Выбрать главу

Zabrzmiał dźwięk, jakby pianka lądowała delikatnie na talerzu, i wszystko przed nim rozjarzyło się bielą. Po chwili biel zmieniła się w czerwień z pasami czerni, a straszliwy huk klepnął go dłonią po uszach.

Sierpowaty fragment czegoś ściął czubek kapelusza i wbił się w najbliższy dom, który zajął się ogniem.

Ostro zapachniało przypalonymi brwiami.

Kiedy odłamki opadły, Rincewind zobaczył sporą dziurę w murze. Cegły wokół brzegów, zmienione teraz w rozgrzaną do czerwoności ceramikę, zaczynały stygnąć przy wtórze cichych trzasków.

Spojrzał na swe czarne od sadzy dłonie.

— Ale numer… — powiedział. A potem dodał jeszcze: — I dobrze!

Odwrócił się, by rzec dumnie: „I co wy na to?”, ale zamilkł, kiedy stało się oczywiste, że wszyscy pozostali leżą płasko na ziemi.

Kaczka obserwowała go podejrzliwie z klatki. Dzięki częściowej osłonie prętów miała pióra ubarwione w pasy na przemian naturalne i przypieczone.

Zawsze chciał rzucać takie czary. Zawsze potrafił doskonale je sobie wyobrazić. Tyle że nigdy mu nie wychodziły…

W otworze pojawili się gwardziści. Jeden, którego przerażający hełm sugerował oficera, popatrzył na czerniejące brzegi otworu, a potem na Rincewinda.

— Ty to zrobiłeś? — zapytał.

— Cofnijcie się! — krzyknął pijany swą potęgą Rincewind. — Jestem Wielkim Magiem, wiecie? Widzicie ten palec? Nie zmuszajcie mnie, żebym go użył!

Oficer skinął na swoich ludzi.

— Brać go.

Rincewind cofnął się o krok.

— Ostrzegam! Kto spróbuje mnie dotknąć, będzie przez resztę życia łykał muchy i podskakiwał!

Gwardziści podchodzili z determinacją ludzi skłonnych zaryzykować niepewne zagrożenie czarami wobec całkiem pewnej kary za niewykonanie rozkazu.

— Odstąpcie! To lada chwila eksploduje! No dobrze, skoro nie zostawiacie mi wyboru…

Machnął ręką. Kilka razy pstryknął palcami.

— Eee…

Gwardziści sprawdzili, że nie zmienili kształtu, po czym chwycili go za ramiona.

— To może działać z opóźnionym zapłonem… — ostrzegł, kiedy ścisnęli mocniej. — A może zainteresuje was wysłuchanie słynnego cytatu… — Gwardziści unieśli go nad ziemię. — Raczej nie.

Przenieśli Rincewinda, wciąż odruchowo przebierającego w powietrzu nogami, przed skryte za maską oblicze oficera, który ryknął:

— Na kolana, buntowniku!

— Chętnie, ale…

— Widziałem, co zrobiłeś z Czterema Białymi Lisami!

— Co? Kto to taki?

— Zabierzcie go do cesarza.

Wleczony Rincewind widział jeszcze przez chwilę, jak gwardziści z mieczami w dłoniach otaczają Czerwoną Armię.

* * *

Metalowa płyta zakołysała się, po czym upadła na podłogę.

— Ostrożnie!

— Nie jestem przyzwyczajony do ostrożności! Bruce Hun nie był ostro…

— Zamknij się z tym Bruce’em Hunem!

— Ciebie też niech licho porwie!

— Co?

— Jest tam ktoś?

Cohen wysunął głowę z tunelu. Pomieszczenie było ciemne, wilgotne, pełne rur i przewodów. Woda ciekła we wszystkich kierunkach, by napełniać fontanny i zbiorniki.

— Nie — stwierdził z rozczarowaniem.

Rozległy się głuche przekleństwa i zgrzyty, kiedy do długiej, niskiej piwnicy przeciskano wózek Hamisha.

Saveloy zapalił zapałkę, a ordyńcy rozproszyli się i badali otoczenie.

— Gratulacje, panowie — rzekł. — Jak sądzę, jesteśmy już w pałacu.

— Jasne — mruknął Truckle. — Pokonaliśmy tę pie… kochającą rurę. Co komu z tego?

— Możem ją zgwałcić — podpowiedział Caleb.

— Patrzcie, to koło się obraca!

— Co to jest kochająca rura?

— Co robi ta dźwignia?

— Co?

— A może poszukamy drzwi, wypadniemy stąd i zabijemy wszystkich?

Saveloy przymknął oczy. Sytuacja wydawała mu się znajoma i po chwili przypomniał sobie dlaczego. Kiedyś zabrał całą klasę na szkolną wycieczkę do miejskiej zbrojowni. Jeszcze teraz w wilgotne dni dokuczała mu prawa noga.

— Nie, nie. Nie! — powiedział. — Co by nam z tego przyszło? Mały Willie, zostaw tę dźwignię.

— No, na przykład ja poczułbym się lepiej — odparł Cohen. — Przez cały dzień nikogo nie zabiłem, oprócz tego strażnika, a to się właściwie nie liczy.

— Przypominam, że mamy tutaj kraść, nie mordować. A teraz proszę wszystkich, żebyście zdjęli te mokre skóry i włożyli wasze ładne, nowe ubrania.

— To mi się nie podoba — oświadczył Cohen, wciągając koszulę. — Lubię, żeby ludzie wiedzieli, kim byłem.

— Właśnie — zgodził się Mały Willie. — Bez skór i kolczug mogą nas wziąć za bandę staruszków.

— I o to chodzi — wtrącił Saveloy. — To element podstępu.

— Czy to podobne do taktyki? — upewnił się Cohen.

— Tak.

— Niech będzie, ale i tak mi się nie podoba — narzekał Stary Vincent. — Przypuśćmy, że wygramy. Jaką pieśń zaśpiewają minstrele o ludziach, którzy atakowali przez rurę?

— Dudniącą — odgadł Mały Willie.

— Niczego takiego nie zaśpiewają — zapewnił stanowczo Cohen. — Jak mu dosyć zapłacisz, minstrel zaśpiewa, co tylko zechcesz.

Do drzwi prowadziło kilka mokrych stopni. Saveloy był już na górze i nasłuchiwał.

— Zgadza się — potwierdził Caleb. — Mówią przecież, że kto płaci muzykantowi, ten wybiera melodię.

— No tak, panowie — uzupełnił Saveloy, a oczy mu błyszczały — kto przystawi nóż do gardła muzykanta, ten pisze symfonię.

* * *

Skrytobójca sunął wolno przez komnaty pana Honga.

Był jednym z najlepszych w nielicznej, lecz ekskluzywnej gildii w Hunghung i z całą pewnością nie zaliczał się do buntowników. Nie lubił buntowników. Byli zwykle ludźmi ubogimi, a zatem niewielką mieli szansę, by zostać klientami.

Poruszał się ostrożnie, choć w niezwykły sposób. Unikał podłogi — pan Hong znany był z tego, że nastrajał deski. Skrytobójca wykorzystywał raczej meble, ozdobne parawany, a czasem również sufit.

Był doskonale przygotowany. Kiedy przez odległe drzwi wkroczył posłaniec, skrytobójca zamarł na chwilę, po czym ruszył do swego celu w idealnie zgranym rytmie, pozwalając, by ciężkie stąpanie przybysza zagłuszało jego kroki.

Pan Hong robił kolejny miecz. Składanie metalu, wszystkie te męczące, choć konieczne okresy nagrzewania i kucia, pomagały mu jasno myśleć. Zbyt dużo czysto umysłowej aktywności szkodzi mózgowi, jak stwierdził. Lubił czasami popracować także rękami.

Wsunął klingę w palenisko i kilka razy poruszył miechem.

— Słucham — powiedział.

Posłaniec uniósł głowę tuż ponad podłogę.

— Dobre wieści, panie. Schwytaliśmy Czerwoną Armię!

— Cóż, to istotnie dobre wieści — przyznał pan Hong, starannie obserwując klingę i czekając na zmianę koloru. — W tym również tego, którego nazywają Wielkim Magiem?

— Tak jest. Ale wcale nie jest taki wielki, panie.

Uśmiech zniknął, gdy Hong zmarszczył brwi.

— Doprawdy? Raczej przeciwnie, gdyż podejrzewam go o dysponowanie ogromną i niebezpieczną mocą.

— Tak, panie. Nie chciałem…

— Dopilnuj, żeby wszyscy trafili do więzienia. I wyślij wiadomość do kapitana Pięciu Ludzi Honga, by wykonał rozkazy, jakie wydałem mu dziś rano.

— Tak, panie.

— A teraz wstań.