajmowany przez gwinejski oddział GenSys na prowadzoną operację. Esmeralda i jej rodzina przeprowadzili się do wioski z Bata, głównego ośrodka miejskiego w środkowej części kraju. Stolica państwa, Malabo, leżała na wyspie Bioko.

Kevin zachęcał Esmeraldę, żeby wieczorami wracała do domu, do rodziny, jeśli ma na to ochotę, lecz odmawiała. A gdy nalegał, odpowiadała, że polecono jej zostawać cały dzień w Cogo.

– Był telefon do pana – poinformowała Esmeralda.

– Och – zareagował nerwowo Kevin. Serce mocniej mu zabiło. Dzwonek telefonu odzywał się rzadko, a Kevin w obecnym stanie nie potrzebował dodatkowych niespodzianek. Telefon w środku nocy od Taylora Cabota w zupełności wystarczył.

– Dzwonił pan doktor Raymond Lyons z Nowego Jorku. Chce, żeby pan oddzwonił do niego.

To, że wiadomość przyszła zza oceanu, nie zaskoczyło Kevina. Dzięki łączności satelitarnej zainstalowanej w Strefie przez GenSys łatwiej było połączyć się z Europą czy Stanami niż z Bata, leżącym sześć mil na północ. Kontakt z Malabo był prawie niemożliwy.

Kevin ruszył w stronę pokoju dziennego, gdzie na biurku stał aparat telefoniczny.

– Będzie pan jadł lunch? – zapytała gosposia.

– Tak – odpowiedział. Nie czuł głodu, ale nie chciał urazić uczuć Esmeraldy.

Usiadł za biurkiem. Z ręką na słuchawce szybko policzył, że w Nowym Jorku jest mniej więcej ósma rano. Zastanawiał się, czego mógł chcieć doktor Lyons i zgadywał, że musiało to mieć coś wspólnego z jego krótką nocną rozmową z Taylorem Cabotem. Kevinowi bardzo nie podobał się pomysł z autopsją zwłok Franconiego i łatwo mógł sobie wyobrazić, że Lyonsowi także nie przypadł on do gustu.

Do ich pierwszego spotkania doszło sześć lat temu w czasie zjazdu Amerykańskiego Stowarzyszenia Popierania Nauk w Nowym Jorku, na którym Kevin miał odczyt. Nie znosił referatów i niezwykle rzadko godził się na podobne wystąpienia, jednak wtedy został do tego zmuszony przez dyrektora wydziału z Uniwersytetu Harvarda. Pisząc doktorat, Kevin interesował się transpozycją chromosomów: procesem, w którym chromosomy wymieniają pozycję swoich fragmentów, aby wesprzeć i ułatwić przystosowanie gatunków, a co za tym idzie, ewolucję. Zjawisko to zachodzi szczególnie często w czasie podziału komórek rozrodczych, czyli mejozy.

Przypadkowo, w czasie tego zjazdu, kiedy Kevin przygotowywał się do wygłoszenia referatu, James Watson i Francis Crick odbyli publiczną rozmowę, która wzbudziła olbrzymie zainteresowanie. Była to akurat rocznica odkrycia przez nich struktury DNA. W efekcie bardzo niewielu słuchaczy zjawiło się na odczycie Kevina. Jednym z obecnych był Raymond. On pierwszy skontaktował się z Kevinem. Rozmowa zaowocowała odejściem z Harvardu i przejściem do GenSys.

Z lekkim drżeniem dłoni podniósł słuchawkę i wybrał numer. Raymond odpowiedział po pierwszym sygnale, zapewne więc czekał na telefon. Połączenie było tak krystalicznie czyste, jakby rozmówca znajdował się w pokoju obok.

– Dostałem dobrą wiadomość – powiedział Raymond natychmiast, gdy zorientował się, że rozmawia z Kevinem. – Nie będzie autopsji.