Выбрать главу

Odpisał bez cienia urazy czy wywyższania się. Uroczyście przysięgając – mnie, nieznajomemu i nad wyraz aroganckiemu – że zachowuje całkowitą wstrzemięźliwość. Zapewne ktoś z czytelników stwierdzi, iż nie miałem podstaw, by mu wierzyć, w pełni jednakże zaufałem tu swej intuicji. I w kolejnym piśmie odpowiedziałem, że słów jego nigdy nie ośmielę się podważyć. Lecz nim zakleiłem kopertę, dopisałem tam coś jeszcze.

Uznawszy, że postępuję słusznie, zaproponowałem mianowicie skarżyć każdego, kto – chcąc uniemożliwić mu wydanie magazynu – obciąży go fałszywym oskarżeniem. Kancelaria nasza występowała już w imieniu kilku lokalnych periodyków, posiadałem zatem wymagane w podobnych sprawach doświadczenie. Zobowiązałem się sprawować pieczę nad geniuszem Poego, tak jak jemu było przeznaczone zdumiewać czytelników.

„Dziękuję panu za obietnicę dotyczącą «The Stylus» – odpisał mi na to w kolejnym liście. – Naprawdę zechciałby pan udzielić mi pomocy? Muszę już kończyć. Polecam panu swe sprawy bez zastrzeżeń”.

Było to krótko przed wyjazdem Poego na wykłady do Richmond. Ośmielony odpowiedzią, napisałem doń po raz kolejny, zadając niezliczone pytania związane z rzeczonym magazynem, jak również, u kogo zamierza ubiegać się o fundusze. Spodziewałem się, iż odpisze z podróży, dlatego też regularnie chodziłem na pocztę, gdy zaś uniemożliwiał mi to natłok zajęć – sprawdzałem zamieszczane w prasie codziennej rejestry pism oczekujących.

I wprost zaczytywałem się w utworach Poego. Zwłaszcza po śmierci rodziców. Dla wielu był to wyraz złego gustu; jakże w takim momencie zajmować się literaturą, gdzie tyle miejsca poświęca się właśnie śmierci… A jednak – choć w jego twórczości śmierć nie jest tematem przyjemnym, to przecież równocześnie nie stanowi tabu. Ani też – nie stanowi końca. Śmierć to doświadczenie, któremu kształt nadają żywi. Jak głosi teologia, duch trwa poza ciałem, i Edgar Poe podzielał taki pogląd.

Peter, rzecz jasna, w owym czasie był zdecydowanie przeciwny temu, abyśmy prowadzili sprawy „The Stylus”.

– Wolałbym sobie, psiakrew, uciąć rękę, niż marnotrawić czas na jakieś poronione magazyny literackie! I prędzej zginę pod kołami omnibusu, niźli…

Z pewnością się domyślacie, jakie też miał intencje.

W istocie obiekcje Petera brały się z tego, iż nie umiałem mu odpowiedzieć, gdy mnie pytał o nasze honorarium.

O Poem wciąż bowiem pisano, że jest bez grosza. Czemuż więc mielibyśmy podejmować ryzyko, na jakie nie stać innych? – tak właśnie widział to Peter. Dla mnie zaś, na co zwróciłem mu uwagę, rzecz nie stanowiła problemu; pismo odniesie duży sukces, toteż nie ma powodu martwić się o zapłatę.

Choć tak naprawdę chciałem go zapytać, czy czasem nie zdarza mu się mieć poczucia, iż prawnicza rutyna najzwyczajniej w świecie go gubi? Czy to honorarium jest aż takie ważne? Czy nie chciałby po prostu bronić wartości wysokich, które wszyscy dokoła pragną tylko bezcześcić? Czy przypadkiem nie chciałby tego zmienić, nawet i za cenę odmienienia siebie? Argumentacją tą niczego jednak bym nie zdziałał. Po śmierci Poego Peter – w skrytości ducha – ucieszył się, że wreszcie ma sprawę za sobą.

Ja nie, w najmniejszym stopniu. Kiedy czytałem rozmaite poświęcone poecie, a pełne przykrych uwag, gazetowe „panegiryki” – rosło we mnie pragnienie, by bronić jego honoru, i jak nigdy dotąd czułem, że powinienem coś z tym zrobić. Gdy żył, mógł bronić się sam. Najwyższy mój gniew wzbudziło, że całe to tałatajstwo nie zadowala się ubarwianiem ujemnych aspektów życia poety, lecz – niby rój much wygłodniałych – skupia się nad okolicznością jego śmierci. Tak przecież – w pojęciu owych monstrów – musiał wyglądać upadek wszelkiej moralności. Podły, fatalny kres Poego stał się dla nich symbolem, rzec można: ukoronowaniem, jego mrocznej egzystencji i – naturalnie – niezdrowo ukierunkowanej drogi twórczej. „Cóż za nędzny to koniec!” – jak gdzieś przeczytałem.

Jakiż nędzny koniec!

A niezrównany jego geniusz? A kunszt literacki? A umiejętność poruszania pozornie nieczułego odbiorcy?!… Gdzieżby?! Wszak lepiej kopać trupa, tratować, tłuc, znieważać!

„Warto nawiedzić grób Poego – doradzał ten sam autor – gdyż samo już gęste tam powietrze jest dla nas głęboką przestrogą”.

Pewnego dnia oświadczyłem, iż trzeba coś z tym zrobić.

– Hm, sprawy się już wnieść nie da – stwierdził ze śmiechem Peter. – Gość wącha kwiatki od spodu, więc żaden z niego klient! Daj pokój, nam i jemu.

I począł gwizdać znaną piosenkę. Jak zwykle, gdy był niekontent – nawet i podczas rozmowy.

– Nuży mnie marnie opłacana praca, do której nie mam przekonania, Peter – powiedziałem. – Zobowiązałem się dbać o jego interesy. Obiecałem. I proszę, nie mów mi, przyjacielu, że śmierć niweczy obietnice.

– A może zgodził się na pomoc po to tylko, abyś mu wreszcie przestał wiercić dziurę w brzuchu… – Widząc, że słowa te mnie ranią, Peter dodał życzliwie: – Spróbuj dopuścić i to, mój drogi.

Tu przypomniała mi się myśl zawarta w jednym z pism Poego do mnie: „«The Stylus» to największy cel mojego życia. Jeżeli tylko nie umrę, na pewno go osiągnę”. W tym samym liście też nalegał, bym przestał z góry pokrywać koszty jego korespondencji. Podpisując się „Pański przyjaciel”.

Odpowiedziałem tymi samymi słowy, prostymi, wypisanymi zwykłym atramentem. Pod nimi zaś umieściłem niczym przysięgę swe imię. Jakże więc nagle miałbym nie spełnić przyrzeczenia?!

– Nie mogę – odparłem Peterowi. – On czuł, że bym go bronił.

2

Zagrożenie nadeszło w poniedziałek po południu. Nie użyto broni palnej ni miecza, ni sztyletu; nikogo też nie próbowano wieszać (skądinąd wcale się nie spodziewałem, by coś podobnego mnie spotkało). Znacznie silniejsze się bowiem okazało zdumienie, które tego dnia przeżyłem. Od dłuższego czasu regularnie odwiedzałem czytelnię w Baltimore. Rozpocząwszy właśnie proces pewnego sławnego dłużnika, byliśmy zobowiązani zgromadzić najrozmaitsze wycinki prasowe. W okresach wzmożonej pracy Peter najchętniej zaszywał się w naszej kancelarii, niby marynarz w koi, w ogóle nie widując dziennego światła, mnie zaś przypadały wtedy wizyty w bibliotece celem prowadzenia niezbędnych badań. Przy tej akurat okazji postanowiłem również dowiedzieć się szczegółów życia i śmierci Edgara Poe.

W notach biograficznych pisarza, których przybywało, w miarę jak rozchodziła się wieść o jego zgonie, najczęściej wymieniano tytuły kilku poematów (na przykład Kruka czy Ulalume); pisano, gdzie odnaleziono ciało (w gospodzie Ryana – tego dnia również lokalu wyborczym, na rogu High Street i Lombard Street), gdzie i kiedy zmarł (w szpitalnym łóżku, w niedzielę siódmego października) i tak dalej. Dalsze artykuły związane z postacią Poego zaczęły się również pojawiać w poważnych dziennikach wydawanych w Nowym Jorku, Richmond i Filadelfii – przy czym autorzy ich zajmowali się głównie sensacyjnym charakterem zdarzeń. I tego rodzaju wzmianki też udawało mi się znaleźć w naszej czytelni. Wzmianki! Doprawdy, cóż za słowo!

Życie Edgara Poe ukazano jako sromotną porażkę. Obdarzony wybitnym umysłem, roztrwonił swój cały potencjał. Cudownie wzniosłe poematy i przedziwne opowieści, jakie tworzył, nader często nosiły stygmat jego łajdactwa i nędzy. Był nałogowym pijakiem i szubrawcem; żył oraz umarł w hańbie, szargając swymi pismami zdrową, solenną moralność. Jak określił któryś z nowojorskich dziennikarzy – zapewne niewielu zechce za nim tęsknić. I wkrótce zostanie zapomniany.