Выбрать главу

Przedstawmy światu nasz program. Mówmy otwarcie, czego chcemy. Naszym celem jest stworzenie demokratycznego państwa Palestyny, w którym dwa narody będą żyć obok siebie w zgodzie i pokoju. Każdy – Arab i Żyd – będą mieli jeden głos wyborczy. Jeżeli Żyd zostanie wybrany prezydentem – będzie prezydentem. Jeżeli Arab – to Arab. Sprawa wyznania będzie prywatną sprawą każdego obywatela. Będziemy utrzymywać przyjazne stosunki z wszystkimi krajami świata. Żydzi są częścią naszej historii i tylko szaleniec może mówić o wrzuceniu Żydów do morza, a syjonista chętnie to podchwyci i roztrąbi na cały świat. Musimy określić wyraźnie naszego wroga: jest nim aparat państwa syjonistycznego, utrzymywany przy życiu przez imperializm.

– Trudne to będzie – powiedział kupiec z Bejrutu – ponieważ świat stoi na gruncie istnienia państw takimi, jakie one są. Możemy tylko domagać się, żeby Izrael oddał tereny okupowane. W tej sprawie mamy poparcie wszystkich, i nawet jeżeli zrobimy to z bronią w ręku, nikt nie będzie mógł podważyć naszej racji. Wtedy na opuszczonych terenach utworzymy nasze arabskie państwo Palestyny.

– Kłopot polega na tym – odpowiedział ten, który przyjechał prosto z Jerozolimy – że takie państwo będzie bardzo małe i biedne. Jeżeli przesiedlą się tam wszyscy Palestyńczycy, podusimy się albo pomrzemy z głodu. Wypadnie żyć z pomocy zagranicznej. Ale w ten sposób otworzy się pole dla międzynarodowej walki o wpływy w tym państwie. Trzeba będzie brać pomoc, a kto da pomoc, będzie chciał rządzić.

– Izrael nie zgodzi się na takie państwo, ponieważ nasze rządy byłyby lewicowe, a oni tego nie zniosą – zauważył starszy Palestyńczyk, oparty o ładnie wyrzeźbioną laskę.

– Powiem coś przeciwnego – zareplikował kupiec z Bejrutu. – Ameryka może myśleć, że takie państwo będzie finansować król Fajsal, jej przyjaciel. Fajsal jest strażnikiem świętych miejsc islamu i ma prawo do posiadania wpływów w Palestynie i w Jerozolimie. Fajsal już powiedział Amerykanom, że da im jeszcze trochę czasu, żeby zmusili Izrael do wycofania się, ale że tego czasu nie ma za dużo, ponieważ jest on już chory i stary, a jeszcze przed śmiercią chciałby pomodlić się w świętym meczecie Aqsa w Jerozolimie. A jeżeli mu na to nie pozwolą, on zamknie całą naftę.

– Z takich pogróżek nic nie będzie – powiedział Zouhdi. – Musimy walczyć, to wszystko.

– Słuchaj mądrych ludzi, młody człowieku – powiedział wujek – ponieważ ich ustami przemawia doświadczenie ludzkości. Musimy brać, co dają. Albo inaczej: jeżeli nie możesz uzyskać wszystkiego, nie odrzucaj wszystkiego.

– Tak – odparował Zouhdi – tylko na razie niczego nie dają.

Wszyscy zgodzili się, że na tym polega problem.

Rzeczywiście, Palestyńczycy nic jeszcze nie dostali. Od lat wysłuchują obietnic i przyrzeczeń. Mają już wszystkie zapewnienia, tylko ciągle nie mają ziemi i ciągle nie mają domu.

Jest czas modlitwy. Przeciągłe zawołanie muezina kieruje nasze myśli w stronę nieba. С Allach jest przenikliwy, on widzi wszystko. On uczy wielkiej sztuki czekania.) „Każda rzecz ma swój czas, powiedział Kaznodzieja, i każde przedsięwzięcie ma swój czas pod niebem”.

Jest ciemna noc, nie widać ani gór, ani doliny. Tylko bardzo daleko, na zachodzie, bije w niebo elektryczna łuna. Nad tą łuną, wysoko – księżyc, a pod łuną – Jerozolima.

III Bitwa o wzgórza Golan

Spotykam go w Damaszku, w małym hotelu, w windzie. Palestyńczyk, a wygląda tak, jakby przyjechał prosto z Syberii. Walonki na nogach, ciepła kurtka ściągnięta pasem, futrzana uszanka na głowie. Na szczęście wieczory w Damaszku są chłodne, można chodzić w grubym waciaku i wcale nie ugotować się z gorąca. W czasie jazdy windą sięga do swojej torby i podaje mi jabłko. Palestyński sposób zawierania znajomości: spotkanemu człowiekowi ofiarować owoc. Owoce są największym i właściwie jedynym bogactwem Palestyny i dać komuś owoc, to dać mu wszystko, co się ma.

Zaprasza mnie do swojego pokoju. Będzie w Damaszku tylko jedną noc, jutro jedzie do Bejrutu spotkać się z Arafatem. A dzisiaj był jeszcze na froncie. Jest dowódcą jednej z grup fedainów, które walczą na górze Hermon. Nie należy pytać go o nazwisko ani o żadne szczegóły, związane z jego osobą. Jest z Galilei, niech to wystarczy. Fedaini z góry Hermon wchodzą w skład ugrupowania al-Saiqa, związanego z Syrią. Tworzą palestyńskie ramię armii syryjskiej.

Na froncie muszą ubierać się ciepło, w waciaki i uszanki, bo Hermon to góra wysoka jak Olimp, pokryta śniegiem i targana lodowatymi wichrami. Nocą ludzie konają z zimna. A czasem i w ciągu dnia, kiedy ostrzał jest silny, godzinami leżą nieruchomo i przymarzają do skał. Niestety, nie mogą przywyknąć ani do śniegu, ani do zimna. Dla nich to jest tak, jak gdyby walczyli na innej, obcej planecie. Góra przechodzi z rąk do rąk. Kto zdobędzie szczyt, zatyka swoją flagę. Potem następuje nowa walka i najczęściej – zmiana flagi. Kto zginie, zostaje już na górze, ale najgorzej z rannymi, nie ma jak transportować ich na dół i bardzo się męczą, bo zimno powiększa ból.

W śniegach Hermonu fedaini prowadzą swoją wojnę palestyńską. Na górze toczą się walki najbardziej zaciekłe, z krótkiego dystansu, twarzą w twarz, po dwóch stronach tej samej skały, na wąskim progu, z którego jedni drugich spychają w przepaść.

Na dnie tej przepaści rozciąga się łagodnie sfalowana ziemia, ziemia szara, naga i zniszczona – to wzgórza Golan. Tam też toczy się wojna, izraelsko-syryjska.

Dowódca z Hermonu pyta mnie, co myślę o bitwach na wzgórzach Golan, co myślę o tej wojnie.

Mówię mu, że takiej wojny nigdy nie widziałem.

Nasza wojna wyglądała inaczej i skończyła się dawno, w roku 1945, w Berlinie, pod Bramą Brandenburską. Była to wojna milionów i milionów ludzi. Okopy ciągnęły się nieskończoną ilość kilometrów. Jeszcze dzisiaj, w każdym naszym lesie można znaleźć ślady tych okopów.

Każdy włożył ogrom wysiłku, żeby przetrwać tę wojnę, własnymi rękoma przekopaliśmy całą naszą ziemię. Kiedy padał rozkaz do ataku, z okopów podrywało się mrowie żołnierzy, wielka ludzka masa pokrywała pola, zapełniała lasy i drogi. Wszędzie można było spotkać człowieka z karabinem. W moim kraju wojna nie ominęła nikogo, przeszła przez każdy dom, walnęła kolbą we wszystkie drzwi, spaliła dziesiątki miast i tysiące wiosek. Wojna poraniła wszystkich i ci, którzy przetrwali, nie mogą się z niej wyleczyć. Człowiek, który przeżył wielką wojnę jest inny od tego, który nie przeżył żadnej wojny. Są to dwa różne gatunki ludzi. Nigdy nie znajdą wspólnego języka, ponieważ tak naprawdę wojny nie można opisać, nie można się nią podzielić, nie można powiedzieć komuś – weź trochę tej mojej wojny. Każdy musi dożyć do końca ze swoją wojną.

Wojna jest najokrutniejszą rzeczą z prostej przyczyny: wymaga straszliwych ofiar. Ludzie z mojego kraju, którzy doszli do Bramy Brandenburskiej, mogą powiedzieć, ile kosztuje zwycięstwo. Kto chce wiedzieć, ile trzeba zapłacić, żeby wygrać wojnę, niech zobaczy nasze cmentarze. Kto twierdzi, że można odnieść trwałe zwycięstwo bez wielkich strat, że można mieć wojnę bez cmentarzy, nie wie, co mówi. Chcę podkreślić, co następuje: istota wojny polega na tym, że pod swoje czarne skrzydła wojna zagarnia wszystkich. Nikt nie тойе pozostać na uboczu, nikt nie może siedzieć i pić kawy, kiedy akurat w tym momencie trzeba zająć się rzucaniem granatów. W wojnie algierskiej wzięli udział wszyscy Algierczycy. W wojnie wietnamskiej wzięli udział wszyscy Wietnamczycy. Takiej wojny Arabowie z Izraelem nigdy nie prowadzili.